Ja się chyba nigdy tutaj nie wyśpię… Dzień polarny sprawia, że wieczorem wcale nie jestem zmęczona (nawet po ciężkim dniu w pracy), więc później wymyślam sobie jakieś zajęcia i koniec końców robi się 2 – 3 w nocy, a mi szkoda iść spać …
Tak też było ostatniej nocy :. Pracę skończyłam o 19, więc wszystko było na dobrej drodze ku należytemu odpoczynkowi… Stwierdziłam jednak, że w sumie cały dzień siedziałam w pokoju i w pracy, i że z ogromną przyjemnością wybrałbym się na jakiś spacer, żeby pooddychać świeżym, chłodnym i pachnącym deszczem, górskim powietrzem (od wczoraj dość mocno pada ), posłuchała ptaków w lesie i popatrzyła na płynącą rzekę.
Jako że chyba pomału staje się dzieckiem Norwegii i uważam, że nie ma złej pogody, tylko jest źle ubranie , założyłam wełniane skarpety, na nie zimowe buty, wyskoczyłam w zimowa kurtkę i owinęłam się ciepłym szalem. Wrzuciłam na plecy piękny, ręcznie robiony plecak – prezent od kochanej Oli (jeszcze raz bardzo Ci dziękuję, plecak zdecydowanie sprawdza się w norweskich warunkach ), a bym nie czuła się samotna, to spakowałam do niego książkę Castanedy (nadszedł czas na Nauki Don Juana ), w dłoń wzięłam aparat i ruszyłam do mojej ulubionej miejscówki, nad rzekę .
Deszcz mocno padał, ale jakoś wcale nie burzył mojego entuzjazmu . Po drodze słuchałam szumu spływającego z góry nieopodal wodospadu, świergotania ptaków, sama podśpiewywałam sobie piękne pieśni, aż w pewnym momencie spotkałam na swej drodze znajomego wędkarza z mojego pensjonatu . Pogadaliśmy chwilę, okazało się, że połów zakończony niepowodzeniem. Zapytałam go, czy może był w tej miejscówce, do której zmierzam, na co on, że właśnie stamtąd wraca i już nikogo tam nie ma, a jeśli tam idę, to jeszcze powinnam zdążyć do tlącego się ogniska, które po sobie pozostawił . WSPANIALE !
Gdy dotarłam na miejsce ogień ledwie się żarzył. Na szczęście to Norwegia, więc w zadaszonym, otwartym schowku przygotowane były suche drewna do palenia ogniska ! Wzięłam 3 kawałki, znalazłam jakąś matę, którą położyłam na ławce, rozpaliłam ogień, wyjęłam książkę i zaczęłam czytać w pełnym deszczu (Szymonku, mam nadzieję, że wybaczysz ).
Kiedyś by mi przeszkadzało, że zimno, że pada i późno… Nawet pewnie z domu bym nie wyszła . A teraz cieszyłam się każdą spadającą na mnie kroplą deszczu . Widok z mojej ławki zmieniał się z minuty na minutę (jak w kinie ), a przewalająca się między górskimi szczytami mgła nadawała krajobrazowi magiczny wygląd . Piękne miejsce, piękna energia ! Zaczytałam się, zmokłam, ale o dziwo nie zmarzłam .
Czytałam strona po stronie i od razu poczułam, że Castaneda nie trafił do mnie przypadkiem. to zdecydowanie najlepszy czas TU I TERAZ, na zapoznanie się z pierwszą częścią jego nauk :).
Akurat pisał o odnalezieniu swojego bezpiecznego miejsca, w którym czuje się dobrze (a ja właśnie siadłam w miejscu, które od razu wydało mi się moim ulubionym <3)… A Dziennik zaczął prowadzić 23 czerwca (ja do Norwegii przyleciałam 22 czerwca, a pełny dzień zaczęłam właśnie 23 czerwca!). Nie ma przypadków! Wspaniale czytało mi się o jego doświadczeniach i przeżyciach. Zwłaszcza w deszczu, przy ogniu i nad rzeką :). Magia trwa <3! Im więcej stron przeczytałam, tym bardziej chciałam poznać dalsze losy autora. Nie mogłam oderwać się od tej książki.
W pewnym momencie spostrzegłam, że przyszedł do mnie nowy towarzysz – mała, zielona liszka, siedząca sobie na mojej nodze :). Piękna była. Gdy ją zauważyłam właśnie zaczęła się przemieszczać, wyginając swe ciało w kształt omegi :). Jej zieleń była oszałamiająca :). Poobserwowałam ją, a gdy wyczuła ciepło ogniska ruszyła w drugą stronę i wtedy postanowiłam jej pomóc i oddałam ją dziczy lasu :).
Co jakiś czas też widziałam przelatujące nad rzeką ptaki :). Krajobraz jak z bajki <3. Nawet przez chwilę przestało padać i przez chmury prześwitywało słońce :).
Drewna pomału się dopalały, więc spojrzałam na zegarek, a tu 1:30… A jeszcze trzeba było wrócić do domu… Taa… Na pewno się wyśpię, pomyślałam … Znowu to zrobiłam, następna noc zarwana :D! Zgarnęłam powoli swoje graty, podziękowałam miejscu na bezpieczeństwo, harmonię i opiekę, i udałam się z powrotem do domu. Szłam przez mokry las, brodziłam w kałużach, słuchałam ptaków i wpatrywałam się w sunącą między górami mgłę :).
Po półgodzinnym spacerze wróciłam do pokoju . Termometr przy drzwiach wskazywał 10 stopni ciepła… 😛
A, że po powrocie całkowicie odeszło mi już zmęczenie, to postanowiłam podzielić się tutaj moją radością, i koniec końców wyszło na to, że spać poszłam o 3 rano ! Chyba muszę sobie zacząć ustawiać budzik na spanie, a nie na pobudki …
Przesiąknięta dymem z ogniska, z palcami czarnymi od sadzy, zmarzniętymi od grzebania i szukania kamieni w rzece oraz poparzonymi później przez ogrzewanie dłoni w ognisku, przemoczona przez deszcz i nieco przewiana przez wiatr, w końcu zaczęłam odczuwać zmęczenie :). W końcu ciału i umysłowi należy się regeneracja po tak intensywnych przeżyciach i doświadczeniach, których ostatnio dość sporo się wydarzyło :).
Dziękuję lesie, rzeko, ogniu i deszczu !
W końcu udało mi się spędzić spokojny i cichy wieczór nad rzeką, tym razem nie sama, a w towarzystwie zacnego Carlosa Castanedy <3.
A w ogóle to chyba zacznę używać nowego zwrotu: dziendobranoc <3!
Po Kożyczkowemu, z przyzwyczajenia już, oczyściłam swój pokój Szałwią i Palo Santo, więc dobre energie i anioły nade mną czuwają <3! W lesie odnalazłam pokrzywę, która już oddaje do wody swe drogocenne minerały i witaminy <3.
DZIĘKUJĘ NORWEGIO!
Twoje odnalezione Dziecko ;).
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz