MRÓZ, ŚNIEG I ZORZA POLARNA, CZYLI ZIMA W PÓŁNOCNEJ NORWEGII

Pierwsze lato, które spędziłam w Norwegii było spełnieniem pogodowych marzeń, a tak wspaniałej pogody ludzie nie pamiętali od 50 lat ;). Ale nie tylko lato spędziłam na północy Europy. Po autostopowej przygodzie okazało się, że za kołem podbiegunowym pomieszkam trochę dłużej, aż sama nie mogłam sobie wyobrazić, że aż tak długo ;).

Lodowa kraina pokazała mi swoje chłodne oblicze i nie szczędziła śniegów, mrozów, deszczu, chmur i wspaniałej zorzy polarnej!

Chcę się z Wami podzielić widokami, jakie zaskakiwały mnie podczas krótkich ciemnych dni i długich kolorowych nocy, które dane mi było oglądać podczas ostatniej zimy, którą spędziłam w śniegach i mrozach północnej Norwegii.

Bodø. Dużo nalatałam się w tę i z powrotem z Norwegii do Polski i z Polski do Norwegii. Zimą czasem mogłam podziwiać przepiękne wschody z samolotu, bo z ziemi widać było jedynie niebo usłane dywanem chmur, który nie pozwalał na przedarcie się ani jednego promienia ciepłego słońca…

Bodø. Løpsmarka. Zazwyczaj jednak zima ukazywała śnieg, lód, chmury i wszelkie odcienie błękitów. Surowy i mroźny krajobraz przeszywał aż do szpiku kości. Jednak mając taki widok z okna, jak ten, łatwo przetrwać pogodowe niedogodności i oglądać świat przez szybę, z ciepłej, domowej kanapy.

Bodø. Keiservarden. Na szczęście czasem można jeszcze było ujrzeć słońce. Głównie ten przywilej zarezerwowany był dla twardych piechurów, którzy nie bali się wejść na pobliski szczyt, by móc podziwiać zachodzące słońce.

Arstaddalsdammen. Takie widoki towarzyszyły mi codziennie w pracy (pracowałam w pobliżu tamy, wysoko w górach, gdzie budowana była elektrownia wodna). To zdjęcie o dziwo było zrobione w maju, gdy u nas w Polsce można było się już wygrzewać w promieniach wiosennego słońca i podziwiać budzącą się do życia przyrodę.

Mørsvikbotn. Zimą w Norwegii można podziwiać wspaniałe widowiska zachodzącego i wschodzącego słońca. Pomimo, że byłam w miejscu, gdzie przez 2 miesiące słońce w ogóle nie pokazywało się zza horyzontu, to w dalszym ciągu mogłam być świadkiem prawdziwych widowisk świetlnych.

Mørsvikbotn. Krajobraz widniejący na zdjęciu miałam dosłownie na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło wyjrzeć przez okno, by zobaczyć, że zaczyna się przedstawienie zachodzącego słońca, założyć milion warstw, czapki, rękawiczki, szybko złapać aparat i wybiec na dwór, by uwiecznić np. taki zachód.

Mørsvikbotn. Zimą, pomimo przeraźliwego, ciągłego mroku, który sprawiał, że wszyscy w koło chodzili przygnębieni, zdarzały się na szczęście momenty, które sprawiały, że trud i wysiłek włożony w przetrwanie mrozów w domu, został wynagradzany pięknymi widokami zachodzącego słońca, które okrywało magicznym światłem całą okolicę.

Mørsvikbotn. Czasem, gdy pogoda nie odstraszała deszczem lub przeszywającym do szpiku kości mrozem, pozwalałam sobie na spacery w głąb fiordu na tzw. fjære. Trzeba było jednak uważać, gdyż przypływy i odpływy w Norwegii są dwa razy dziennie i można zostać zaskoczonym przez wracającą i nagle napływającą zewsząd wodę.

Mørsvikbotn. Czasem zachody słońca przerastały najśmielsze oczekiwania.

Mørsvikbotn. Gdy słońce przestało wychylać się zza horyzontu, szukałam przynajmniej ułamków sekund, by móc ujrzeć światło i kolory na niebie.

Mørsvikbotn. Zima zimą, ale przecież nie można siedzieć ciągle w domu! Jeśli pogoda pozwalała i wiatr był spokojny, wybieraliśmy się na wycieczki w głąb fiordu, już nie piesze, a łódką. Eksploracja wybrzeża czasem owocowała w ciekawe znaleziska. Tutaj np. kości foki.

Mørsvikbotn. Stampnes. Surowe widoki towarzyszyły mi zimą niemal na każdym kroku. Zaklęte w mrozie życie spokojnie czekało na pobudkę wiosennego słońca.

Mørsvikbotn. Gdy nadszedł czas, kiedy słońce zaczęło pokazywać się zza horyzontu, wybieraliśmy się na wycieczki, by móc nacieszyć oczy okrytymi słonecznymi promieniami górskimi widokami.

Mørsvikbotn. Mieszkałam w domu z takimi widokami z okna. Zima zimą, mróz mrozem, brak słońca, brakiem słońca, ale taki widok wynagradza wszystko!

Mørsvikbotn. Wracające z zimowego letargu słońce można było najpierw oglądać na zboczu najbardziej charakterystycznej na tym obszarze góry.

Kobbvatnet. Z nadmorskiego Mørsvikbotn wystarczyło wsiąść do samochodu i przejechać ok. 10 minut tunelem pod pasmem górskim, by znaleźć się w całkiem innym wymiarze krajobrazu. Kobbvatnet zimą było zdecydowanie zimniejsze (czasem nawet o 15 stopni (!)), nie ma tu dostępu do łagodzącego klimat morza. Jest tu zaś jezioro Njuorjojávri otoczone strzelistymi górami.

Mørsvikbotn. Salhus. Zaskakująca zorza polarna, przypominająca twarze na niebie. To jedna z pierwszych zórz, które było mi dane zobaczyć. Spełnienie marzeń! Niezapomniane przeżycie!

Kobbvatnet. Gdy w środku nocy przyjechaliśmy w to miejsce, termometr w samochodzie pokazywał -27 stopni (!). Chyba nigdy w życiu nie byłam cieplej ubrana, jednak pomimo przygotowania, nie dało się wysiedzieć na zewnątrz dłużej niż parę minut bez przerw, podczas których ogrzewaliśmy się w samochodzie. Warto było jednak wymarznąć dla takiego fantastycznego widowiska!

Beiarn. Do pracy zazwyczaj jeździłam w nocy, by nie tracić wolnego czasu w domu. Dzięki temu, czasem trafiały się zjawiskowe pokazy zorzy polarnej, w pięknej scenerii, z dala od znanych kątów.

Beiarn. Kształty zorzy potrafią przyjmować wspaniałe formy i dosłownie tańczą na czarnym niebie, mieniąc się wieloma kolorami pośród gwiazd.

Mørsvikbotn. Rodzina, u której mieszkałam, codziennie odwoziła swoje dziecko do szkoły mieszczącej się ok. 20-30 km od domu. Często wolałam wstać trochę wcześniej i zabrać się z nimi, by rankiem móc napatrzyć się na piękne, surowe i mroźne krajobrazy, czasem spowite w porannej mgle i okryte pastelowymi kolorami listopadowego słońca.

Mørsvikbotn. Dla takich widoków warto wstać wcześniej z ciepłego łóżka i wskoczyć do zimnego auta. Wschody słońca potrafią zapierać dech w piersiach. Zwłaszcza te listopadowe w Norwegii.

Mørsvikbotn. Widok na charakterystyczną górę Kråkmo, od której zaczęła się moja dłuższą przygoda z Norwegią.

Bodø. Festvåg. Często zimowe sztormy rozwścieczały morskie fale, które w Bodø potrafią osiągnąć nawet do kilku metrów.

Martyna Opublikowane przez:

2 komentarze

  1. Jola
    20 kwietnia 2017
    Reply

    Odsamego ogladania robi się zimno❄⛄

    • Martyna
      20 kwietnia 2017
      Reply

      Hehe, To prawda ;). Norwegia ma do siebie to, że tamtejsza zima jest ciężka i surowa, ale w Polsce też mamy czasem ciężką zimę ;).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *