DROGI SIĘ ROZCHODZĄ…

Obudziliśmy się koło 10:00 i wylegliśmy z namiotów, by powitać świat. Wszystko wskazywało na to, że to będzie dobry dzień. Słońce było już wysoko i ogrzewało wyspę swymi ciepłymi promieniami. Rześkie powietrze, pełne morskiej bryzy i górskiej świeżości delikatnie wypełniało płuca :).

Ogarnęłam się i pomaszerowałam dziarskim krokiem do pracy. Na swej drodze napotkałam oczywiście pełno pozytywnie zakręconych ludzi, którzy uśmiechając się, pozdrawiali wszystkich na swej drodze i szli dalej. Nie pozostawałam dłużna i w sumie wyrobił mi się nawyk, że uśmiechałam się tu każdego, nieważne czy to znajomy, czy już kiedyś go widziałam, czy to całkiem obcy mi człowiek. Nieważne! Ważne jest to, by dzielić się szczęściem :).

IMG_6505

IMG_6532

Dotarłam do VegetarKarneval. Carin już nie było. Jej miejsce zastąpiła sympatyczna mama Hany. Poczęstowano mnie lekkim śniadaniem i od razu zabrałyśmy się za robotę. Ja za wyciskanie soków, Hana za przygotowywanie posiłków, a mama ogarniała kasę i wydawanie potraw. Pracy było co nie miara. Chyba w życiu nie wycisnęłam tylu pomarańczy. Ręka bolała od ciągłego przekładania wajchy, która to uciskając na owoce, wyciskała z nich ostatnie soki. Nie było już tak samo jak poprzedniego dnia. Atmosfera się zmieniła. Początkowo jednak myślałam, że to ze względu na to, że masa klientów stoi w kolejce i czeka na zamówienia. Jednak coś było nie tak. Jeszcze nie wiedziałam co.

Ale nie przejmując się tym zbytnio, naładowana pozytywną energią natury, ludzi, otaczającego nas zewsząd morza i gór, pracowałam ciężej i szybciej. Sok za sokiem, kawa za kawą, obiad za obiadem, przy okazji rozmawiając z mamą Hany. Hana zaś wydawała się jakaś nieobecna, już nie tak fajna i wyluzowana jak wczoraj. Może miała zły dzień. Każdemu się zdarza.

Przyszła pora obiadu. Nasza wczorajsza umowa traktowała o tym, że jestem u nich na wolontariacie, bym mogła być na festiwalu za free, a ponad to, dzięki temu, że tu pracuję, to mogę się zgłosić po jakąś szamkę w ciągu dnia, jak będę głodna – w ramach zapłaty (wiadomo, że nie będę tam latać po żarcie co 10 minut, była mowa o śniadaniu, obiedzie i kolacji). Poprzedniego dnia jedzenie było doskonałe – pyszne, pełnowartościowe śniadanie, wyśmienity obiad i tortilla dla mnie i Øysteyna (dla niego trochę na krzywy ryj, że tak brzydko powiem ;)) w nocy, na kolację.

Dzisiaj dostałam co prawda kawę i coś do przegryzienia rano, ale już nie tak fajnie podane, tylko tak o, od niechcenia. Na obiad dostałam zaś wybrakowany zestaw, podobny do wczorajszego + świeżo wyciśnięty sok pomarańczowy, tyle że Hana oznajmiła, że nie ma czasu, by usmażyć mi pomidora i właściwie wyglądało na to, że nie ma czasu w ogóle dać mi jeść. Kasa, kasa i klienci najważniejsze. Nie lubię się prosić, ale się kurde na coś umawiałyśmy, jakbym wiedziała, to bym wzięła coś ze sobą do jedzenia i by nie było problemu. Dziwnie. Wychodząc oznajmiłam jeszcze, bez wyrzutów, po dzisiejszym potraktowaniu mnie, że jutro nie będzie mnie w pracy, bo chcę wybrać się ze znajomymi na wycieczkę, by zdobyć najwyższy szczyt wyspy.

Po skończonej pracy udałam się z powrotem do naszego obozowiska. Po drodze oczywiście minęłam chyba ze 100 uśmiechniętych twarzy, wspaniałe krajobrazy, a i nawet udało mi się wypatrzyć na niebie szybującego orła <3! Gdy dotarłam na miejsce, okazało się, że Rafał nie pracował tego dnia w ogóle. No cóż, jego sprawa, jego uczciwość. Ze mną prawie w ogóle nie rozmawiał, a właściwie to jakby kontaktu w ogóle unikał. No też się zdarza, nie zawsze się trafi na kompana.

I tak nam mijał beztrosko czas pośród coraz to nowych ludzi, psytransów dających się słyszeć (i nawet czuć ich wibracje w ziemi) dookoła, przy piwku, skręcie, rozmowach, śmiechach, wymienianiu poglądów i po prostu byciu razem.

Okazało się również, że Rafał znalazł gościa, który chętnie odkupi od nas wódkę, którą trzymaliśmy w naszych plecakach, jako towar wymienny (nie ukrywajmy, ciążący okrutnie w plecakach :P). Ja moją otrzymałam jako wygraną z wesela dobrych znajomych, którzy to pobrali się przed samym wyjazdem. Stwierdziłam wtedy, że ja to wódki nie lubię i nie pijam, ale w sumie można by ją sprzedać w Norwegii i zarobic parę groszy. Tak oto wymieniłam 1l wódki (i co za tym idzie ciążące na plecach prawie 2 kg szkła i trunku) na słodkie 40 euro, które i było lżejsze i bardziej przydatne ;). Dobry deal. Rafał też sprzedał swoją jedną butlę. Wszyscy byli zadowoleni :). Zatem do tego momentu, przez 11 dni podróży, wydałam raptem 7 NOK, czyli ok. 3,50 PLN i zarobiłam 40 € :D. W jednym z najdroższych państw świata… :D! MOŻNA? MOŻNA! 🙂

W międzyczasie do naszego obozu dołączył długowłosy Kristofer z kilkoma innymi chłopakami i rozbili się w pobliżu naszych namiotów. Rodzina się powiększa, nie ma co :).

Często odwiedzał nas też Core, fantastyczny, pozytywny i kolorowy człowiek, który opowiedziawszy mi swoją historię dość mnie zadziwił, nie będę się nad tym bardziej rozpisywać, niech to pozostanie między nami. Okazało się, że ma dwóch synów w wieku ok. 10-15 lat, a na festiwal przyjechał się wyluzować, naładować pozytywną energią oraz spotkać ze znajomymi :). Super :)! Bardzo go polubiłam, jak wszystkich zresztą ;).

Wracając do wyspy. Posiedzieliśmy przy placu głównym, czyli grillu pośrodku naszego obozu, powygłupialiśmy, pośmialiśmy, a gdy zaczęło nas nużyć siedzenie w jednym miejscu, udaliśmy się na eksplorację wyspy, zahaczając przy okazji o ciekawe bity słyszane z różnych stron. Pogoda była dobra, ale słońce trochę chowało się za chmurami i zaczął wiać chłodny wiatr. Poubieraliśmy więc cieplejsze rzeczy i ruszyliśmy w drogę.

10308057_10152278270122199_4229218195867180465_n

Pierwszą odwiedziliśmy chill temple – scenę, gdzie muzyka była jak sama nazwa wskazuje wychillowana i można było uspokoić swe rozbiegane myśli :).

Tu mała prezentacja, jak nam tam grali:

Gdy już mieliśmy czyste głowy, ruszyliśmy w kierunku sceny głównej, tzw. SUN TEMPLE, by sprawdzić, czy czasem nie dzieje się tam coś ciekawego. Chwilę zaczekaliśmy i już mogliśmy nacieszyc uszy nowym brzmieniem :).

IMG_6535

Udaliśmy się później na scenę usytuowaną na plaży, czyli tzw. SUN OBSERVATORY podziwiając po drodze piękno natury, wielkie głazy wyrzucone na plaży i morskie fale.

IMG_6547

IMG_6559

IMG_6560

IMG_6565

IMG_6566

IMG_6577

Tu w końcu coś się działo, w olbrzymich głośnikach rozbrzmiewała wpadająca w uszy muzyka. Zasiedliśmy na przybrzeżnych kamieniach, jak na fotelach w kinie i obserwowaliśmy. Ci, którzy chcieli potańczyć, tańczyli, Ci którzy chcieli posłuchać, słuchali, Ci, którzy chcieli pogadać, gadali, a Ci co chcieli pomilczeć, milczeli :).

IMG_6579

11028268_10152841417364139_796382260_o

11033362_10152841417489139_1413104483_o

11054653_10152841417439139_644626617_o

Rafał też z nami był, chociaż nie zamienił z nikim ani słowa… Dziwne zachowanie, przestałam go już całkowicie rozumieć. Był kwas i jakieś dziwne spięcie między nami. Nie dało się rozmawiać… albo raczej dało się, ale żadna ze stron nie podjęła tego wysiłku, by w końcu się dowiedzieć, co właściwie jest grane.

Posiedzieliśmy w słoneczku, ładując się muzyką, szumem fal i czerpiąc energię z kamieni poprzez nagie stopy (tak wiem, że to dziwnie może brzmieć, ale serio czuję takie coś jak energia z różnych rzeczy, a zwłaszcza z trawy, piasku i kamieni).

Stamtąd ruszyliśmy do naszego obozu coś przekąsić. Naszym głównym posiłkiem był zazwyczaj chleb z masłem orzechowym <3, piwo, żółty ser i w sumie wszystko co się znalazło w zasięgu ręki ;).

Najedzeni poszliśmy poszukać jakiegoś fajnego miejsca do posiedzenia i spędzenia błogiego czasu nic nie robienia ;). I tak naszym oczom ukazała się mała górka, niedaleko morza, z przepięknym widokiem na falujące morze, błękitne niebo, plażę, scenę i ogólnie całą panoramę wyspy.

IMG_6584

IMG_6592

IMG_6600

IMG_6620

IMG_6626

IMG_6634

IMG_6638

Zasiedliśmy więc na czubku wzniesienia, wylegując się pośród wysokich traw i wygrzewając w słońcu, które pomimo godziny 20:00 było wysoko, wysoko nad horyzontem, nie mając nawet zamiaru w najbliższym czasie schować się pośród fal.

I to właśnie tu, w tym błogim miejscu, pachnącym ziołami, morzem i rozgrzaną ziemią, nastąpił punt zwrotny, decydujący w znacznym stopniu, jak nie całkowicie o dalszych losach mej wyprawy.

Oto co się wydarzyło. Na pagórek udał się też z nami Rafał. Posiedział trochę i zaczął ze mną rozmowę, jakoś wyraźnie zniecierpliwiony. Brzmiało to mniej więcej tak:

Rafał: Ej, bo mi to właściwie to już nie chce się siedzieć na tej wyspie, bo i już mi się nudzi, i nie lubię przebywać tak długo w jednym miejscu, i w ogóle chyba pojadę dzisiaj dalej. Wieczorem jest prom do Bodø… Jedziesz też?

Ja: No coś Ty?! Żartujesz? Przecież tu jest tak pięknie, siedzimy za darmo, mamy wszystkiego pod dostatkiem, jedzenie, picie, dach nad głową, piękną pogodę, wspaniałe widoki, i tych ludzi dookoła, i właściwie festiwal i tak kończy się za kilka dni! (w głowie miałam nagle milion myśli i nie za bardzo wiedziałam co, i jak mam na to odpowiedzieć, bo zostać to wiadomo, że chciałam, ale co później?! 3000 km od domu, SAMA (!) w norweskiej dziczy?! SZALEŃSTWO!!!)

Rafał: No to pomyśl, bo ja już gadałem z jednym gościem i powiedział, że zabierze mnie na prom, więc jeśli chcesz to możesz pojechać z nami.

Ja: …ale… ALE JA NIE CHCĘ!!! CHCĘ ZOSTAC TU TAK DŁUGO, JAK TO MOŻLIWE, Z TYMI LUDŹMI, W TEJ ATMOSFERZE, OTOCZONA TĄ NATURĄ I ENERGIĄ!

(cóż… decyzja zapadła w mojej głowie szybciej, niż zdążyłam ją przemyśleć. Zanim pytanie trafiło do mózgu, usta już wypaliły z odpowiedzią. Zatem… tak… ja ZOSTAJĘ TU.)

Ja: Ale to może się spotkamy gdzieś po drodze, ja dołączę do Ciebie po Midnightsun, a Ty i tak będziesz w Tromsø szukać jakiejś pracy (w Tromsø mieliśmy ugadanego coucha – Darka, który zgodził się, byśmy spędzili u niego nawet kilka dni, gdyż mieliśmy w planach właśnie w tym mieście szukać szczęścia i zarobku).

Umówiliśmy się więc, że Rafał jedzie dzisiaj do Darka do Tromsø i w czasie kiedy ja będę na festiwalu, on posiedzi w mieście i rozejrzy się za jakąś pracą. Będziemy w kontakcie sms-owym i ogólnie wszystko spoko.

Tak właśnie pożegnałam mojego kompana podróży, który powiedział mi nara i poszedł się pakować do auta.

Uff… z jednej strony ulga, bo już pomału miałam dość jego narzekania i ciągłego snucia się za nami z niechęcią i żalem w oczach… z drugiej jednak strony zostałam sama, tak nawet trochę porzucona bym rzekła! Z ludźmi których poznałam 4 dni temu na drodze. No i spoko, BĘDZIE DOBRZE :D! Bo i jak miałoby być :). A z Rafałem i tak spotkamy się za kilka dni, bo przecież będzie na mnie czekał u Darka w Tromsø.

Zatem zostaliśmy pośród traw, owiewani letnim wiatrem ja, Øystein, Magne, Vanja, Kristofer i Jakub.

IMG_6647

IMG_6655

IMG_6663

IMG_6668

Niedługo później, udaliśmy się z powrotem do obozu, by zjeść kolację. Rafała już nie było, ani nawet najmniejszego śladu po nim. Dobrze, że namiot jest mój, przynajmniej mam schronienie w razie potrzeby :).

IMG_6675

IMG_6686

IMG_6688

IMG_6694

IMG_6696

IMG_6697

Przyszedł nam do głowy pewien pomysł. Przecież tutaj jest dostępna sauna!!! Najprawdziwsza sauna, opalana drewnem, w wielkim namiocie, niedaleko plaży przy główne scenie.

Szybko zjedliśmy i pędem ruszyliśmy wygrzać się w saunie o zachodzie słońca <3! Zabraliśmy ręczniki, szampon i mydło, co by się wykapać w morzu po wypoceniu. W otwartym aucie natomiast zostawiliśmy wszystkie wartościowe rzeczy, czyli dwa aparaty: Canon 40d i Canon 5d, telefony, pieniądze, dokumenty, no dosłownie WSZYSTKO! W otwartym busie :D! Niby powinno się pomyśleć, czy aby to bezpieczne, ale jakoś kompletnie nie czułam w tym miejscu chciwości i chęci kradzieży ze strony innych osób, dlatego też całkiem łatwo przyszło mi pozostawienie całego dobytku.

W saunie atmosfera była magiczna. Okrągły namiot, w nim siedzący koło siebie ludzie, a wewnątrz kręgu – chłopak „zarządzający” ciepłem sauny. Takie bezsłowne połączenie dusz. Do tego jeszcze widok toczącego się po nieboskłonie słońca za każdym razem, gdy wychodziliśmy wziąć prysznic po sesjach, dopełniał czaru złotym blaskiem. Wygrzani, wypoceni, lekko zmęczeni i szczęśliwi po zakończonym saunowym rytuale, rzuciliśmy się do lodowatej, morskiej wody, by wychłodzić ciała oraz nacieszyć się kąpielą w promieniach zachodzącego słońca. Jakże było pięknie i doskonale <3! Woda miała chyba minus milion stopni, jednak po kilku próbach udało mi się całkowicie zanurzyć w krystalicznie przejrzystym morzu. Jej, jak było zimno! Miałam wrażenie, że mózg skurczył mi się do wielkości orzeszka :D. Uczucie po wyjściu z morza było nie do opisania. Wspaniale! Czysty umysł, czyste ciało, natura!

Wróciliśmy ogrzać się do obozowiska szybko chwytając za aparaty, by uwiecznić rozpościerającą się dookoła złotą poświatę. Przez ten cały czas, kiedy nie było nas na miejscu, z auta nie zginęło NIC :)! Dobre przeczucie :).

10437010_10152569841031578_5450714696298113002_n

IMG_6708

IMG_6722

IMG_6729

IMG_6733

Dalszą część wieczoru postanowiliśmy spędzić przy dźwiękach transów dobiegających spod głównej sceny. W międzyczasie Øystein poprosił mnie o przytrzymanie aparatu i… w pewnym momencie zostałam zupełnie sama, z dwoma Canonami na ramionach idąc ku wielkiej scenie, z nadzieją, że tam spotkam mych towarzyszy. Niestety nie mogłam ich odnaleźć. Obeszłam wszystkie sceny, ale jakby zapadli się pod ziemię.

Ale nie ma tego złego :). Dzięki temu, że zniknęli, trafiłam na plażę w idealnym czasie, by uwiecznić moment chowania się naszej gwiazdy w morską otchłań, przy otaczających dźwiękach psytransowej muzyki :). Widok był nieziemski, a może właśnie jak najbardziej ziemski – PRZEPIĘKNY!

Możecie sami zobaczyc magię tego miejsca na filmiku:

IMG_6737

IMG_6746

IMG_6748

IMG_6763

IMG_6775

IMG_6786

IMG_6792

IMG_6794

IMG_6795

IMG_6810

IMG_6813

IMG_6815

IMG_6818

 

IMG_6844

Gdy nacieszyłam oczy widokami i nasłuchałam się muzyki, nadszedł czas, by ruszyć do obozu. Wróciwszy zastałam mych towarzyszy siedzących i rozmawiających wokoło naszego grilla. Pogadaliśmy jeszcze trochę i zmęczeni po dwóch dniach ciągłej imprezy, po prostu poszliśmy spać ;).

Niby zwykły dzień, a wydarzyło się tak wiele… Poznaliście kluczowy moment mojej norweskiej wyprawy :). Zostałam porzucona przez kompana, ale za to zyskałam kilku nowych przyjaciół, z którymi lepiej się dogadywałam. Nic w przyrodzie nie ginie :).

Jesteście ciekawi co wydarzyło się nazajutrz? Już niedługo przekonacie się jak wygląda wyspa z jej najwyższego punktu, a mogę zagwarantować, że widoki są warte wspinaczki :).

Martyna Opublikowane przez:

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *