Ostatnio tyle pracowałam, że zapominałam praktycznie o odpoczynku, bo albo siedziałam w pracy, a jak kończyłam zmianę, to szkoda mi było straconego dnia w czterech ścianach i wyrywałam się po nocach, nie ważne czy padał deszcz i było zimno, czy słońce oświetlało swymi promieniami białe noce. Wychodziłam zazwyczaj po 22:00, a to na spacery, a to na rower, a to po prostu pogadać z ludźmi poza pracą ;). No a wracałam zazwyczaj dobrze po północy i zanim poszłam spać, to wybijała 2:00 lub 3:00 nad ranem…
W końcu jednak zmęczenie zaczęło mocno dawać o sobie znać, dużo rzeczy zaczynało mnie denerwować bez sensu i konkretnej przyczyny, czułam, że pokłady mojej pozytywnej energii zostały nadszarpnięte i po prostu miałam ochotę pobyć sobie sama ze sobą, w norweskiej dziczy :). Poprosiłam więc o jeden dzień wolnego, który oczywiście bez problemu dostałam :). Dobrze się złożyło, bo pogoda zapowiadała się znakomicie – słońce, ciepło i niezbyt wietrznie. Piątek zatem był moim pierwszym wolnym dniem w pracy. FRIDAY FREDAG <3!
Wstałam wcześnie rano i pierwsze co zrobiłam, to upiekłam dla szefa Arne, obiecany, polski chleb na zakwasie. Podczas gdy chleb siedział w piecu, poszłam jeszcze do pokoju się zdrzemnąć, bo w końcu muszę kiedyś odespać te wszystkie zarwane noce i nadrobić spadki energetyczne :).
Chleb wyszedł wyśmienity, szef był bardzo zadowolony, chciał mi zapłacić, ale stwierdziłam, że tak dużo dla mnie robią dobrego, że niech ma go w prezencie ode mnie i niech mu idzie na zdrowie :). W zamian dostałam jednak kilka kartek pocztowych z regionu Beiarn i Arne obiecał mi, że gdy będzie trochę luźniejszy dzień, to zabierze mnie na wycieczkę :). Zdecydowanie wolę taką formę zapłaty za moje wypieki :). Kasę i tak tu zarabiam, a na wycieczki zazwyczaj jak na razie chodzę sama, więc fajnie będzie mieć towarzystwo i z kim pogadać po drodze :).
Przed wyjściem z domu zjadłam na zapleczu kuchni pyszne śniadanie w postaci płatków owsianych z bananem i bakaliami.
Później szybko zapakowałam do plecaka butle wody, Nauki Don Juana, mapę, ręcznik, kostium kąpielowy, owoce, trochę płatków ze śniadania i 2 kanapki z brunostem (w końcu norweska wycieczka nie ;)?). Nie zapominając, że pomimo mamy upał, to jestem w Norwegii i pogoda lubi się drastycznie zmieniać, zapakowałam też zimowy szal, do tego ciepłą bluzę, rękawiczki i zimową kurtkę :D. Nie ma to jak jechać na plażę, by wykąpać się w morzu, będąc ubranym w zimowe odzienie :D. Chyba tylko ja tak robię… 😀
Przed wyjściem chwyciłam jeszcze kubek gorącej, świeżej kawy i wskoczyłam na rower. Plecak był za mały, by zmieścić w nim wszystkie moje zimowe i letnie stroje, zatem kurtkę uwiązałam na ramie, a reszta wypchała mój bagaż jak wielką banię :D. Pogoda stała się wręcz upalna, więc początkowo jadąc pod górę żałowałam, że zabrałam ze sobą taki ogrom ciepłych ubrań. już miałam wracać, by zostawić szalik i bluzę, ale Anioł czuwał nade mną :). Na całe szczęście głos w mojej głowie mówił, że tego nie pożałuję ;). Obładowana jak wielbłąd pognałam zatem dalej.
Celem mojej wyprawy miała być plaża, albo skrawek piachu czy kamieni, gdzie będę mogła rozłożyć ręcznik, trochę poleżeć, odpocząć, poczytać w spokoju książkę, wygrzać się w słońcu i jak wszystko pójdzie zgodnie z planem, to się wykąpać!
Przystanków miałam całą masę. Początkowo na zbieranie kamieni, a później nie mogłam się oprzeć, by nie sfotografować tych wspaniałych mijanych po drodze krajobrazów.
Nagle, jadąc przez maleńką wioskę, albo nawet to wioską nazwać nie można, zobaczyłam coś, czego kompletnie nie spodziewałam się zobaczyć w Norwegii! Otóż, na małym poletku pasły się LAMY! Tak! Najprawdziwsze w świecie LAMY :D! Na północy Norwegii, w Nordland! Czego jak czego, ale nie sądziłam, że akurat lamy spotkam na mojej wyprawie :P.
Przejeżdżając obok przydrożnych skał zauważyłam bijące źródło, zatrzymałam się więc, by uzupełnić płyny, w orzeźwiającym źródełku. Ależ to było wspaniałe móc wejść pod delikatny prysznic leciutkich kropelek wody i napić się pysznej wody, płynącej prosto ze skał, z samego serca ziemi (albo z lodowca w górach ;))<3! Pięknie :).
Pojechałam dalej, spotykając po drodze najpierw jednego, a później drugiego z moich szefów ;). Po drodze mijałam mosty z pięknymi widokami, wodospady spływające z ośnieżonych, górskich szczytów i rozpościerające się rzeki.
Minęłam Moldjord i dojechałam do Arstaddalen. A Arstaddalen, to miejsce, w którym prawie przez rok pracowałam w 2015 roku, wysoko w górach! Ach, miłe wspomnienia mi się przypomniały z tych czasów :). W końcu jeździłam tędy praktycznie dwa razy w tygodniu od maja do lutego w 2015 r.! Do tego momentu trasę znałam dość dobrze i kojarzyłam co, gdzie jest. Za znakiem natomiast zaczęło się nieznane :)! W końcu :)!
Wjechałam na leśną drogę, na której końcu wyrosła nagle wielka, kamienna, pionowa skała. Widok zmienił się diametralnie. Z za mną rozciągało się ogromne, ośnieżone i błyszczące srebrzyście od promieni słonecznych pasmo górskie, a przede mną wielka, kamienna ściana. Niesamowity widok! Chwilę jechałam leśnym tunelem, gdy krajobraz zaskoczył mnie ponownie i to jeszcze bardziej niż wcześniej. Wyjechałam na otwartą przestrzeń i tym razem zobaczyłam ogromne koryto rzeki, albo już raczej to fiord jest. Z jednej strony pięła się ku niebu pionowa i wysoka skalna ściana, wyznaczającą granicę płynącej wody, przede mną moją asfaltowa droga, a po lewej stronie piękne zielone wzniesienia, a za mną pocąca się wysoka góra pokryta śniegiem.
Jechałam podziwiając te przepiękne krajobrazy nie mogąc wręcz ogarnąć ogromu tych górskich masywów. Nagle znów zdałam sobie sprawę (nie pierwszy raz oczywiście), ale w tym momencie bardzo mocno to odczułam ponownie, jak maleńcy jesteśmy w porównaniu z otaczającym nas światem, a co dopiero wszechświatem <3!
Po drodze natrafiłam na fajny parking, z którego widok rozpościerał się właśnie na tę skalną ścianę i ociekającą topniejącym śniegiem górę z drugiej strony. Postanowiłam zatrzymać się tu by odpoczynek i zjeść norweską przekąskę, czyli kanapki z brunostem <3! Jadłam i podziwiałam otaczającą mnie naturę. Słońce wisiało wysoko na niebie i ogrzewało świat swoimi promieniami.
Akurat był odpływ, więc brzegi rzeki cofnęły się dość mocno w głąb koryta, pozostawiając po sobie w srebrzystym piasku głębsze strużki po spływającej wodzie i maleńkie korytka, które wyglądały jak żyły rzeki. Ponadto, do wody schodziło się po wielkich głazach, które po spojrzeniu na nie pod odpowiednim kątem, lśniły czystym srebrem <3. Kocham ten rodzaj skały, która ma w sobie tyle miki, że praktycznie wygląda jak perłowo-metaliczna.
Posiedziałam chwilę na ławce, odpoczywając i podziwiając piękno natury, ciesząc się krajobrazem, zapachem ziół, kwiatami i latającymi dookoła mnie owadami wszelkiego rodzaju ;).
Po paru minutach wsiadłam z powrotem na rower i ruszyłam na moją wypatrzoną na mapie plażę. Nie ujechałam daleko i właściwie zaraz po starcie już zatrzymałam się na poboczu drogi i znów nie mogłam się nadziwić pięknem krajobrazu. Tym razem zachwyciła mnie ogromna pofałdowana i porysowana, szorstka i pamiętająca dawne dzieje skała, która łagodnie schodziła w dolinę usłaną delikatną i soczyście zieloną trawą. Do tego wszystkiego u podnóży górki znajdowało się przejrzyste jezioro, w którym pływały maleńkie rybki i które jak lustro odbijało cały krajobraz.
Po tabliczce wbitej w skałę zorientowałam się, że właśnie znajduję się w rezerwacie przyrody, tzw. naturreservat. Nic dziwnego, że wszystko mnie tu urzeka <3!
Pojechałam dalej, by odnaleźć moją wymarzoną plażę. Jak przystało na dziecko Norwegii: jeździłam już na rowerze w środku nocy przy 5 stopniach, siedziałam w deszczową noc nad rzeką przy ogniu i czytałam książkę, jem brunost i Møsbrømlefse, noszę wełniane skarpetki i piję wodę ze źródeł. Teraz przyszedł w końcu czas na rozpoczęcie sezonu „letnich” kąpieli <3!
Moja mapa okazała się średnio dokładna i wydawało mi się, że jestem kawałek dalej niż byłam w rzeczywistości. Wierząc papierowym drogom stwierdziłam, że nie ma sensu jechać dalej przez lasy i góry i jeśli jestem nad wodą, i znalazłam całkiem fajne miejsce z piaskiem i płytką, spokojną rzeką, to czemu nie zostać tutaj. Poczułam, że to dobre miejsce, więc zostawiłam rower przy drodze i z całym majdanem powędrowałam w dół, na nibyplażę. Miejsce znajdowało się zaraz przy drodze, jednak trasa usytuowana była wyżej, a pobocze zarośnięte było wysokimi chaszczami, więc nie sposób było zobaczyć mnie stamtąd (przynajmniej tak mi się wtedy wydawało… :D)
Znalazłam sobie odpowiednią miejscówkę i rozłożyłam tam swój obóz. Na piasku położyłam ręcznik, przebrałam się w kostium kąpielowy (przecież przyjechałam głównie po to by się wykąpać w morzu i wygrzać w słońcu ;)), wyjęłam książkę, pyszne daktyle, które doskonale sprawdzają się podczas takich szalonych wypraw jak moja, szybko i smacznie dostarczając nam zdrowej i słodkiej energii. Chwilę poleżałam korzystając z chwili ciepła i słońca, ale że nie mogłam wysiedzieć w miejscu i nie chciałam tracić cennego ciepłego momentu dnia, który mogłam wykorzystać na kąpiel zebrałam się na odwagę i… podeszłam boso do miejsca, w którym woda stykała się z mokrym piaskiem…
To co poczułam w stopach przeszło moje najśmielsze oczekiwania… Woda była tak okrutnie lodowata, że momentalnie zesztywniały mi całe stopy, nie mogłam ruszyć palcami i chłód ogarnął całe moje ciało… No to będzie ciekawie z ta kąpielą…
Jednak jak ja sobie coś postanowię, to zazwyczaj dopinam swego i uparcie dążę do celu, więc po chwili wahania znów weszłam do wody, lecz tym razem już do kolan. I znów ta sama bajka! Nogi zesztywniały mi ponownie, tylko teraz nie tylko w stopach, palcach i kostkach, ale i w kolanach :D! Co ja robię?! To przecież serio mega szalony pomysł. Teraz nie dziwię się, że wszyscy którym wspominałam o kąpieli patrzyli na mnie jak na wariatkę i nie za bardzo wierzyli w me zamiary…
Wróciłam na ręcznik, ogrzałam się znów chwilę i ponownie wróciłam do wody. Tym razem weszłam po uda i jakoś od tego momentu zrobiło się jakby łatwiej. Przestałam czuć zimno w miejscach, które już wcześniej były w wodzie, a czułam tylko chłód w nowo zanurzanych fragmentach ciała…
Raz się żyje…! Pomyślałam, że jak nie teraz, to nigdy! Długo zbierałam się w sobie, by to zrobić i stałam nad taflą płytkiej wody, patrząc na muliste, miękkie i delikatne dno. Jednak mocno chciałam tej kąpieli i w chwili gdy odeszły mi wszystkie myśli, po prostu skoczyłam do wody! Nagle całe moje ciało zesztywniało z zimna, a ja ledwo mogłam zaczerpnąć powietrze z szoku temperaturowego! Woda była przeraźliwie mroźna! Pomachałam jednak trochę rękami, popłynęłam z 10 m żabką i szybko wstałam na proste nogi! Dosłownie lodowa woda (w końcu właśnie topnieją śnieżne czapy w górach) momentalnie przeszyła mnie do szpiku kości.
Ale TAK! Zrobiłam to! Tak jak sobie obiecałam, wykąpałam się we fiordzie <3. Emocji i piękna płynących z tego doświadczenia ciężko opisać słowami. Nagle ogarnęła mnie niezwykła radość, szczęście, wdzięczność, miłość do całego świata (w sumie te emocje towarzyszą mi akurat na co dzień, jednak ich moc wzrosła milionkrotnie!). Poczułam, że mogę wszystko <3! Wtedy to, po krótkim ochłonięciu i ogrzaniu się wróciłam do wody i znów wskoczyłam zanurzając całe swe ciało. Ach, znów to samo przepiękne uczucie mocy i siły. Później „pływałam” jeszcze kilkukrotnie uwieczniając to na zdjęciach i filmie (coby żaden niedowiarek nie miał wątpliwości i by pamiętać tę piękną chwilę przezwyciężenia własnych słabości <3).
Koniec końców, jako, że byłam całkowicie sama, by poczuć całkowitą wolność i dzikość norweskiej dziczy, przyzwyczajona do hiszpańskich plaży i tamtejszych hippie kąpieli, zrzuciłam kostium i jak natura mnie stworzyła, wbiegłam w głąb fiordu i cała wskoczyłam do wody, zanurzając także głowę. Cóż to za uczucie <3! Jak pisałam wcześniej, że nie umiem opisać tego słowami, to tego nawet nie potrafiłam ogarnąć myślami <3. Niesamowita moc płynęła z tej lodowatej, mroźnej i naturalnej kąpieli. Czułam się wolna i szczęśliwa <3. Moc i siła płynąca prosto z natury <3. Przepięknie <3!
Woda jednak szybko mnie wychłodziła i po kilku takich skokach trochę wyczerpały mi się pokłady ciepła i energii. Na dodatek zapomniałam, że w Norwegii przecież są pływy. Woda powoli zaczęła przybierać i moja szeroka plaża z minuty na minutę stawała się coraz węższa i coraz bardziej morka. Przypływ widać było gołym okiem :D.
Szybko się wysuszyłam i ubrałam na siebie wszystko co ze sobą przytargałam w plecaku i na ramie, a na szczęście miałam tych rzeczy sporo. I tak oto błyskawicznie zarzuciłam na siebie ciepłą bluzę, skarpetki, zimową kurtkę, a cała owinęłam się szalikiem.
Jako, że cień jeszcze nie wszedł całkowicie na plażę, postanowiłam trochę pochodzić po jeszcze nie zalanym dnie i pozbierać materiały na przyszłe naszyjniki, które mam zamiar sprzedawać w pensjonacie i restauracji. Nazbierałam mnóstwo pięknych kamieni, tyle, że mój plecak nagle przybrał na wadze o dobrych kilka kilogramów… Zostawię to bez komentarza…
Woda zaczęła coraz szybciej przybierać i nie chcąc zmoczyć mych ciepłych butów, wlazłam po skałach na drogę i wskoczyłam na rower. Pojechałam w pierwsze miejsce, gdzie zrobiłam sobie pierwszy przystanek.
Znalazłam sobie piękne miejsce i tam zasiadłam, by zagłębić się w opowieści Castanedy i ugrzać się w promieniach słońca po szalonych wyczynach…
Nie mogąc odpuścić też poszukiwań pięknych kamieni i w tym miejscu, tu też wygrzebałam z piasku sporo pięknych znalezisk, nawet jeden kryształ, w którym ukryta była przepiękna tęcza <3!
Gdy mój plecak osiągnął wagę dobrych kilkunastu kilogramów, zdrowy rozsądek na szczęście zdecydował, że KONIEC! Przecież to wszystko muszę jeszcze dowieźć do domu, a do zrobienia jeszcze spokojnie 10 km po górzystym terenie…
Opanowałam chęć dalszych poszukiwań i znalazłwszy nowe, ciepłe miejsce, zasiadłam przy ławce i całkowicie oddałam się sesjom Don Juana. Co jakiś czas zerkałam na piękny krajobraz, który z upływem czasu i zmieniającego położenie słońca zmieniał się nieco i zyskiwał inne oświetlenie. Od momentu kąpieli, pomimo wygrzewania się na słońcu i przyodziania wszystkich moich lumpów, jakoś nie bardzo mogłam się rozgrzać… Cóż… nikt nie mówił, że będzie lekko…
W międzyczasie udało mi się pogadać z mamą i z tatą, wysłałam też zaległe smsy i miałam okazję posiedzieć po prostu nic nie robiąc, sama ze sobą. A chyba właśnie tego bardzo, ale to bardzo potrzebowałam.
Zaczytana nawet się nie spostrzegłam, że ktoś przyszedł. Jakiś Norweg wybrał się na spacer z psem. Oczywiście do mnie zagadnął, ale że niestety mówił jedynie po norwesku, a ja jeszcze płynnie nie rozumiem, a mówić prawie wcale nie potrafię. Udało nam się wymienić jedynie kilka zdań. Pokazałam mu, że przyjechałam na rowerze i że właśnie wracam z kąpieli. On oznajmił, że tu niebezpiecznie jest pływać i że bardzo zimno! Za zimno!!! Wymieniliśmy uśmiechy i starszy pan poszedł dalej.
Dzień był dla mnie wyjątkowo łaskawy, bo gdy w przerwie podczas czytania spojrzałam w trawę, znalazłam przy swoich stopach kilka czterolistnych i kilka nawet pięciolistnych koniczyn <3 :).
Znów oddałam się lekturze i znów zaskoczył mnie nadjeżdżający samochód. Pasażerowie chcieli zwodować łódź, co średnio im wychodziło i nie mogli dobrze dobrać kątów, by tyłem, przyczepą wjechać do wody. Nagle zjawił się inny Norweg, usiadł obok mnie na ławce, przedstawił się jako Harold i zagadnął. Zaczął po norwesku, ale jak mu oznajmiłam, że lepiej angielski, to przerzucił się na angielski i już w zrozumiałym mi języku powiedział, że wie kim jestem i że pracuję dla Hansa…
Cóż… Nie powiem… nieco mnie zaskoczył, zwłaszcza, że skąd miał wiedzieć, że ja to ja, i że akurat jestem na rowerowej wycieczce, i że pracuję dla Hansa… Powiedział też, że prawdopodobnie, niedługo będę miała jeszcze więcej pracy :P. W końcu się okazało, że Hans i Harold pracują wspólnie nad jakimś interesem i być może, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to będzie i czwarte miejsce, w którym będę miała okazję popracować ;). Tyle nowych doświadczeń <3! Harold jednak jak się później wygadał, pomylił mnie z Minną, dlatego myślał, że rozumiem po szwedzku. Jednak praca ta sama. Zobaczymy co z tego wyniknie :).
Chwilę jeszcze pogadaliśmy. Powiedziałam mu, że pływałam dzisiaj w morzu, na co on, że jestem szalona, bo woda ma jedyne 8 stopni (!). No to nieźle… Gdybym wiedziała o tym wcześniej, to bardziej bym się zastanowiła nad kąpielą…
DOSKONALE SIĘ ZATEM ZŁOŻYŁO, ŻE NIE WIEDZIAŁAM <3 :D! DZIĘKI WSZECHŚWIECIE <3!
Pokazał mi natomiast na mapie kilka fajnych miejsc z jeziorami, w których woda jest nieco cieplejsza, a położone są nieopodal. Jedyny ich problem to taki, że fruwają w ich okolicach milionowe stada komarsów :P. Nie wiem zatem, czy się zdecyduję, i czy nie wolę jednak zimnych, morskich kąpieli, bez ubytku krwi :P.
Zbliżała się 21, a słońce schowało się za pobliską górą, więc postanowiłam pomału wracać do domu. Spakowałam rzeczy, zarzuciłam na plecy moje graty i mocno się zdziwiłam… Plecak byk okrutnie ciężki! Ledwo mogłam go unieść :D! Ech te uzależniające kamienie! Oby mi się udało coś na nich zarobić :)!
Ostatkami sił pedałowałam pod górę z ciężarami na plecach. Po drodze nie mogłam się oprzeć i musiałam zaspokoić swoje freegańskie uzależnienie, więc dość mocno się kryjąc (w końcu wszyscy mnie tu rozpoznają :D!), pod przykrywką robienia zdjęć, podjechałam do supermarketowych śmietników i zajrzałam do środka. Słodycze i chleby wcale mnie nie pociągały, ale owoce to już zupełnie inna sprawa <3! Otworzyłam kosz odpadków ekologicznych, a tam mega urodzaj. Na samym wierzchu dwa czyste i świeże opakowania jagody inkaskiej, którą natychmiast zrecyklowałam, ponadto z 10 pięknych mandarynek i spoko sałata. Nie mogłam nie zabrać tych skarbów, więc upchnęłam je jakoś do plecaka i teraz już zdecydowanie ostatkiem sił, ledwo pedałowałam do domu…
Muszę wspomnieć, że jak wcześniej było mi zimno i nie mogłam się rozgrzać, tak pedałowanie pod górę z takim obciążeniem sprawiło, że nagle zrobiło mi się okrutnie gorąco. Pot lał mi się po plecach, a na twarzy pojawiły wielkie rumieńce :D. Nie chciało mi się rozbierać, poza tym bałam się, że taka mokra jeszcze zachoruję, więc prawie umierając z ciężaru, gorąca i zmęczenia, w końcu dotarłam do domu.
Po powrocie pogadałam jeszcze chwilę z Minną, ale zmęczenie wzięło góręi i szybko udałam się do pokoju. Usnąć jednak nie mogłam, co akurat nie było spoko. O 10 rano miałam być gotowa, by iść do nowej pracy! Cóż… jakoś powstanę…
Rano ledwo zwlekłam się z łóżka, ale ogarnęłam się. Na szczęście wzięłam sobie zapas czasowy, bo okazało się, że wyruszamy nie o 10, a o 9:30! W biegu więc szykowałam śniadanie i jadłam w samochodzie ;).
O pracy w Ljøsenhammer Kafe napiszę odrębny post (a jest o czym pisać 🙂 <3), jak już się tam nieco zadomowię.
Opowiem Wam tylko jedną, śmieszną historię.
Otóż, w pracy własnie w Ljøsenhammer Kafe (jakieś 40 km od miejsca, w którym zażywałam szalonych kąpieli), zagadnął do mnie jeden gościu – Norweg, i zapytał mnie, czy to nie ja czasem przyjechałam wczoraj rowerem nad fiord i się kąpałam :D?! Oznajmił, że mieszka w okolicy i niemal nie spowodował wypadku, zjeżdżając z drogi do rowu, widząc mnie, kąpiącą się w lodowatej wodzie :D. A myślałam, że jestem tam zupełnie sama i kompletnie mnie nie widać z drogi :D… Wspomniał też, że mam ładny kostium… ciekawe kiedy mnie widział :D…
Trochę zaczynam się tu czuć jak w jakimś szalonym filmie. Nie ważne gdzie pojedziesz i co zrobisz, zaraz wszyscy wokoło wiedzą o Tobie wszystko :D! Najlepsze jest to, że wszyscy w okolicy wiedzą jak mam na imię i dla kogo pracuję, przysiadają się i zaczynają rozmawiać (to akurat jest super i bardzo miłe :)), a ja tych ludzi widzę pierwszy raz w życiu :P.
Ot, chyba taki urok małych wiosek, choć nie powiem, trochę to przerażające ;)…
Na koniec jeszcze tylko jedna rzecz :).
Wcale nie ważne, że po arktycznej kąpieli w lodowatych, fiordowych wodach musiałam przyodziać wszystkie moje zimowe rzeczy, jakie że sobą na całe szczęście wzięłam (czytaj: gruby szalik, zimową kurtkę, ciepłą bluzę, zimowe buty, ciepłe skarpetki oraz kaptur) i jakoś wcale nie mogłam się rozgrzać, nawet siedząc przez następne pół dnia w słońcu, spokojnie czytając książkę…:D
WARTO BYŁO <3!!! Polecam :)! Wspaniale poczuć tę dzikość natury <3!
I SPEŁNIAJCIE MARZENIA, BO PRZECIEŻ PO TO ŻYJEMY <3!
ODWAGI I SIŁY W DĄŻENIU DO CELÓW WAM ŻYCZĘ KOCHANI <3!
Jak zwykle szalona ?
W życiu trzeba czasem robić szalone rzeczy i zbierać nowe doświadczenia :)!
To „czasem” w Twoim komentarzu brzmi nieco komicznie patrząc na ilość i treść wpisów.
To co wg Ciebie znaczy „często” ? 😀
Hmm… Często to kilka razy w tygodniu :D! Choć i takie szaleńcze ciągi mi się zdarzają ;)….
Może ja po prostu oszalałam :D!?
Tęsknie!
Ja też kochana <3! Bardzo, bardzo <3!
Czeg, dawno ,dawno temu wyszukiwałem gwiezdnych kamieni w separatorach do buraków cukrowych. Piękne stare cukrownie, bezcenne kamienie i trucizna na gryzonie. Na dużych areałach uprawowych duże prawdopodobieństwo jest upadku ,,ciała niebieskiego,,.Mają naprawdę dobre ceny. A i zaleca się stosowanie kremu UV. Pozor.
Oo, ciekawe :). Masz jakieś zdjęcia swoich znalezisk?
Gdzie takie opuszczone cukrownie można znaleźć?
I po co filtr?!
Pozdrawiam :)!