KAŻDA HISTORIA KOŃCZY SIĘ PRAWIDŁOWO…

„Każda historia kończy się prawidłowo…

… jeśli uważasz, że historia nie skończyła się prawidłowo,

to znaczy, że się jeszcze nie skończyła…”

D.

 

Niby to miał być zwykły zlot, niby tylko 3 dni w środku lasu, pośród fantastycznych ludzi, niby miało być przeraźliwie zimno i mokro i niby… nic nie było na niby ;)!

Już sam początek naszej stopowej wyprawy na zlot zwiastował, że będzie doskonale. Otóż… Umówiłam się ze Sławkiem, że pojedziemy razem, i że na pewno przed 14:00 wyjedziemy z Łodzi… Przyjechałam do niego po 15, a wyszliśmy z domu koło 17 :D! W międzyczasie dowiedzieliśmy się, że trójka znajomych, która miała wyruszyć koło 15, stoi na tym samym przystanku, który i my obraliśmy za swój cel ;).

No to co, jedziemy autobusem na wylotówkę i tam się podzielimy na dwie drużyny ;). Trzeba jeszcze wspomnieć, że nasi znajomi nie dość, że mieli metrowego pluszaka, wielkości dziecka, to jeszcze kolega przyodział strój zakonnika… 😀

Stoimy na przystanku, jest nas piątka (w tym brat zakonny) + ogromna zabawka :D.

Decydujemy, że najpierw łapią oni, a później my ze Sławkiem. Łazimy więc po przystanku, śmiejemy się, a tu nagle przy nas, na końcu zatoczki zatrzymuje się bus. Podbiegłam i pytam, dokąd jadą. Okazało się, że na Częstochowę (dla nas doskonale, bo zlot w Przedborzu). Wołam resztę, no bo w końcu ich stop, ale w czasie, gdy oni biegną, pytam kierowcy, czy może by wszystkich nie zabrał. On bez wahania – WSIADAJCIE :)!

Poszło jak po maśle, kto by się spodziewał, że po niecałych 10 minutach jakiś bus zabierze całą naszą szóstkę :D!

Było wesoło, okazało się, że panowie budują centrum sportowe w Łodzi i zdradzili nam kilka faktów, m.in. że na bank nie wybudują go na czas :D.

Dotarliśmy do Radomska. Znów podzieliliśmy się na dwie grupki, tym razem my ze Sławkiem łapiemy pierwsi. Czekamy, czekami i nic. Parę metrów za nami stoi druga ekipa. Nagle zatrzymuje się przy nas czarny bus. Kierowca otwiera okno i pyta dokąd? Do Przedborza, jedzie pan? Ano jedzie. A weźmie pan naszą piątkę? – wypaliłam od razu :D. Na co kierowca popatrzył na nas, i nas wszystkich zabrał :D. No cuda, łapać w Polsce stopa w pięć osób + pluszak, i nie czekać dłużej niż 15 min to istne szaleństwo :P.

Kierowca wysadził nas w Przedborzu. Zrobiliśmy zakupy, wyszliśmy ze sklepu i poszliśmy wzdłuż trasy, która prowadzi do stanicy harcerskiej „Biały Brzeg”, gdzie miał odbyć się zlot.

Nagle na chodniku zatrzymuje się trzeci bus! A z busa machają do nas znajomi i wołają do siebie :D. Okazało się, że też byli w sklepie i właśnie wracają na miejsce, po czym upchnęli nas wszystkich, do mocno już obleganego auta.

AUTOSTOP <3!

Tak oto dojechaliśmy w piątkę (w tym udawany mnich) + pluszak, bez rozdzielania się, bez dłuższego czekania, z ogromem pozytywnej energii :)!

Ale szczęście nie miało się jeszcze kończyć, a dopiero zacząć. Wchodzę się zapisać do jakiegoś pokoju i kogo widzę na swej drodze? PASIKONIKA <3!!!! Aaa! Doskonale! Szczęście i radość!

Wrzuciłam plecak na łóżko i poszłam do ludzi. Pomimo braku dobrej pogody, deszczu i zimna, impreza była zacna. Wspaniali ludzie dookoła, moc pozytywnej energii, szamańskie czary Pasikonika, rozmowy, tańce, pasowanie uczestników zlotu na autostopowiczów, ognisko w kominku, muzyka…ach! Radość! 🙂

IMG_5724

IMG_5739

IMG_5740

IMG_5758

IMG_5760 1024

IMG_5773

Z ciężkim sercem muszę się przyznać, że zostałam poczęstowana suszonym, meksykańskim świerszczem, którego niestety zjadłam, co by zobaczyć czym Ci wszyscy robalożercy się rozkoszują… Wybrałam zatem moją ofiarę, położyłam na języku… chrup… chrup… c h r u p… bleach! Żałowałam… nie no, nie żałowałam, nigdy nie żałuję podjętych decyzji – przynajmniej teraz mogę powiedzieć, że wiem jak smakuje, ale niestety, nie wiem czy przez samą świadomość, że zjadłam robala, czy jego skład… było mi dość niedobrze przez resztę wieczoru :D… Deszcz padał, drzewa szumiały, energia krążyła. Nadszedł czas na spanie.

IMG_5776

Rankiem, koło południa wygramoliliśmy się z wiekowych legowisk i przyszykowaliśmy pyszne śniadanko w postaci chlebka mojej mamy, buraczanego pasztetu Pasikonika, awokado i hektolitrów wody ;)…

IMG_5786

Dzień upłynął na ogarnianiu ciepłej wody pod prysznicami, rozmowach, chillowaniu, regeneracji sił na wieczór, czarowaniu, przytulaniu drzew, masażach i czerpania radości ze wszystkiego co ukazuje się dookoła :).

IMG_5797

IMG_5798

IMG_5799

Wieczorem oczywiście odbyła się gruba impreza. Tak się złożyło, że podczas zlotu cztery osoby obchodziły urodziny, dlatego też niespodzianka też była huczna :). I znów tańce, lekkie afery nożownicze, torty, fajerwerki oraz przenoszenie się do innego wymiaru, do którego przejście znajduje się pod stu letnim kocem… (więcej nie zdradzę, każdy musi odnaleźć swój portal ;)).

Następnego dnia od rana ludzie zaczęli się zawijać do domów. Była możliwość, żebym pojechała do łodzi autem z paroma znajomymi koło 11, ale kurde, jak to nie posiedzieć jeszcze z tak cudownymi ludźmi… Zrezygnowałam więc i stwierdziłam, że w sumie mogę wrócić do domu wieczorem, albo następnego dnia, bo czemu nie :P.

W międzyczasie odnalazłam Pasikonika, który oznajmił, że porzuciła go jego kompanka i że szuka transportu do Wrocławia, i że właściwie jadę z nim :D. No i w sumie czemu nie? Tyle, że w takim wypadku ja musiałam porzucić mojego kompana, i kółko się zamyka 😉 (Sławku wybacz :)).  Później już razem szukaliśmy transportu do Wrocławia, ale jakoś wcale nam to nie szło.

Utknęliśmy w pokoju wiecznej imprezy, gdzie wszyscy grali na gitarach i bębnach. Aż żal było wychodzić… więc nie wychodziliśmy. Ludzie się zwijali, a my coraz bardziej nie mieliśmy z kim jechać do Wrocławia :P.

W końcu, koło 15:00 zapadła decyzja o opuszczeniu Białego Brzegu. Pożegnaliśmy się z ludźmi i zgarnęliśmy jeszcze Dymitra, który to zastanawiał się poważnie, czy chce jechać do Krakowa, czy Wrocławia… Wybrał nas, myślę, że nie żałuje ;). Ponadto, Pasikonik otrzymał w prezencie bęben, który to po paru krokach leśną ścieżką prowadzącą na wylotówkę, okazał się dość nieporęcznym zajmowaczem rąk ;). Trzeba jeszcze zaznaczyć, że nikt z nas na bębnie grać nie potrafił :D. Wszyscy jednak się z niego cieszyliśmy.

IMG_5827 1024

Wyszliśmy z lasu… czekamy… czekamy… kropi deszcz, Pasikonik bębni swoje melodie, Dymitr odpala papierosa, a ja cieszę się ze swojego życia, że właśnie tak ono wygląda!

IMG_5831popr1024

W końcu ktoś się nad nami ulitował i zabrał do Przedborza, skąd już miało być łatwiej. Nagle z piskiem opon zatrzymuje się obok nas Dawid vel Damian, czy tam Daniel :D, rozradowany woła do nas dokąd jedziecie, WSIADAJCIE :)!

Wsiedliśmy zatem. Wpakowaliśmy plecaki do bagażnika, Pasikonik o mały włos nie zgniótł klusek, które okazały się obcasami do butów i już jechaliśmy w okolice Częstochowy! Śmiesznie było w tym aucie. Pasikonik opowiadał swe amerykańskie opowieści, o dżungli, o ludziach, o Indianach.. i skoro nasz kierowca zajmuje się butami, to chciał mu także opowiedzieć historię o czeskich butach, na co Dawid zmierzył go wzrokiem i oznajmił, że o butach to on k***a słuchać nie chce, praca pracą, ale buty wcale go nie interesują :D. Gościu był bardzo pobudzony, jechał strasznie szybko, wyprzedzał, cieszył się :P. Śmiesznie było. Niestety szybko dojechaliśmy, i pomimo mych namów, że może jednak pojechałby z nami do Wrocławia, nie dał się zaczarować ;). Pobębniliśmy, pomachaliśmy i złapaliśmy busa. Niestety podwiózł nas jedynie kawałek, ale zawsze coś. Zaczęło się zmierzchać, było zimno, deszcz już nie padał, a lał… my cali przemoczeni, nadal jednak przeradośni, z bębnem na czele ;).

W końcu zatrzymała się pani Beata, która uratowała nas z opresji i wywiozła do miejscowości o nazwie Grodzień (Gościniec wg Pasikonika). Było już mega ciemno, zimno, morko i późno :D, wszystko co najgorsze dla autostopowicza. Nasze uśmiechy jednak nie miały zamiaru schodzić z twarzy :D.

Akurat lampa, która była przy przystanku zapaliła się jak na nasze życzenie. Połapaliśmy trochę, ale nikt nie chciał nas zabrać. Zaczęliśmy rozglądać się po okolicy i naszym oczom ukazał się pomnik trzech udręczonych wędrowców! Jak nic my za 100 lat, skamieniali, nie mogący złapać stopa w Dupie Świata (przepraszam mieszkańców za to określenie, padło ono na samym początku i ma znaczenie sentymentalne ;)). Odwzorowaliśmy swe pozy na podobieństwo posągów i uwieczniliśmy się z nimi :).

IMG_5833poprkadr1024

Próbujemy dalej łapać, ale nasze szanse pomimo pozytywnej energii, uśmiechów i bębna spadały z minuty na minutę.

Nagle Pasikonik wystrzelił, że w sumie napiłby się piwa, ale gdzie jest sklep?! Po drugiej stronie ulicy szło dwóch chłopaków, do których podleciał Pasiko i zapytał o drogę do sklepu. Okazało się, że niecały kilometr stąd. No to co, idziemy, nie ma co stać tu.

Dotarliśmy do sklepu. Weszliśmy do środka, zza lady wita nas pani Jola, z drugiej strony sklepu obserwuje nas pan Zbyszek. Oboje nie dowierzają, kto stanął w progu. Trzech udręczonych wędrowców. Poprosiliśmy 3 piwka i papierosy. Pani obserwując nas proponuje piwa z zaplecza, których nie ma na stanie i papierosy spod lady (ukraińskie, stylowe, zawijane w papierek). KOSMOS! Szybko nam zaufano :P.

Już chcemy płacić, gdy odzywa się pan Zbyszek i oznajmia, że on chce nam te piwka postawić. Zgodziliśmy się, ale zgarnęliśmy go ze sobą na tył sklepu, gdzie można było usiąść pod parasolem i pogadać.

I tak piliśmy piwka i rozmawialiśmy z przychodzącymi pod parasole coraz to nowymi ludźmi… Chyba niezłą atrakcją byliśmy w tej wiosce, że każdy chciał nas zobaczyć :P. Siedzieliśmy więc w trójkę, zmarznięci, przytuleni do siebie i rozmawialiśmy z mieszkańcami. Już chyba każdy z nas pogodził się z tym, że nie wyjedziemy z miasteczka tej nocy. Takie telepatyczne porozumienie ;).

Pana Zbyszka zgarnęła żona, później odwiedziło nas dwóch chłopaków wracających z meczu, po nich przyszedł pan Piotrek z chłopakami, którzy pokazali nam drogę do sklepu.

Pogadaliśmy z nimi, podzieliliśmy się fejsem (jak się później okazało na całe szczęście…), ale już tak zmarznięci i zmęczeni byliśmy, że Pasikonik nie wytrzymał, i po kilku minutach rozmowy zawołał:

-Ej! Piotrek, a przekimasz nas?!

Na co Piotrek równie szybko wypalił:

– No! Przekimam! Pójdziecie spać do mnie do domu.

Wspaniale <3!

Poszliśmy jeszcze do pani Joli zaopatrzyć się w kilka piw dla nas i naszego gospodarza, w międzyczasie robiąc rozeznanie sytuacji, czy spoko, że będziemy tam spać. Pani Jola dała nam swe błogosławieństwo i powiedziała, że wszystko w porządku, nie będzie problemu ze spaniem u Piotrka.

Poszliśmy zatem znów odcinek około kilometra do domu gospodarza. Chłopaki uciekli do swoich domów.

Szczęśliwi, rozpierała nas energia, pomimo zimna, aż trzeba ją było przelać na dźwięczne brzmienie bębna. Gdy stanęliśmy przy jednym z domów Piotrek zaczął coś opowiadać, a bęben jakby sam zaczął grać z radości.

Nagle z domu wybiega rozwścieczona dziewczyna i krzyczy:

– Co to k***w ma być?! Wyper****ć stąd! Tutaj dziecko śpi!

My na to, że przepraszamy, że nie wiedzieliśmy.

Okazało się, że dziewczyna to Karolina – córka naszego gospodarza… no to pozamiatane… Uciekła do domu…

Po tej akcji Piotrek otwiera furtkę i ciągnie nad do domu. My nieco niepewnie, średnio chcemy pakować mu się na chatę w takiej sytuacji… Stoimy przed drzwiami, Piotrek zaciąga nas do środka, Karolina natomiast krzyczy na nas, przeklina i stanowczo nie godzi się na to, że będziemy tu spać. Prosimy, by wyszła i z nami porozmawiała, ale niestety Karolina nie decyduje się na rozmowę, tylko krzyczy zza drzwi…

Nagle w progu ukazuje się łysy drech i z jego ust wychodzi tylko:

– Co ku**a?! O co tu chodzi? Powiedziała wyp****alać, to wyp*****lać!

Na szczęście z chłopakiem, synem Piotrka, dało się już pogadać i wytłumaczyć dlaczego tu jesteśmy, skąd się wzięliśmy i że zostaliśmy zaproszeni na nocleg przez jego ojca. Chłopak lekko się uśmiechnął (myślę, że on by się zgodził, żeby nas przekimać, ale nie chciał mieć problemów z siostrą tyranką) i oznajmił, że niestety nie możemy tu spać i powodzenia.

Podziękowaliśmy więc Piotrkowi za dobre chęci, życzyliśmy dobrej nocy i co? No ruszyliśmy do sklepu, żeby przynajmniej posiedzieć pod parasolem. Znów przeszliśmy ok. 1 km z powrotem do Pani Joli. My nadal uradowani, śmiejemy się sami do siebie, zbieramy cukierki od losu, które znajdowaliśmy na ziemi, wdychamy świeże powietrze pachnące ogórkami i tak trafiamy do sklepu.

Ponownie witamy się z panią Jolą, mówimy jej co się stało i pytamy czy możemy posiedzieć pod parasolami. Jolka się zgodziła, tyle, że nie zapali nam już tam światła…

No cóż… ok… jakoś przeżyjemy, przynajmniej nie będzie się lało na głowę ;). Wychodzimy ze sklepu, a w drzwiach stoją chłopaki na rowerach, Ci którzy wskazali nam gdzie jest sklep. Mówią, że wiedzą co się stało, że szukają nas po całej wsi, że rozmawiali z rodzicami, i ci zgodzili się, byśmy mogli spać u nich w przyczepie kempingowej, która stoi u nich na podwórku.

No i witam :)! Doskonała wiadomość! Wołamy Dymitra, który już szykował się na spędzenie nocy na ławce i oznajmiamy, że mamy gdzie spać. Naszej radości nie było końca, bo już przemarzliśmy na kość :P.

Żegnamy się z Panią Jolą, na co ona woła zza lady podnosząc energicznie rękę w górę „Cześć Pasikonik!”. Jest radość, nie ma co :)!

No to idziemy, jeszcze raz, ten sam odcinek, ok. 1 km z powrotem skąd praktycznie przybyliśmy, tym razem do chłopaków. W międzyczasie opowiedzieli nam, w jaki sposób się dowiedzieli, że nie mamy gdzie spać. Otóż, w wiosce wszyscy się znają, i Karolina dumnie wysłała smsa do Szymona o treści ”wyje*ałam ich!”, przy czym lajkując nasze profile na facebooku :D. Po tej wiadomości zdecydowali się nam pomóc :)!

Dotarliśmy do przyczepki. Chłopaki spisali się na medal ogrzewając ją gazem, robiąc nam pyszną kolację i częstując gorącą herbatą <3! DZIĘKUJEMY <3!

Pogadaliśmy, pośmialiśmy się, wypiliśmy piwka, które się ostały i takim miłym akcentem ułożyliśmy się na materacach i na maksa szczęśliwi, cieszyliśmy się ciepłem, suchym śpiworem i dachem nad głową ;).

IMG_5838

IMG_5842 1024

Jedynym mankamentem było to, że Pasikonik musi się zjawić we Wrocławiu dnia następnego, w poniedziałek, o godzinie 12… A trzeba jeszcze dojechać… Zapadła więc decyzja, że wstajemy o 7 i ruszamy… Wstaliśmy po 12… 😀 Pasikonik przełożył spotkanie. Na do widzenia dostaliśmy pyszną kawę i śniadanie od rodziców Szymona, opowiedzieliśmy o naszych życiach, i o tym, że właściwie poznaliśmy się 3 dni temu ;). (chociaż akurat Pasikonika znam trochę dłużej, bo to ta osoba, dzięki której moje życie obróciło się o 180 stopni i zaczęłam jeździć stopem 🙂 – Dzięki Misiek <3)

Najedzeni, wyspani i w dalszym ciągu szczęśliwi przemierzyliśmy kilometrową trasę po raz piąty i stanęliśmy nieopodal naszego pomnika, który okazał się pomnikiem Ukraińców, którzy przybyli niegdyś do tego miasteczka.

W końcu udało nam się złapać jakieś auto. Drzwi otwiera wesoła kobitka, która oznajmia, że:

„Widzę, że macie bęben, to musicie być dobrymi ludźmi! WSIADAJCIE! :)”

Ach ten nasz bęben <3!

Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, opowiadaliśmy historie, jak żyjemy, co robimy… Babeczka podwiozła nas do Opola i na pożegnanie wepchnęła nam 100 zł… Nie chcieliśmy brać pieniędzy… (osobiście przyjmuję wszystko oprócz pieniędzy, inaczej jest z jedzeniem, ubraniem, czy noclegiem, ale pieniądze to coś innego). Jednak w końcu zdecydowaliśmy się wziąć kasę, gdyż pani stanowczo nalegała, a i widać było, że sprawi jej radość to, że weźmiemy od niej podarunek. Wyjęliśmy więc wszystko co mieliśmy w kieszeniach i obdarowaliśmy ją również, tyle że kamykami ;).

Stamtąd wziął nas już bezpośrednio do Wrocławia austriacki, siedemdziesięcioletni hippis.

Wylądowaliśmy we Wrocławiu i pierwsze co zrobiliśmy, to wyposażyliśmy się w prowiant na wieczór, a że mieliśmy nocować u koleżanki i miało być tam paru znajomych, to podjęliśmy decyzję, że kupujemy 5l wino z Biedry ;). Nikt nie pomyślał jednak, że można je było kupić niedaleko domu Faustyny :D. Tak więc tachaliśmy ze sobą nie dość, że plecaki, to jeszcze bęben, pięciolitrową butlę i jakieś żarełko :D.

Udało się! W końcu po tylu przebojach dotarliśmy do domu Faustyny. A tam w końcu zrzuciliśmy plecaki i zajęliśmy się pogaduchami, opowieściami, grami psychologicznymi, opróżnianiem 5l winka, śmianiem się, strzelaniem z gumowych nabojów, przebieraniem nakryć głowy, włażeniem na dach i wchodzeniem do innego wymiaru spod koca… Pasikonik obdarował nas również kryształami, które odnalazł na meksykańskiej, kryształowej ziemi. Oj dużo w nich energii <3! Kochany Pasikonik!

IMG_5849

IMG_5866

Nazajutrz postanowiliśmy ruszyć na rynek i zarobić trochę kasy na bańkach. Wzięliśmy więc mandalę do siedzenia, bęben do grania, hektolitry płynu i gluta z siemienia, na płyn do baniek ;). Pierwszy raz zarabiałam kasę na bańkach i nie powiem, było fantastycznie :). Tyle radości w tych baniach, a jakie szczęście dzieci, które gonią bańki po całym rynku :).

IMG_5878

dpopr1024

IMG_5881

IMG_5882

IMG_5884

IMG_5886

IMG_5887

IMG_5888

IMG_5890 1024

IMG_5891

IMG_5892

IMG_5894

IMG_5910

IMG_5914

 

Wieczorem postanowiliśmy z zarobionych pieniędzy wyposażyć się na wieczór już nie w jedno, a w dwa wina…

Zgłosiliśmy się z Pasikonikiem na winnych posłańców i ruszyliśmy do sklepu. W drodze powrotnej przyszedł nam do głowy fantastyczny pomysł, żeby napić się wina, z pięcio litrowych baniaków pod mostem, ot tak, bardzo po polsku :D. Niech Ci się wiedzie Misiek :)!

IMG_5918 1024

IMG_5922 1024

Wróciliśmy do domu, a tam czekały na nas pyszne, wegańskie burgery, było granie, tańce, rozmowy, masaże, opróżnianie butli wina i oglądanie przed snem drżących trąb na laptopie <3.

IMG_5923

Padł również pomysł, że jedziemy z Dymitrem na Gibraltar, bo… bo czemu nie ;)…

Była już środa, ale nikomu nawet nie przeszło przez myśl, by ruszyć się gdzieś dalej, czy broń Boże ruszyć do domu ;). Dzień był powolny, a my już chyba zmęczeni ciągłą impreza trwającą od piątku…

By zrobić coś pożytecznego wyszliśmy naszą wspaniałą trójką w postaci Pasikonik, Dymitr i ja, by wyrzucić śmieci i kupić jakieś bułki na śniadanie. Dymitr wszedł do sklepu, a my z Pasikonikiem zostaliśmy na słoneczku i witaliśmy napotkanych przechodniów ciepłym dzień dobry ;). W większości ludzie nawet nie odwzajemniali uśmiechu, ale się nie poddawaliśmy. Nagle podszedł do nas jeden pan, obserwując nas uważnie, z lekkim uśmiechem na twarzy podarował nam książkę: „Bajki robotów” Stanisława Lema. Wow! Jak fajnie :)!

Po powrocie do domu Pasikonik poczuł, że jest hipsterem i przyodział odpowiedni strój, by grać na bębnie ;). Plan na dzień był taki, że idziemy na rynek i robimy wielkie banie :).

IMG_5939

IMG_5942

I znów tabuny rozradowanych dzieci, szczęście i moc pozytywnej energii. Latające bańki dookoła, siadający na mandali obcy ludzie, wstający już znajomi. Faustyna siedząca na mandali wypatrzyła jednego chłopaka i woła do niego, krzyczy, żeby nam zagrał na bębnie, bo nikt z nas nie umie… On patrzy na nas… My go wołamy dalej. Po czym pada zdanie: Rozumiesz? On, że nie, nic :D. Chłopak okazał się być Bénédiktem – Francuzem, który dopiero co przyjechał sobie do Wrocławia i wyszedł na rynek rozejrzeć się po okolicy. Bénédikt został z nami do końca, zaprosiliśmy go na imprezę i pozostał już do południa z nami ;).

IMG_5947

IMG_5950

IMG_5953

IMG_5954 1024

IMG_5958

IMG_5959 1024

DSC_3060

DSC_3053

Niestety był już czwartek, my zmęczeni, Faustyna też już nie mogła nas dłużej znieść ;), więc postanowiliśmy ruszyć się z Wrocławia. I tak nadszedł czas na smutne pożegnania. Pasikonik ruszył do wrocławskiej koleżanki ogarnąć swe sprawy, my z Dymitrem pojechaliśmy do Łodzi, Bénédikt ruszył na podbój Wrocławia, a gospodarze w końcu odpoczęli od zgrai pozytywnie szurniętych lokatorów na gapę ;). Także tego… mazu… mazu… mazu… mazu… Co złego to nie my ;).

IMG_5976

IMG_6001popr1024

Po południu Mateusz z Faustyną wywieźli mnie i Dymitra na wylotówkę i ruszyliśmy do Łodzi. Najpierw zgarnął nas młody gościu osobówką, a później, od niechcenia idąc po parkingu, z myślą, że dawno nie jechałam ciężarówką, zapytałam kierowcę czy może nie jedzie do Łodzi, na co on odpowiedział, że do Łodzi to nie, ale do Rzgowa! No i witam ponownie. Wsiedliśmy i zmęczeni prawie w ogóle się nie odzywaliśmy :P.

Wysadzeni zostaliśmy w ciemnym lesie, przy drodze. Stanęliśmy na przystanku i próbowaliśmy szczęścia, ale było nam okrutnie zimno, a i nawet nikt nas nie widział, gdyż przystanek w ogóle nie był oświetlony, więc zadecydowaliśmy zakończyć zlot przejażdżką autobusem ;).

W końcu koło 21 dotarliśmy do mnie do domu. Zrobiliśmy obiad i na dobry sen obejrzeliśmy, ja po raz kolejny, Dymitr po raz pierwszy, pasikonikowy film: SEZON NA LWY <3!

Dymitr wyjechał w piątek do siebie, a ja zaczęłam szykować się pomału do następnej wyprawy, tym razem na zachód :).

I teraz zamiast się pakować opisuję Wam zlot, który z trzech dni, przedłużył się do ośmiu :D.

 

…każda historia kończy się prawidłowo…

Niech się wiedzie kochani <3!

🙂

Martyna Opublikowane przez:

4 komentarze

  1. Jola
    19 kwietnia 2016
    Reply

    Super Martynko 🙂
    Niech Ci się wiedzie 😀
    i ciesz się dalej życiem, przygodami i całym światem

    • Martyna
      19 kwietnia 2016
      Reply

      Dzięki Mamo :)!
      Niech się wiedzie wszystkim dookoła i niech wszyscy się uśmiechają <3!
      I będę się cieszyć życiem i światem i przygodami i ludźmi, bo przecież świat jest taki piękny :)!
      Buziaki!

  2. Jolanta
    5 listopada 2016
    Reply

    super. Extra. Jeszcze trochę poczytam i wyruszę …. Mamama

    • Martyna
      5 listopada 2016
      Reply

      Cieszę się, że się podoba :). Zapraszam do dalszego czytania i polecam wyruszyć w podróż :)! Pozdrawiam Mamamo ;).

Skomentuj Jola Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *