CHYBA ZACZYNAM SIĘ TU ZADOMAWIAĆ

Dni mijały, a ja coraz bardziej zadomawiałam się w ślicznym Mørsvikbotn. Sissel, Geir i Heika stali się moimi przyjaciółmi. Codziennie rozmawialiśmy na miliony tematów, jedliśmy wspólnie posiłki i urozmaicaliśmy sobie czas różnymi rozrywkami (oglądaliśmy filmy, spacerowaliśmy, gotowaliśmy itp., itd.), bawiłam się z Heiką, wypuszczałam na dwór Irję, ot normalne, codzienne, domowe sprawy :)).

Pracowałam, a to u Sissel, przy cięciu papierów, a to u Geira, przy remontowaniu warsztatu :). Nie przemęczałam się zbytnio, choć czasem upał dawał się we znaki i malowanie w pełnym słońcu było dość ciężkie.

A malowałam przeróżne rzeczy, wyspecjalizowanymi farbami i fachowymi przyrządami ;). Normalnie mistrz remontowy Martyna ;). Fajnie, dużo się nauczyłam :). I tak oto na swoim koncie miałam już odniwione drewniane drzwi, metalową przybudówkę (ciężko było ogarnąć farbę olejną, by nie robiły się okropne zacieki, ale w końcu doszłam do perfekcji ;)), drewniane okna, a to wszystko przecież wysokie, więc nieźle musiałam się nawspinać na drabinę, by dosięgnąć najwyższe partie domu, by zaraz później z niej chodzić i domalować zaczęty z góry pas przy ziemi, żeby spływająca farba nie robiła właśnie zacieków ;). Niezłe ćwiczenia ;). Po co komu siłownia, kiedy można malować ;)?

A po pracy znów gadałyśmy z Sissel i spotykałam się z Erlendem, który przy okazji zaczął uczyć mnie norweskiego. W końcu wypadało by cokolwiek zrozumieć, gdy wszyscy dookoła nawijają w niezrozumiałym dla mnie języku między sobą. Oczywiście ze mną rozmawiali, po angielsku, ale wiadomo, że fajnie by było zrozumieć choć cokolwiek, a przynajmniej umieć powiedzieć dziękuję, proszę, nie i tak ;).

Pierwszym zdaniem, które pojęłam i zapamiętałam, było: “Vil du gå på fjellet med meg?” Co w wolnym tłumaczeniu znaczy: Pójdziesz ze mną w gory? (Tak à propos naszej szalonej, nocnej wyprawy na szczyt ;)). A później nauczyłam się liczyć do dziesięciu:

1 en
2 to
3 tre
4 fire
5 fem
6 seks
7 syv
8 åtte
9 ni
10 ti

Najłatwiejsze było jednak potwierdzanie i zaprzeczanie („ja”, „nei”) oraz zwrot „dziękuję”, który nam, Polakom, mocno się kojarzy, i brzmi „takk”, jak nasze tak 😉 (dziękuję bardzo to „tusen takk”, czyli w przybliżeniu – stokrotne dzięki).

Co interesujące, to nie uczyłam się typowego, ogólnopaństwowego języka norweskiego. Przecież byłoby za łatwo, nie ;)? Trafiłam do północno norweskiej rodziny, a jak wiecie w Norwegii są 4 główne odmiany języka + Sámi, przy czym miliony dialektów, w każdym z nich. Dlatego też uczyłam się języka północnonorweskiego tzw. nordnorsk, z regionu Nordland, z  okolic Fauske, Bodø, Mørsvikbotn ;). W końcu, po dłuższym czasie, tak się osłuchałam, że sama wyłapywałam kto skąd pochodzi, czy z Oslo, czy z Bergen, Brønnøysund, czy z regionu Nordland, w którym właśnie mieszkałam ;).

Z Erlendem spotykałam się coraz częściej i częściej, przyjeżdżał po mnie, po mojej pracy i spędzaliśmy razem mnóstwo czasu. A to płynęliśmy na wycieczkę, a to szliśmy na spacer, a to po prostu siedzieliśmy w domu, oglądaliśmy jakiś film, albo prowadziliśmy lektoraty polsko-norweskie ;).

Z biegiem czasu, dostałam zaproszenie, by wprowadzić się do jego rodzinnego domu, przez co Sissel zesmutniała, bo nie będziemy już miały tak dużo czasu na pogaduszki i wspólne pichcenie, Heika natomiast był zszokowany i rano podobno pytał rodziców, dlaczego Martyna nie śpi już w SWOIM (!) pokoju u nich w domu :P. Cóż, chyba mnie trochę zaadoptowali ;).

Dom rodziców Erlenda jest równie piękny i okazały, położony jednak na samym początku fiordu, zaraz przy spływającej z gór rzeczce. I to w tym domu, miałam okazję pomieszkać ze starszym, norweskim pokoleniem – rodzicami Erlenda, którzy pomimo moich obaw, że co to za pomysł, żeby mnie przeprowadzać do ich domu – obcą dziewczynę z niewiadomokąd, przyjęli mnie bardzo ciepło i serdecznie :). Jak się okazało, nie mieli z tym najmniejszego problemu, a później tak się z nimi zaprzyjaźniłam, że nawet bez znajomości języka, mogłam porozumiewać się z mamą Erlenda i wspólnie z nią gotować, a z tatą, który znał trochę angielski, wybierałam się na leśne łowy, by zdobyć piękne grzyby, ogromne jagody i malinę moroszkę, a później nawet na połów ryb z pobliskiego jeziora ;). Jednak na początku i tak czułam się potężnie nieswojo :P…

Przyszedł weekend i nadszedł czas, bym poznała następnych mieszkańców wioski. Zostałam zaproszona na imprezę do znajomych Erlenda. Poszłam zatem. A tam sami chłopy i ja, Polka na końcu świata. Ileż musiałam się natłumaczyć, że co ja tu właściwie robię, jak to autostopem, gdzie byłam? Na Nordkappie?! Sama?! Szalona! Ale serio tak autostopem? I jak? Jak się znalazłaś w Mørsvikbotn?! Zapukałaś do drzwi?! 😀 Nie wiem czy uwierzyli we wszystko co mówiłam, a przecież mówiłam samą prawdę. Gadaliśmy więc sobie, popijaliśmy nordland pils – norweskie piwo… (cóż… o dobre piwo w Norwegii trochę trudno ;). Nie to co w Polsce ;)). Jako, że przecież był dzień polarny i ciągle za oknem było jasno, to ani się spostrzegliśmy, a już była siódma rano!!! Czas iść do domu i odpocząć!

Z jednej strony kocham ten dzień polarny, z drugiej zaś to okropna tragedia, gdy mózg jest ciągle oszukiwany i nie ma pojęcia kiedy powinien pójść w końcu spać, bo cały czas jest przecież jasno :D.

Dostałam do użytku rower i mogłam nim jeździć sobie z nowego miejsca zamieszkania do pracy, do Sissel. Oba domy nie są postawione daleko od siebie. Samochodem jedzie się raptem 3-5 minut, rowerem z 15 min, a pieszo, to jakieś pół godziny marszu. Ach, wspaniale było wstać rano i jechać sobie nieco rozklekotanym rowerem po błyszczącej, żwirowej dróżce. Z jednej strony miałam morze, z drugiej góry, przed sobą las, a za sobą domki i łąki :). Pięknie :)!

Mieszkać w tak pięknym miejscu, to przecież coś wspaniałego :)! Cieszyłam się każdym oddechem morskiej bryzy i świeżego, leśnego powietrza <3!

Chyba mogłabym tu zostać na zawsze… (wyprzedzając historię, koniec końców, nie mogłam jednak… nie dałam rady zostać na stałe w tym surowym klimacie, odcięta od reszty świata…a teraz tęsknię ;)).

A jutro nowy dzień i całkiem ciekawe doświadczenia, w zupełnie nowym, wspaniałym miejscu :)!

Martyna Opublikowane przez:

2 komentarze

  1. Jola
    19 kwietnia 2017
    Reply

    Dzień polarny OK, ale noc polarna – ciemno i zimno to już chyba za wiele❄

    • Martyna
      19 kwietnia 2017
      Reply

      Noc polarna zdecydowanie nie jest tym, co lubię najbardziej, ale bez nocy nie byłoby zorzy ;). Coś za coś :).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *