Po tak długim wczorajszym dniu, z namiotów wygramoliliśmy się dopiero koło południa. Dzień przywitał nas duchotą w namiocie, a na zewnątrz ciepłymi promieniami słońca oraz przyjemnym powietrzem, przepełnionym morską bryzą i górską świeżością :).
Dzisiejsze śniadanie było istnie królewskie. Wilma wyczarowała ze swojego namiotu mąkę i jajka i zrobiliśmy przepyszne naleśniki z nadzieniem serowym, czekoladowym i orzechowym <3! Żyć nie umierać. PRZE – PYSZ – NE :)!
Odpoczęliśmy po sytym posiłku, wygrzewając się w słoneczku. Zaraz później ruszyliśmy do morza, by zażyć jedną z ostatnich orzeźwiających kąpieli. Niestety nasz pobyt na magicznej wyspie zbliżał się ku końcowi. Już jutro musimy zwijać nasz obóz oraz pożegnać się ze wspaniałymi ludźmi, z którymi spędziło się tak wspaniałe chwile.
Po kąpieli udaliśmy się na drugą stronę wyspy, by zobaczyć miasteczko i port. Widoki były przepiękne. Tereny były bardziej cywilizowane i zabudowane. Udaliśmy się na molo i oglądaliśmy wpływające do portu statki i kutry. Po drodze zahaczyliśmy o jedyny na wyspie sklep i wróciliśmy do naszej festiwalowej dziczy ;).
Przechadzaliśmy się po wyspie z Øysteynem, Amandą i Kristopherem, by znaleźć jakieś klimatyczne miejsce, nadające się do wypicia piwka. Rzucił nam się w oczy wielki głaz, znajdujący się na nabrzeżu. Doskonała miejscówka! Wdrapaliśmy się na niego i usadowiliśmy wygodnie. Porosty trochę gryzły nas w cztery litery, więc siedzieliśmy na butach, ale ani nam się śniło opuszczać głaz ;).
Jednak piwo szybko się skończyło, więc wróciliśmy do obozowiska. Czas był też najwyższy, by coś przekąsić. Nagle wszyscy, cały nasz obóz, zjawił się w jednym miejscu. Ot, jedyna szansa, by zrobić sobie grupową fotkę :)!
Siedzieliśmy sobie wokół grilla, na karimatach, w kocach i śpiworach, podziwiając zachodzące Słońce. Nagle zza horyzontu zaczęła pojawiać się ściana mgły. Dosłownie mega wielka, gęsta ściana, okrywająca cały widnokrąg… Widok był dość niesamowity. Zachodzące, jeszcze wysoko na niebie Słońce, a między nim, a morską tonią, pas gęstej, szarej mgły, która z minuty, na minutę pożerała wodę i niebo. Mgła zaczęła się również wkradać na wyspę i otulała delikatnie pagórki i dolinki.
Przed 23 wybraliśmy się z Amandą, Kristopherem i Øysteynem pod scenę usytuowaną przy plaży, by obejrzeć zakończenie festiwalu i nacieszyć uszy muzyką oraz ostatnimi koncertami.
Po drodze wypatrzyliśmy „Jellyfish farm” (meduzową farmę), fajną instalację artystyczną, gdzie można było usiąść w maleńkim wąwozie, a nad sobą mieć tysiące paseczków i nitek. Ziemia natomiast usłana była kocami, futrzastymi materiałami i firankami, by móc wygodnie się ułożyć :). Ze sznurków nad głowami zwisały też materiałowe meduzy ;). Super miejsce żeby się wychillować, odciąć od zgiełku i zrelaksować :).
Gdy wylegliśmy z meduzowej farmy, świat okryty był już wszechogarniającą mgłą tak gęstą, że ledwie można było zobaczyć górskie szczyty, czy morze. Udaliśmy się do Sun Sanctuary (scenę na plaży) i tam zalegliśmy już na długo. Amanda, Kristopher i Øysteyn pobiegli potańczyć pod sceną, a ja udałam się na eksplorację wybrzeża. Krajobraz stawał się coraz bardziej mroczny. Mgła była coraz bardziej gęsta, a dźwięki psytransów przedzierały się przez ścianę mgły i odbijały się a to od gór, a to od morza. Tańczący ludzie zaś wyglądali trochę jak zombie. Dziwny widok ;).
Na plaży pełno było wspaniałych instalacji artystycznych i obrazów stworzonych z czegokolwiek. I tak mijałam a to yin i yang z wodorostów i kamieni, a to typowo norweskie, kamienne wieżyczki ułożone na większych kamieniach, a to inne wymyślne wzory na piasku.
Wróciwszy pod scenę usiadłam na kamieniu, który wyżłobiony był tak, że wyglądał jak fotel i obserwowałam tańczących uczestników. Ułożyłam się wygodnie na głazie i o dziwo, zamiast zimnej powierzchni, poczułam wszechogarniające ciepło. Okazało się, że kamienie tak nagrzały się od słońca przez te dni, że nocą oddawały swe ciepło i grzały, zamiast ziębić. I tak oto Martyna znalazła ogrzewany, nieelektryczny fotel w dziczy :P. Hehe! Takie cuda :).
Gdy mym towarzyszom znudziło się tańczenie, przyłączyli się do mnie i również siedli na naturalnie ocieplanym głazie. Jakież było ich zaskoczenie, gdy poczuli kamienne ciepło :)! I tak siedzieliśmy wszyscy razem, w czwórkę, na jednym głazie i cieszyliśmy się chwilą!
Koło 2:00 udaliśmy się z powrotem do obozu i zmęczeni posililiśmy się chlebem z masłem orzechowym i legliśmy do namiotów.
A już jutro… koniec wyspiarskiej przygody i powrót na stały ląd. Smutne rozstania i pożegnania.
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz