LWOWSKIE POWITANIE NOWEGO ROKU Z NUTKĄ ORIENTALIZMU 2015/2016

Tradycji musiało stać się zadość, dlatego też czwarty rok z rzędu wybrałam się na Sylwestra na wschód. Za pierwszym razem był to Kiszyniów w Mołdawii, drugi w Użhorodzie na Ukrainie, trzeci w Tyraspolu w Naddniestrzu. Tym razem miejscem docelowym był jedynie Lwów (niby blisko, ale jednak wystarczyło, by ten Nowy Rok dostał miano jednego z najlepszych w mym życiu – jak zawsze na wschodzie ;)).

Dlaczego wybieram wschód? Bo po kiszyniowskiej zabawie przy muzyce Gipsy King na rynku, albo spędzeniu Sylwestra w przydworcowym, Użhorodzkim barze oraz tańcach ze Spongebobem, przy Tyraspolskim, -30 stopniowym mrozie, już nie wyobrażam sobie spędzenia końcówki starego i rozpoczęcia nowego roku w zamkniętej Sali, na zwyczajnej imprezie, którą można by było zrobić wszędzie. Zdecydowanie jestem za traperami na nogach, zimowej kurtce, bilecie w dłoni i butli szampana, dzielonej między doskonałą ekipą. Tego klimatu i atmosfery nie można porównać z niczym innym. I do tego Ci wspaniali ludzie, dzięki którym wszystko staje się jeszcze bardziej wyjątkowe <3.

Ale zacznijmy od początku. Nic nie odbyłoby się bez Oskara i Kuby, którzy to w zeszłym roku jako uczestnicy Paragonowego Sylwestra w Naddniestrzu, podjęli się organizacji tegorocznego wypadu, którego oficjalna nazwa brzmiała: Lwowskie Wiekopomne Powitanie Nowego Roku z Nutką Orientalizmu.

Naszą wyprawę zaczęłyśmy z Anią, z którą to dzielnie wyruszyłyśmy w całonocną podróż z Łodzi do Przemyśla, gdzie mieliśmy się wszyscy spotkać. Jechałyśmy więc 7h autobusem z Łodzi do Rzeszowa, później czekałyśmy 2h na cieplutkim parapecie na dworcu na pociąg (trochę jak bezdomne ;)), który zabrał nas do Przemyśla. Po wkroczeniu na podkład naszego dość wiekowego środka transportu, momentalnie ległyśmy na siedzeniach i poszłyśmy spać. Po ok. 1,5h szturcha nas pani konduktor, że dotarłyśmy do celu. Osobiście zdecydowanie wołałabym pojechać stopem, ale niestety mróz i środek nocy trochę te plany pokomplikował ;).

No i super. Jest przed 7 rano… Teraz tylko poczekać do 11 i jedziemy na Ukrainę :). Przesiedziałyśmy te parę godzin w przydworcowym barze, pijąc wątpliwej jakości herbę i zajadając ukradkiem wyciągnięte z plecaków śniadanie ;). Nie mogąc już znieść przesączonego zapachem starego oleju i nie wiadomo czym jeszcze baru, przeniosłyśmy się na piękny dworzec kolejowy. Miałyśmy też nadzieję, że może spotkamy kogoś z przyszłej ekipy, ale na to się nie zapowiadało… Nigdzie nie było nikogo.

Wybiła godzina zero, poszłyśmy na umówione miejsce, a tu cisza jak makiem zasiał, ani ludzi, ani organizatorów ani nic. W końcu udało nam się odnaleźć.

Zapoznaliśmy się wszyscy, przywitałyśmy ze znajomymi i już wtedy było wiadomo, że ten Sylwester będzie równie niezapomniany, jak wszystkie poprzednie spędzone na wschodzie :).

Ruszyliśmy więc naszą wesołą szesnastką najpierw na busika wiozącego nas na granicę. Jeszcze tylko wymiana milionów hrywien i już maszerowaliśmy podstemplować paszporty u naszych ukraińskich braci. O dziwo nie było kolejki, więc szybko i sprawnie dotarliśmy do naszej marszrutki (typowy, dalekobieżny busik, w którym magicznym sposobem, jest w stanie pomieścić się tyle osób, ile akurat znajduje się na stacji i oczywiście oczekujących na przystankach po drodze :P). I już zaczęły się problemy :P. Kupiliśmy bilety, ale, ale, kierowca ni stąd ni z owąd stwierdził, że więcej nas nie weźmie, i dwie osoby z naszej grupy muszą czekać na następny transport. Jednak Ukraina rządzi się swoimi prawami, więc koniec końców, w marszrutkę wcisnęliśmy się WSZYSCY :)!

IMG_2810

Przez 2 godziny drogi do Lwowa zdążyliśmy się już dość dobrze zintegrować, w sporym ścisku, przy kosztowaniu ukraińskich trunków :P.

IMG_2815

IMG_2822

IMG_2832

W końcu dotarliśmy na miejsce. Kto był na Ukrainie, ten wie, że lubią tam dość monumentalne budownictwo obiektów urzędowych i dworców. Przywitał nas więc ogromny вокзал (vokzal). Wygramoliliśmy się z zapchanej marszrutki i ruszyliśmy do tramwaju, by zakwaterować się w naszym hostelu. W drzwiach powitała nas cierpliwa pani Krystynka, która miała się nami opiekować podczas naszego pobytu. Zebrała kasę, wytłumaczyła co i jak oraz objaśniła dość skomplikowany proces wejścia na klatkę schodową naszej kamienicy, w której przez najbliższe dni mieliśmy mieszkać. Proces otwierania polegał na jednoczesnym wciśnięciu guzików w odpowiedniej kolejności i szybkim pchnięciu drzwi obok. Oj trzeba było się natrudzić, by zapamiętać magiczny kod: 2-5-7 oraz nauczyć się odpowiednio wciskać przyciski.

IMG_3407

W pokojach też było śmiesznie, ponieważ kamienica, w której mieszkaliśmy usytuowana była zaledwie metr, no może półtora, od torów tramwajowych. I wszystko było niby ok, tylko że jak przejeżdżał tramwaj, to drżał cały budynek, i to dość konkretnie, tak, że aż szyby trzęsły się w oknach, a my podskakiwaliśmy na łóżkach :D. Nowe doświadczenia zawsze bezcenne ;).

Po szybkim zrzuceniu plecaków i zajęciu legowisk, poszliśmy na miasto, by posilić się po podróży lokalnymi przysmakami. Trafiliśmy do jadłodajni, gdzie mogliśmy posmakować ukraińskich przysmaków takich jak vareniki (ichniejsze pierożki), barszcz, albo milion innych dań ;). Najedzeni wróciliśmy do hostelu, by zacząć jedną, wielką, niekończącą się opowieść – czytaj integrację ;). Impreza trwała od wieczora, do białego rana… i tak na okrągło ;)… Wtedy też dowiedzieliśmy się od Bombla i Meleksa, że nie wolno, pod żadnym pozorem, przyodziewać dziurawych tzw. „otworowych” skarpetek, gdyż można się wtedy z nimi równie dobrze pożegnać na dobre, gdyż po zlokalizowaniu otworu,  zostaną one rozszarpane na drobne kawałeczki i rzucone w kąt :D. Tak ku przestrodze!

Rano, a raczej, gdy wszyscy się wyspaliśmy, dołączyły do nas dziewczyny z Łowicza,  z którymi już rok temu razem świętowaliśmy Nowy Rok w Naddniestrzu, świetnie się złożyło, że i w tym roku możemy bawić się razem :)! Podzieliliśmy się na kilka grupek i poszliśmy zwiedzać miasto. My wybraliśmy się z Kate, która pomagała chłopakom przy rezerwacji hostelu, na obchód centrum i ciekawszych knajpek. Takim oto sposobem dotarliśmy do Domu Legend – Дім легенд (aż zareklamuję, bo to super miejsce warte odwiedzenia: http://www.fest.lviv.ua/en/restaurants/dimlegend/), którego wystrój był bardzo oryginalny, jest to tzw. ośrodek ochrony wszystkich lwowskich legend,  gdzie serwują pyszne jedzenie, m.in. placki ziemniaczane z pieca ze śmietaną (koniecznie zamówcie) :). Jako że w swoim menu mieli również absynt, chłopaki postanowili spróbować swoich sił i zamówili magiczny trunek zielonej wróżki.

872_961777490554962_6783693713209519134_n copy

Po jedzeniu wyruszyliśmy na dalsze zwiedzanie. Wdrapaliśmy się na szczyt wieży ratusza (oj łatwo nie było ;)), a stamtąd ukazała się nam przepiękna panorama Lwowa, w promieniach zachodzącego słońca. Następnie zobaczyliśmy okolicę, a wracając do hostelu zahaczyliśmy o słynną lwowską operę.

IMG_2874

IMG_2891

IMG_2899

IMG_2901

IMG_2921

IMG_2934

IMG_2943

IMG_2951

IMG_2961

IMG_2966

IMG_2968

A po powrocie do domu, oczywiście zajęliśmy się dalszą integracją ;). Co tu dużo będę opowiadać o imprezach, było super, dużo się działo, bo jak dookoła ma się tylu fantastycznych ludzi, to i czas z nimi spędzony jest niesamowity :). Pochwalę się, że poznałam tam też kilka osób, z którymi prawdopodobnie w tym roku pojedziemy gdzieś na stopową wyprawę (Bombel, Daria, Tomek):)! Kocham te „przypadkowe” spotkania!

Skończyliśmy się bawić nad ranem, więc koło południa, w dzień sylwestra (TAK! TO JUŻ DZIŚ :D!), obudziliśmy się i ruszyliśmy na miasto, by jeszcze co nieco zwiedzić, coś zjeść i znaleźć przypałowe stroje w lwowskim lumpeksie, by w nich powitać Nowy Rok :D. Po drodze wstąpiliśmy do fajnej knajpki, gdzie kucharze własnoręcznie wyrabiali makaron :). Takie rzeczy. Wypiliśmy piwko i ruszyliśmy dalej na podbój centrum.

IMG_3201

IMG_3208

IMG_3239

Druga część grupy zdążyła zgłodnieć, więc zaszliśmy do następnego baru, który znajdował się dokładnie w centrum, na lwowskim rynku, naprzeciwko ratusza. Był to na dodatek bar, który odwiedziliśmy w zeszłym roku, podczas wyprawy do Naddniestrza. Siedliśmy, napiliśmy się, ci co głodni to się najedli. I nagle, ni stąd ni z zowąd padł pomysł, że dlaczego by nie zapytać w tym właśnie lokalu, czy byśmy nie mogli tu spędzić sylwestrowego wieczoru. O dziwo, panie kelnerki zgodziły się niemal natychmiast. Umówiliśmy się z nimi, że jeśli zapłacimy 200 UAH (co daje około 30 zł), to zarezerwują nam miejsce u siebie w restauracji, a na dodatek przygotują jedzenie i jeszcze dostaniemy 0,5 ukraińskiej wódki na parę ;). No to jak można się było nie zgodzić na taki doskonały układ!

To mogło wydarzyć się jedynie na Ukrainie! Wyobraźcie sobie, że rezerwujecie knajpę w centrum miasta na ponad 22 osoby, z zastawionym stołem, raptem parę godzin przed Sylwestrem. Można? MOŻNA :D!

Mając jeszcze trochę czasu, postanowiliśmy w kilka osób wybrać się na łyżwy, bo czemu nie pojeździć, skoro lodowisko było tuż pod nosem :). Oczywiście dupa obita, ale było warto ;).

DSC_0370 copy

IMG_3279

Czas się zbierać, bo Nowy rok już prawie puka do drzwi ;). Imprezę zaczęliśmy skromnie w naszym hostelu. Na 22:00 byliśmy umówieni w naszej knajpce. Przybyliśmy, a tam przywitał nas zastawiony stół, pełen jedzenia i wódki. Muszę zaznaczyć,  że kilka ukraińskich przysmaków, czy może bardziej zakąsek, bardzo mnie zaskoczyło! Np. kiszony, czerwony pomidor, który smakował jak gazowany ogórek stał się hitem! Nie wiem jak te panie się wyrobiły, ale wielkie słowa uznania dla nich :)! Przybyli również nam towarzyszyć starzy znajomi, z którymi podobnie jak z dziewczynami z Łowicza, bawiliśmy się rok temu w Naddniestrzu! Wyśmienicie było się spotkać. Zasiedliśmy więc do stołu… i się zaczęło. Radość, szczęście, tańce, rozmowy, wspaniali ludzie dookoła i tyle pozytywnej energii! Lepiej być nie mogło <3!

IMG_3285

DSC_0261

IMG_3300

Wybiła godzina 24:00 czasu ukraińskiego. Wylegliśmy więc na zewnątrz i dumnie odśpiewaliśmy polskie pieśni: „HEJ SOKOŁY”, a i nawet nasz hymn zabrzmiał na lwowskim rynku. Jako, że pełno było tam Polaków, to wszyscy razem, połączonymi siłami odśpiewaliśmy co nasze, popijając ukraińskiego szampana i życząc wszystkim SZCZĘŚCIA I WSZYSTKIEGO CO NAJLEPSZE NA NOWY ROK. Okazało się, że we Lwowie fajerwerków nie mogliśmy podziwiać. Później dowiedzieliśmy się, że to ze względu na szacunek dla  żołnierzy, którzy wracając do domu na święta, względnie spokojnego miejsca, nie chcieliby słyszeć ciągłych huków i wystrzałów, bo to mieli niedawno na wojnie… Zrozumiałe w sumie.

IMG_3296

Po życzeniach wróciliśmy do baru, a tam tańcom, śpiewom i radości nie było końca. Zbliżała się 1:00, czyli godzina Polskiego Sylwestra i zarazem czas, kiedy musieliśmy opuścić lokal. Wylegliśmy więc jeszcze raz na rynek, znów śpiewając i życząc wszystkim wszystkiego co najlepsze, ruszyliśmy w stronę hostelu :)!

A w mieszkaniu zabawy ciąg dalszy! W lodówce chłodził się już tort od mamy Kate i inne sylwestrowe napoje :D. Nagle zawitała nasza Ukrainka ze swoimi znajomymi.

W międzyczasie jednak okazało się, że dwie osoby z naszej zacnej ekipy nie wróciły jeszcze do domu. Jedna odnalazła się w końcu sama, a raczej została przyprowadzona przez paczkę Ukraińców (którzy końcowo zostali, by się z nami pobawić :)), a druga również została znaleziona, tylko przez swego brata, pośród lwowskich ulic i zaułków ;). Zatem wszystkim udało się powrócić zdrowo i cało :).

Ale to nie był koniec przygód, którymi uraczył nas Nowy Rok. Otóż po całej akcji poszukiwania naszych zaginionych owieczek, do drzwi zaczęła dobijać się pewna pani – Ukrainka. Niestety pani była już pod dość dużym wpływem, co nie przeszkadzało jej pić i zmuszać nas do picia z nią jeszcze więcej i więcej. Nie spodobało się to jednak jej mężowi – ochroniarzowi naszego obiektu. (wydawałoby się, że jeśli ochroniarz, to możemy się czuć przy nim bezpiecznie… nic bardziej mylnego…) Pani Ukrainka nie przejmowała się zbytnio krzykami swego towarzysza i piła dalej. W pewnym momencie wyszła. Jak wróciła, okazało się, że jej własny mąż ją pobił, więc cała zapłakana, nadal chciała walić z nami wódę, ku zapomnieniu… I co tu zrobić… wyjść nie chce, a i pić z nią też nikt nie ma ochoty…

Nagle drzwi otwierają się i wchodzi ochroniarz. Patrzy na swoją kobietę, woła ją, krzyczy. Tu rozpacz, że ona z nim nie idzie, bo ją pobił, chowa się nam po łazienkach, pokojach… Cuda na kiju…

Wyszedł. No to co? Pani Ukrainka nadal chce walić wódę. Wrócił… I już niestety przestało być śmiesznie, a zaczęło się poważnie. Ja całą akcję widziałam z korytarza – na całe szczęście.

Z relacji innych świadków: nasz pan ochroniarz pociągną swą żonę za kaptur, przy wejściu do kuchni. Ta niefortunnie uderzyła z całym impetem głową w drzwi, po czym o kamienną posadzkę… Huk był nie do opisania. Nagle z korytarza widzę obraz, który sprawił, że prawie stanęło mi serce.

Otóż widzę: babka leży na ziemi, nieprzytomna, jej mąż ciągnie ją za ręce i krzyczy, ze przecież nic jej nie jest i nic się nie stało… Kurde! UMARŁA!!! Co tu zrobić? Oskar chcąc ocenić, czy Ukrainka żyje, wyciągnął rękę, by sprawdzić jej puls przy szyi. Nagle scena jak z horroru: babka łapie Oskara za rękę i zaczyna coś krzyczeć, skręca się z bólu, płacze i lamentuje. Mąż nadaj ją ciągnie. Ona krzyczy. Podnosi ją , unosi się jej głowa do góry, a tu krew leje się ciurkiem. Powiem tyle – MASAKRA! Takich rzeczy to po tym sylwestrze się nie spodziewałam :P. Orientalnie jest, nie ma co ;).

Pochowaliśmy się po pokojach, a z babką zostało kilka osób, by nie robić zgromadzenia, a i ją jakoś względnie uspokoić i wyprowadzić. W końcu udało się ich ewakuować z naszego azylu.

Wszyscy, którzy wytrwali do końca jeszcze chwile posiedzieli, pożegnaliśmy ukraińskich towarzyszy i grzecznie poszliśmy spać. Zdążyliśmy zająć wolne miejscówki na łóżkach, czy podłodze, i już prawie udało nam się usnąć… I… NIE MA SPANIA!!

Po paru minutach – nie zdążyliśmy nawet dobrze się ułożyć, a już słyszymy chrobotanie klucza w drzwiach do naszego hostelu.. CO ZNOWU?! (zapomniałam dodać, że pan ochroniarz miał klucze do głównych drzwi, i chyba jego żona je przechwyciła, taak… było wesoło :P)

Jeden z kolegów ruszył do drzwi obczaić cos się dzieje, a tu jakaś inna babka (chyba właścicielka obiektu), stoi w progi i zaczyna robić zdjęcia kuchni i korytarzy. Co tu się kurde dzieje?! Jakieś chore akcje :D. Pani zrobiła kilka zdjęć i sobie poszła.

Już chyba nic nas nie zdziwi…A JEDNAK :D! Po około 15 minutach, ledwo co zamknęliśmy oczy, znów słyszymy dźwięki otwieranych kluczami drzwi. Na szczęście drzwi do naszych pokojów były pozamykane, a nasz przymknięty. Pogasiliśmy światła, żeby każdy kto przybędzie z zewnątrz widział, że my już serio śpimy. Leżąc, próbując nie wydawać żadnych znaków życia, słyszymy, że wróciła żona ochroniarza, szukająca towarzystwa do dalszego chlania wódy. Po obejściu parę razy korytarza i kuchni oraz zajrzeniu do pokoju i stwierdzeniu, że jednak wszyscy już poszli spać, Ukrainka zdecydowała się opuścić lokum.

Myślę, że udało nam się przespać może z pół godziny. Nagle kolega zdecydował, że idzie siku. I co? I w drzwiach napotkał naszą Panią Krystynkę, która zdenerwowana rozkazała nam do godziny 9 (było około 8:00, a my nie zdążyliśmy zmrużyć oka) posprzątać cały obiekt, wyrzucić śmieci i w ogóle ogarnąć cały hostel, tak by wyglądał jak do oddania. No i kurde super. Chłopaki wstali więc i zaczęli ogarniać wszystko dookoła. Stwierdziłam, że raczej dupa ze spaniem, i wszyscy zdolni do pomocy z naszego pokoju wstaliśmy i pomogliśmy ogarniać. W końcu udało się doprowadzić hostel do porządku. Pani Krystynka wróciła, by ocenić wygląd, i już się zaczęła czepiać, ale na szczęście napatoczyłam na nią, i wytłumaczyłam, że to nie nasza wina, tylko to wszystko przez tą babę ochroniarza i w ogóle. Z lekkim zażenowaniem i śmiechem, Krystynka odpuściła, podziękowała, że posprzątaliśmy i życzyła nam Szczęśliwego Nowego Roku :D.

Mogąc w końcu pójść spać, jednak tego nie zrobiliśmy, było już koło 10, i już spać nam się odechciało ;P.

Ogarnęliśmy się trochę, i wyszliśmy na miasto, by coś przekąsić i przejść się jeszcze raz po starym mieście, by nie było tak, że przez cały wyjazd siedzieliśmy w czterech ścianach. Poszliśmy na przepyszne placki ziemniaczane ze śmietaną i grzane winko do wspomnianego wcześniej Domu Legend, zobaczyliśmy panoramę Lwowa z dachu knajpki, a w drodze powrotnej, całkiem przypadkiem natrafiliśmy na naszego rodaka – pomnik Adama Mickiewicza :). Całkiem fajnie czasem się odrobinę zgubić ;).

IMG_3337

IMG_3342

IMG_3354

IMG_3356

IMG_3364

IMG_3373

IMG_3380

IMG_3385

IMG_3391

IMG_3392

W domu czekało na nas w końcu spokój i łóżko. Wyspaliśmy się i jedziemy dalej, teraz lekkie już pożegnalne afterparty po Sylwestrze ;).

Nazajutrz wszyscy zwarci i gotowi posprzątaliśmy hostel, zapakowaliśmy plecaki i byliśmy gotowi do opuszczenia hostelu. Oczywiście nie obyło się bez przeszkód – w końcu to Ukraina :P.

Okazało się, że musimy czekać na zwrot kaucji od pani Krystyny jeszcze do godziny 11. I masz Ci los. No nic, trzeba czekać…

IMG_3413

W końcu, grubo po 11 mogliśmy ruszyć w drogę powrotną do Polski. Właścicielka oceniła, że za dwa potłuczone kubki z IKEI, musimy oddać z kaucji 500 hrywien… drogie te kubki po 40 zł… :D, ale nic już, nie chciało nam się kłócić i marnować więcej czasu. Poszliśmy więc na przystanek tramwajowy i pojechaliśmy na dworzec, a z dworca marszrutką na granicę. Znów ledwo się pomieściliśmy, ale ostatecznie całą grupą dotarliśmy do Medyki.

IMG_3416

IMG_3425

DSC_0755

IMG_3440

A tam następne niespodzianki! Otóż, opuszczenie Ukrainy poszło całkiem sprawnie, to tłumy chcące przedostać się do Polski nas przeraziły. Czekaliśmy około 2 godziny na mrozie, nie tracąc dobrego humoru i pozytywnej energii, rozkręcając imprezę na ziemi niczyjej pod śpiworowym namiotem, z dj Bomblem, a później Prezesem na czele ;).

DSC_0767 copy

Przemarznięci i przeszukani, czy nie wieziemy czasem za dużo papierosów i alkoholu, w końcu dotarliśmy do Przemyśla, który to lśnił w złocistej poświacie zachodzącego słońca. Jednak tak szybko rozstać się nie mogliśmy, więc wszyscy wsiedliśmy w pociąg do Rzeszowa i tam się rozdzieliliśmy (nie, nie na długo, na szczęście :)).

IMG_3446

Z Anią odwiedziłyśmy jeszcze dobrodusznego Oskara, który ugościł nas w Krakowie, byśmy nie musiały się tułać po nocy w zapchanych pociągach.

Dnia następnego, czyli 3 stycznia dotarłam do domu po wspaniałej, dającej ogrom pozytywnej energii przygodzie.

 

Chcę też bardzo, bardzo podziękować wszystkim, bez których ten Sylwester nie był by tak doskonały i pełen pozytywnej energii :)!

Zatem ogromne dzięki dla: Oskiego i Prezesa (naszych organizatorów, bez których nasz wiekopomny Sylwester by się nie odbył <3), Kate, Ani, Ani Ani, Bombla, Meleksa, Kacpra, Tomka i Darii, Łysego, Łukasza, Gosi, Ady i Tomka, Radka vel Czarka, dziewczyn z Łowicza: Karoliny, Alex, Moni i Julity oraz ekipy z Lublina: Agnieszki, Kuby, Bartka i Krzyśka.

Wielkie dzięki kochani <3! Ja wiem, że to na tym jednym wyjeździe się nie skończy :)!

NIECH TO TRWA jak niezawodny hit naszego Sylwestra – LOW BATTERY POWER :)!

A już w następnym poście wspólna relacja we współpracy z Bomblem (http://www.przygodybombla.pl/), Tomkiem (oficjalna relacja stworzona przez wiceorganizatora), Anią i Julitą :)!

З Новим роком <3!

Martyna Opublikowane przez:

3 komentarze

    • Martyna Piasecka
      13 stycznia 2016
      Reply

      Było zacnie :)!
      Bartku, mam nadzieję, że się pojawicie na następnej imprezie, i będziemy razem świętować z i bez okazji :)!

Skomentuj Martyna Piasecka Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *