NORDKAPP

         Z pożyczonej hytte wyruszyliśmy chwilę po 22. Dzień polarny sprawiał, że noce były jasne, a i zmęczenie nie dawało nam się jeszcze we znaki. Po kilkudziesięciu kilometrach zaczęły pojawiać się upragnione drogowskazy, ukazujące kierunek na Nordkapp. Pogoda znów zaczęła się zmieniać, podobnie jak krajobraz. Na niebie przybywało coraz więcej chmur i wzmagał się zimny wiatr. Powitała nas chłodna, norweska północ. Po ponad godzinie jazdy droga stawała się coraz bardziej kręta i urozmaicona tunelami, płaskowyż zaczął znów zmieniać się w tereny górzyste i strome, a po wschodniej stronie drogi rozpostarło się morze. Słuchaliśmy z Wolfgangiem radia, póki jeszcze odbierało jakąkolwiek muzykę, wrzuciliśmy jakieś regionalne przygrywki, ale po pewnym czasie fale padły, a w odbiorniku słychać było jedynie szum. Zajęliśmy się więc rozmową – przynajmniej się staraliśmy porozumieć ;).

img_8794

Wolfgang miał zamiar znaleźć się na północnym koniuszku Europy jeszcze tej nocy (ponoć mieliśmy być świadkami widoku, gdzie słońce – „zachodząc”, sunie sobie spokojnie po horyzoncie, a za sprawą dnia polarnego, miało się nie chować do wody, a tylko dotknąć tafli oceanu, odbić od niej jak piłeczka i powędrować z powrotem w górę, albo w ogóle nie dotknąć horyzontu, by ponownie wzejść), więc jechaliśmy przed siebie bez odpoczynków i postojów.

Im dalej na północ, tym bardziej pogoda się pogarszała. Chmury robiły się gęstsze i niższe, czasem nawet łączyły się z mgłą, powietrze coraz zimniejsze i bardziej wilgotne, a krajobrazy coraz bardziej norweskie – więcej mostów, tuneli, przepaści i morskich widoków.

img_8810

img_8819

img_8824

Było już dość późno, a zmęczenie zaczęło jednak dawać mi się we znaki, więc pomimo walki ze snem, chwilami odpływałam do krainy Morfeusza, budząc się co jakiś czas i próbując nie przysypiać i towarzyszyć Wolfgangowi w drodze, by było mu miło. Miałam poza tym poczucie, że biorąc mnie, mój kierowca oczekiwał, że będzie miał towarzystwo, a nie śpiący klocek na siedzeniu :D. Cóż.. starałam się bardzo w każdym razie, chociaż nie zawsze mi się udawało nie przysnąć ;).

Przed północą dojechaliśmy do Tunelu Nordkapp (Nordkapptunnelen). Znalazłam w mądrych Internetach, że tunel ten jest jednym z najdłuższych podwodnych tuneli wybudowanych w Norwegii (również i na świecie – jest na siódmym miejscu). Znajduje się w gminie Nordkapp, w północnej części kraju i łączy część kontynentalną Norwegii z wyspą Magerøya. Łączna długość tunelu wynosi 6875 metrów (!) i sięga głębokości 212 m p.p.m. Nim wybudowano tunel ruch samochodowy w tych okolicach odbywał się przy pomocy promów.

img_8804

Wjeżdżając do tunelu udało mi się oprzytomnieć, lecz długo się nim jechało… oczywiście zdążyłam też i przysnąć pod poziomem morza ;), ale jako że nie spałam przy początku tunelu, zauważyłam, że zjeżdżaliśmy jak na zjeżdżalni i widać było, jak droga prowadzi w głąb ziemi pod dość sporym kątem, ciśnienie w uszach też pokazywało, że jedziemy mocno w dół, pod poziom morza. Wyjeżdżając z tunelu podobnie droga  prowadziła po dość ostrym kątem w górę (tak przy wyjeździe z tunelu też się obudziłam :P).

Gdy wyjechaliśmy spod ziemi na wyspę, krajobraz nieco się zmienił. Pojawiło się jeszcze więcej chmur. Po drodze zaczęły pojawiać się stadka reniferów :). Gdzieniegdzie mijaliśmy maleńkie miasteczka i wioski. Przybrzeżne domki rybaków wyglądały magicznie, spowite gęstą mgłą. Na morzu pojawiać się zaczęły wielkie statki transportowe, a za nimi bezgraniczne fale Morza Barentsa.

img_8832

img_8833

img_8834

img_8844

img_8848

img_8851

img_8856

img_8859

img_8860

No to wywiało mnie dość konkretnie na północ już ;)! Po pewnym czasie znów złapało mnie dość mocne zmęczenie. Nic dziwnego w sumie. Było już dobrze po północy, a ja cały czas w drodze. Przysypiałam więc co jakiś czas, starając się jednak towarzyszyć rozmową mojemu kierowcy…

W pewnym momencie wjechaliśmy w gęstą jak mleko mgłę. Krajobraz był jak rodem z horroru Stephena Kinga. Wiał przeraźliwy wiatr, zimny i złowieszczy. Pomimo dnia polarnego było ponuro i szaro, a niebo zasnute chmurami, które zlewały się z mgłą na lądzie… Jak te renifery tam żyją na górskich zboczach…?! Renifery, reniferami… Kurde, ciekawe jak tam sobie radzą ludzie żyjący w takich warunkach na co dzień?! Szacun…!

img_8864

img_8867

W pewnym momencie drogę przysłoniła tak gęsta mgła, że nie widzieliśmy nic na odległość kilku metrów. Na szczęście byliśmy już niedaleko celu. Było ciemno, zimno, wietrznie i deszczowo. Nagle przed oczami pojawił się nam napis NORDKAPP i budki, w których pobierane są opłaty za wjazd na teren przylądka!

Zatem moi drodzy… Chwilę po 1:00, po całym dniu w drodze, wielu przygodach i złapaniu niemieckiego przyjaciela na stopa, oto znalazłam się na samym końcu Europy… i to do tego północnym końcu (no dobra, dobra, wiem, że jest jeszcze dalej wysunięty na północ kawałek norweskiego stałego lądu, ale Nordkapp utarł się już jako przylądek północny i został tak sowicie owiany sławą, że nowoodnaleziony przylądek, który faktycznie jest wysunięty dalej na północ, nie robi takiej furory ;)!

Juhuu :)! Udało się!

Przylądek północny, inaczej Nordkapp (71°10′21″N, 25°47′40″E), jak możemy wyczytać z Wikipedii, to skalisty przylądek w Norwegii, położony w gminie Nordkapp, w prowincji Finnmark, na wyspie Magerøya, która połączona jest z lądem stałym podmorskim tunelem drogowym, o którym już wcześniej wspominałam. Jednak, gdyby sprawdzić dokładnie, okazuje się, że prawdziwy północny kraniec Europy leży gdzie indziej.

Nordkapp często błędnie uznawany jest za najdalej na północ wysunięty punkt Europy. W rzeczywistości jednak to inny przylądek, znajdujący się na tej samej wyspie ok. 4 km dalej na północny zachód, Knivskjellodden, jest wysunięty o około 1200 m bardziej na północ niż Nordkapp. Knivskjellodden jednak wynurza się niżej nad poziom morza i jest turystycznie mniej atrakcyjny, zatem to Nordkapp jest celem większości wycieczek w te rejony (a zarazem punktem końcowym trasy międzynarodowej E69).

Ponieważ jednak obydwa te przylądki leżą na wyspie, zatem za najdalej na północ wysunięty skrawek stałego kontynentu Europy należy uznać jeszcze inne miejsce 😛 – Nordkinn (Kinnarodden). Ale żaden z nich urodą i dramaturgią nie dorównuje Przylądkowi Północnemu. Zatem pozwólmy legendzie trwać :)… Tyle z mądrości szkolno-geograficznych :).

Wolfgang zapłacił za mój bilet, który kosztował prawie 200 NOK (!), czyli prawie 100 zł… (już wcześniej uświadomiłam go, że podróżuję prawie bez kasy, więc z uśmiechem postawił mi wejściówkę). Niestety pani w okienku uświadomiła nas, że o tej porze (1 w nocy) wszystkie atrakcje przylądka są zamknięte, więc nie będziemy mogli zobaczyć muzeum, ani nic innego poza atrakcjami umiejscowionymi na świeżym powietrzu.  Wjechaliśmy na parking, który ledwo udało nam się znaleźć w gęstej mgle. Zaparkowaliśmy samochód i wyszliśmy na ogromną zawieruchę.

I oto stało się! Jestem na końcu świata!

We wszystkich przewodnikach oraz na stronach internetowych, Nordkapp opisywany jest jako coś niesamowitego, zdecydowanie wartego odwiedzenia i ujrzenia na własne oczy :). Wszyscy piszą o nim, że jest urzekający, zachwyca stromymi klifami, a widok, który rozpościera się na bezkresną przestrzeń oceanu zapiera dech w piersiach. Ponadto podczas dnia polarnego – latem (czyli w momencie kiedy tu przybyliśmy), o czym już wspomniałam wcześniej, można też podziwiać tutaj niesamowite zjawisko nie zachodzącego słońca. Nie ma się zatem co dziwić, że to miejsce ma tak magiczną moc przyciągania odwiedzających :).

Oprócz atrakcji w postaci wspaniałych widoków, na Przylądku Północnym możemy podziwiać słynny globus z 1978 roku (przy którym każdy kto był w tym miejscu robi sobie zdjęcie :P) oraz można też odwiedzić budynek Nordkapphallen, gdzie w oryginalnej hali można na cześć pobytu „na krańcu świata” wznieść toast szampanem, spróbować dań w restauracji z widokiem na ocean czy wysłać pocztówkę ze stemplem lokalnej poczty. Taaakkk… to dla osób które mają kieszenie wypchane norweskimi koronami czy też dolarami, a nie dla autostopowiczów ;). Dla low costowych podróżników w budynku jest cała masa wystaw i ciekawych miejsc, gdzie można spędzić czas, gdy znuży nas piękny widok rozpościerającego się dookoła oceanu ;). W Nordkapphallen, można np. obejrzeć film panoramiczny pokazujący 4 pory roku, przejść podziemnym tunelem na koniuszek przylądka, gdzie można obejrzeć jaskinię świateł, Kaplicę św. Johannesa, Tajskie Muzeumoraz panoramę na ocean. Ponadto są tam też sklepy z pamiątkami, restauracje z pięknymi widokami, z których można podziwiać panoramę, albo tańce zorzy polarnej :).

Iii… tego by było na tyle… Na pięknych opisach zaczniemy… i chyba skończymy :P… Otóż… jak wcześniej wspomniałam, gdy przedzieraliśmy się przez wichrowe wzgórza wyspy Magerøya, mgła zgęstniała tak bardzo, że ledwo widać było drogę… Będąc już na parkingu zaczęliśmy się śmiać z bezsilności, bo po pierwsze Nordkapphallen, był oczywiście zamknięty o tak późnej porze, natomiast pogoda pozwalała zobaczyć cokolwiek jedynie na odległość paru metrów, ponieważ mgła była tak gęsta :D. Ale jak już tu jesteśmy, to przejdziemy się i zobaczymy co tu mają ciekawego do zwiedzania na zewnątrz. Zatem zrobiliśmy sobie pamiętne zdjęcie przy wejściu do Nordkapphallen, gdzie widnieje napis Nordkapp i jego słynne współrzędne geograficzne. Później udaliśmy się w stronę globu i tarasu widokowego. Nie ukrywam, że wiatr niezbyt pozwalał na jakiekolwiek poruszanie się, tak silnie wiał i przenikliwie otulał nas zimnem i morską bryzą (przynajmniej tyle oceanu :D). Dotarliśmy do pomnika, a tam ledwo go widać :D! Cóż… mało co tam było widać oprócz mlecznej mgły i zarysów np. budynku za nami i globu przed nami :D.

img_8868

img_8871

img_8877

img_8878

img_8887

dsc_0879

img_8893

Z pięknych widoków nie zachodzącego słońca jednym słowem klapa, a i nawet oceanu nie było nam dane zobaczyć :D… A tam oceanu… mgła pożarła dosłownie wszystko :P.  Cud, że przy globie udało nam się zrobić zdjęcie… i że wiatr nie porwał nam aparatu, i że w ogóle cokolwiek było na tym zdjęciu widać prócz gęstej mgły, kropli deszczu i wiatru :D… Ale opatuleni w kaptury, kurtki i wszystkie inne ciepłe rzeczy obeszliśmy taras widokowy dookoła mając nadzieję, że może przynajmniej przepaść zobaczymy… niestety… nawet przepaść została pochłonięta :P.

img_8891

img_8895

No i tyle by było z tego Nordkappu :D. Wielkie nadzieje i nawet nie było rozczarowania tylko śmieszna przygoda, którą pamiętam „jak przez mgłę” dosłownie! Ale bądź co bądź, szczęściara ze mnie wielka. Nie dość, że rankiem wyruszyłam z Tromsø, tłukłam się jakimiś stopami po północy i złapałam nowego przyjaciela, to po północy (czasowej ;)) znalazłam się na wymarzonym Nordkappie! I to jeszcze za darmo ;). Hehe! Życie jest piękne, a marzenia same spełniają się od ręki :). Ach, kocham prawo przyciągania i pozytywne myślenie <3!

Połaziliśmy może niecałe pół godziny i na maksa przewiani i przemarznięci, popychani co silniejszymi powiewami wiatru pomaszerowaliśmy z powrotem do samochodu.

Wolfgang postanowił, że pojedziemy z powrotem, bo nie ma sensu spać na parkingu tutaj, w zimnie i wietrze, gdzie nawet nie można wyjść, żeby umyć zęby, czy się wysikać, bo ledwo można się utrzymać na nogach przez ten silny wiatr, więc pojedziemy dalej, powrotną drogą, znajdziemy jakieś miłe miejsce i tam prześpimy się w aucie.

Tak jak powiedział, tak też się stało. Oczywiście podczas podróży na miejsce noclegu nie byłam już w stanie towarzyszyć Wolfgangowi i umilać mu czas rozmową, bo dopadło mnie takie zmęczenie, że padłam jak kawka i nawet nie wiem kiedy usnęłam. Co prawda budziłam się co jakiś czas, ale nie miałam siły podejmować jakiejkolwiek rozmowy. Po pewnym czasie dojechaliśmy do przyjemnej zatoczki, no cóż, wszędzie nadal była mgła, więc za dużo nie widzieliśmy krajobrazów, ale przyszedł najwyższy czas, by odpocząć po długiej podróży.

Zatrzymaliśmy się więc tutaj. Wiatr w dalszym ciągu nie przestawał szaleć, więc postanowiliśmy spać w samochodzie. Jako, ze mam krótsze nogi, a przestrzeń za siedzeniem kierowcy była załadowana, spałam właśnie za kółkiem ;). Wolfgang ułożył się na siedzeniu pasażera. Wyjęliśmy śpiwory, przygotowaliśmy szybką herbatę, wypiliśmy na rozgrzanie przed snem i padliśmy. Trochę się obawiałam początkowo spania w jednym samochodzie, ale szybko te obawy mi przeminęły. Czułam, że mogę Wolfgangowi ufać. Mój niemiecki kolega zamknął samochód od środka i położył kluczyki przy przedniej szybie samochodu, gdybym chciała wyjść z auta. Ułożyliśmy się na siedzeniach, owinęliśmy w śpiwory i usnęliśmy.

Obudziliśmy się koło 11. Mgła w końcu opadła, a na niebie można było nawet zauważyć niebieski kolor ;). Miejsce które wybraliśmy na postój okazało się piękne (ale o to nie trudno w Norwegii, w sumie gdziekolwiek się nie zatrzymasz, widoki są ładne :)). Zachodnia strona to łagodne góry usłane zieloną, soczystą trawą (bez żadnych drzew! Gdzieniegdzie tylko wyrosły karłowate, pokręcone brzózki lub sosny…), natomiast po wschodniej stronie widać było piękne jezioro.

Na zmianę przeszliśmy się po okolicy, zahaczając przy okazji o płynącą nieopodal rzekę, by się umyć po długiej podróży. Pierwszy poszedł Wolfgang, zostawiając mnie z całym swym dobytkiem, wypożyczonym autem i kluczykami. On już mi ufa :). Pora bym zaufała i jemu :). Gdy wrócił, ja wybrałam się na przechadzkę. Poszłam nad rzekę, którą wskazał mi Niemiec. Woda była płytka i okrutnie zimna, ale i tak dobrze było się w końcu odświeżyć i umyć zęby ;). Krajobraz przy potoku również był ładny. Łagodne góry, kilka domków norweskiego typu, a pośród trawy jedne z moich ulubionych kwiatków – wełnianki <3 i masa innych żółtych, chyba to podbiał był (ach ta moja znajomość przyrody ;)).

img_8906

Wróciłam do samochodu. Zagrzaliśmy wodę na herbatę z cytryną i zjedliśmy lekkie, owocowe śniadanie. Nagle na zboczu pagórka zauważyłam gromadkę reniferów. Okazało się też, że nie tylko my zatrzymaliśmy się tu na spanie. W niedalekiej odległości od nas poustawianych było jeszcze kilka samochodów i kamperów.

img_8917

O 12, w samo południe ruszyliśmy w dalszą drogę. Krajobrazy były piękne, a i pogoda zaczęła się poprawiać, więc trochę żałowałam, że nie przeczekaliśmy nocy i na Nordkapp nie pojechaliśmy rano, albo że nie wróciliśmy. Ale skąd mieliśmy wiedzieć, że ta mgła nie utrzyma się dłużej i że dzisiejszy dzień będzie taki ładny. Widać tak miało być :). Przynajmniej mam co wspominać ;). Do tej pory się śmieję opisując Nordkapp, który dane mi było zobaczyć :D.

Sunęliśmy przez kręte, norweskie drogi i podziwialiśmy krajobrazy. Po wschodniej stronie pokazało się morze, po zachodniej góry. Dotarliśmy ponownie do podwodnego Nordkapptunnelen, którego tym razem nie przespałam ;). I tak jechaliśmy, już na południe, mijając co jakiś czas nadjeżdżające samochody, kampery i motory oraz przechadzające się po poboczu drogi i górskich stokach renifery.

img_8919

img_8926

img_8929

img_8937

Nagle po jednej stronie drogi pojawił się mały sklepik. Wolfgang zatrzymał się na parkingu i wszedł do środka by kupić jakieś pamiątki.

Sklepik wyglądał jak muzeum! Piękny. Pomalowany na niebiesko, drewniany i zadbany. Na parkingu zrobiony był pomnik z reniferowego poroża i czaszek zawieszonych na słupie, ot taka ozdóbka przy stole na piknik, a w oddali z wysokich gór spływał cienką stróżką mały wodospad ;). Przed wejściem była mała wystawka w postaci łódki, tradycyjnie oplecionych linką szklanych bojek oraz zwisających z sufitu suszonych dorszy. Trochę obrzydliwka ;). Oczywiście część z tych eksponatów można było kupić jako pamiątki z północy.

img_8948

img_8950

img_8951

img_8966

Weszłam do środka, a tam jeszcze bardziej jak w muzeum! Sufit obwieszony suszonymi dorszami (tzw. stockfish). Trochę jak mordownia… Na szczęście ozdobami były też moje ulubione wełnianki, które odciążały nieco wnętrze. Gościu prowadzący ten przybytek musiał być nieźle zakręcony na puncie stockfishy. Można więc było obkupić się ozdobami w kształcie suszonego dorsza, czyli srebrnymi naszyjnikami w kształcie suchej, wypatroszonej ryby bez głowy, kolczyki o tymże kształcie, pierścionki, całą masę biżuterii oraz wszystko inne, czyli próbki suszonego dorsza pakowane po 5 gramów łącznie z instrukcją obsługi i pochodzeniu, książki, kartki pocztowe, bukieciki wełnianek, wisiorki, kości, boje, poroże, noże i masę innych pięknych rzeczy oraz rękodzieła. Niestety ceny były kosmiczne, więc potraktowałam ten sklep jak muzeum, chodziłam sobie i oglądałam wystawki ;).

img_8953

img_8955

img_8959

img_8960

img_8969

img_8971

img_8984

Wolfgang kupił próbki stockfisha, a po rozmowie ze sprzedawcą okazało się, że i on jest Niemcem, który mieszka w tym regionie już dobrych kilka lat i sobie tu całkiem dobrze żyje. Mój kolega zachwycony, że spotkał swojego rodaka wdał się w rozmowę, a ja nic nie rozumiejąc z niemieckiego, chwilę z nimi postałam, pouśmiechałam się i poszłam zwiedzać dalej ;).

img_8986

Po wizycie w sklepie wsiedliśmy do auta i postanowiliśmy z Wolfgangiem skosztować specjałów, które przed chwilą zakupił ;). Otworzył więc saszetkę, z której wydobył się specyficzny zapach suchej, zdechłej ryby… Hm… nie ukrywam, że trochę obawiałam się tego smaku, ale sprzedawca zapewniał, że jest pyszna, więc spróbowaliśmy. Odgryzłam kawałek suszonego mięsa i spróbowałam przeżuć. Bleach! Obrzydliwe!!! Co by tu mówić. Stockfish zdecydowanie nie jest moim ulubionym norweskim przysmakiem… Słone, twarde, żylaste, suche, dziwne i okropne w smaku, jak stara, sucha zapomniana ryba :D. Rozumiem, że są koneserzy tego specjału, podziwiam ;), mnie nie przypasował :P.

img_8987

img_8988

Wolfganga aż tak bardzo nie odrzuciło, a i nawet mogę powiedzieć, że mu zasmakowało, a widząc mnie krzywiącą się po skosztowaniu rybki zaczął się śmiać :D. Oddałam mu więc resztę torebki i podziękowałam.

Ruszyliśmy dalej na południe, bo przed nami daleka jeszcze droga. Mieliśmy w planie dojechać do hytte, którą wcześniej już odwiedziliśmy i tam zostać na noc.

Renifery biegające po drogach w Finnmarku są chyba na porządku dziennym. Co chwila przecinały nam drogę a to większe stadka, a to pojedyncze sztuki napierające środkiem drogi jak królowie gór i fiordów ;).

img_8992

Po pewnym czasie zauważyliśmy przystań rybacką i Wolfgang pomyślał, że może uda nam się kupić świeżą rybę. Szukając ludzi, z którymi moglibyśmy pogadać natrafiliśmy na truchło olbrzymiego kraba, pływającego na powierzchni wody przy brzegu. Wielkie bydle. Wyczytałam w Internecie, że zwierz ten to krab królewski, albo krab kamczacki, uznawany za nie lada rarytas w norweskiej kuchni.

img_8997

img_8998

Niestety świeżych ryb nie było i pojechaliśmy dalej. Po drodze, podziwiając piękne widoki, góry i renifery i przybywające w coraz to większej ilości karłowate drzewa, naszą uwagę przykuło miejsce, przy którym zgromadzonych było kilka samochodów. Stwierdziliśmy, że może być tam coś ciekawego, zaparkowaliśmy auto i poszliśmy sprawdzić co kryje się za pokręconym, niskim, brzozowym laskiem.

img_9005

img_9008

img_9009

img_9011

Przedarliśmy się przez gęste kępki drzewek, które za wszelką cenę starały się przetrwać w tym surowym klimacie (a widać, że lekko tym roślinom tu nie jest: sucha, popękana i jałowa ziemia, usiana głazami i kamieniami, mchy i porosty, gdzieniegdzie jakieś małe karłowate krzaczki), aż dotarliśmy do głębokiego i wąskiego koryta rzeki! Zjawiskowy widok! Rzeka wydrążyła w skale dość spory kanał. Nad wąwozem zawieszony był wąski most łączący jeden brzeg rzecznego kanionu z drugim. Powędrowaliśmy tam obejrzeć most z bliska. Kładka wyglądała dość licho i mizernie, ale z bliska już widać było, że konstrukcja przetrwa niejedną nawałnicę :). W momencie, gdy przybyliśmy w to miejsce, z lasku z drugiej strony wysypało się sporo ludzi, więc postanowiliśmy z Wolfgangiem przeczekać, aż wycieczka pojedzie i nacieszyć się tym miejscem w spokoju, bez miliona osób brzęczących nad uchem oraz by móc zrobić fajniejsze zdjęcia. Kochany ten Wolfgang :).

img_9013

img_9016

img_9020

img_9022

img_9030

img_9037

Usiedliśmy więc na pobliskich skałkach i czekaliśmy rozmawiając. Nagle, niechcący usłyszałam rozmowę jednej pary stojącej w pobliżu i… tak! Mówili po polsku :D! No nieźle, Niemiec spotkał swojego rodaka w sklepie, a Polka całą wycieczkę swoich rodaków przy moście. I to na samej północy Norwegii :P. Śmiesznie.

Podeszłam zatem do wycieczki i zagadałam co u nich słychać i w ogóle. W końcu Polacy to fajnie pogadać. Okazało się, że przyjechali na wycieczkę autobusem i jeżdżą sobie po północnej Norwegii i właśnie zmierzają na Nordkapp. Jak opowiedziałam im moją historię to niemal złapali się za głowę, dziwili się, że jeżdżę sama z obcym kolesiem i do tego jeszcze autostopem. No cóż… taki mam już styl podróżowania ;). Zamieniliśmy jeszcze kilka słów z innymi Polakami i po chwili wycieczka musiała zawijać się do autobusu i jechać dalej. Ech, nigdy chyba nie polubię zorganizowanych wycieczek! Zero luzu i swobody, wszystko musi być jak w zegarku, ułożone, zaprogramowane, zero spontaniczności, zero frajdy. No może frajdy nie zero, bo w końcu zwiedzają świat, ale nie tak, jak ja bym chciała :). Ale każdy podróżuje jak lubi. Oni pewnie pomyśleli, że co to za nienormalna dziewczyna, co jeździ stopem z obcymi Niemcami, którzy nie wiadomo co jej zrobią na końcu świata ;).

Zostaliśmy przy moście sami. Przeszliśmy chwiejnym krokiem na drugą stronę, porobiliśmy zdjęcia, obeszliśmy okolicę i wróciliśmy do auta by jechać dalej. Była już 15:00, a do domu daleko ;).

img_9042

img_9044

img_9046

img_9055

img_9058

img_9060

img_9063

img_9067

I znów to samo, płaskie tereny (znów wjechaliśmy na płaskowyż), karłowate drzewka, gdzieniegdzie małe, drewniane domki, przebiegające renifery i droga.

img_9070

img_9072

img_9075

Po godzinie dojechaliśmy w końcu do naszej znanej już z poprzedniego dnia hytte. Jak miło było ją znów ujrzeć :). Niestety były tam też ogromniaste komarsy, ale mniejsza z tym ;).

Podjechaliśmy pod dom i zaparkowaliśmy na podjeździe mając nadzieję, że nikt tej nocy się nie zjawi. Obeszliśmy teren dookoła by sprawdzić, czy nikogo nie ma i nikomu nie przeszkadzamy, ale było pusto.

Wypakowaliśmy więc rzeczy i zabraliśmy się do przygotowywania obiadu. Było zdecydowanie cieplej i mniej wilgotno niż poprzedniego dnia. Dzięki za to. Komarów też jakby mniej było :).

img_9083

img_9086

Na obiad przygotowaliśmy sobie jajecznicę z pomidorami, do tego krewetki i gotowane ziemniaczki. Królewski obiad! Zwłaszcza, że byliśmy dość głodni po całym dniu jazdy i nocy pełnej przygód. Szamaliśmy posiłek śmiejąc się i rozmawiając. Po obiedzie pogoda jeszcze bardziej się poprawiła, niebo się rozchmurzyło i wyszło upragnione słońce. Z werandy rozpościerał się przepiękny widok na okolicę.

img_9087

img_9089

Jako, że zrobiło się ładnie i cieplej, a nieopodal płynęła rzeka, to postanowiliśmy zażyć wieczornej kąpieli i zrobić małe pranie. I tak, najpierw poszedł Wolfgang, a gdy wrócił, ja. Było już po 19, ale słońce świeciło nadał (w końcu dzień polarny), więc zadowolona wlazłam do lodowatej wody i spróbowałam się przepłynąć. Niestety, norweskie potoki mają to do siebie, że są okrutnie zimne oraz to, że w niektórych przypadkach za płytkie by móc w nich pływać. Umyłam się więc tylko, spróbowałam się zanurzyć, przeprałam kilka ubrań i wróciłam do domku.

img_9093

img_9094

img_9107

img_9113

img_9114

img_9119

Trzeba wspomnieć, że znajdowaliśmy się w pięknym Parku Narodowym Stabbursdalen. Jak wyczytałąm później w wikipedii, park leży na terenie Finnmarku, w gminie Porsanger, nad rzeką Stabburselva. Ochronie podlega tu najdalej wysunięty na północ (ok. 70 stopni N) las na świecie – niewielki (10% powierzchni parku) obszar porośnięty karłowatymi sosnami, osiągającymi 500 (!) lat. Wiele drzew nie poradziło sobie z warunkami – pejzaż parku tworzą suche pnie, w których dziuplach żyją rzadkie gatunki ptaków. Mimo ochrony las ginie z kilku powodów: po pierwsze jest reliktem epoki międzylodowcowej. Wtedy średnia temperatura była o kilka stopni wyższa, co sprzyjało rozwojowi nasion. Po drugie las niszczą coraz pospolitsze w tamtych rejonach szkodniki drzew.

Jako, że wieczór zapowiadał się ładny i słoneczny, postanowiliśmy z Wolfgangiem wybrać się na wycieczkę po okolicy. I tak szliśmy, rozmawialiśmy i podziwialiśmy przepiękne widoki parku. A to dywany wełnianek falujących pośród innych traw na wietrze, a to skupiska karłowatych brzózek, a to rzekę, która przecinała nam drogę, śpiewające i pohukujące ptaki poukrywane w trawach i drzewach, niedojrzałe i nie znane mi jeszcze multebær (malina moroszka), żaby, kwiatki, komary, kępki sierści renifera oraz ślady ich kopyt i powiedzmy, że zachodzące, albo bardziej skłaniające się ku zachodowi słońce. Niesamowity i bardzo żywy ten park. Wspaniale, że mogliśmy się tamtędy przespacerować :)! Takie piękne są te tereny, że natura wciągnęła nas na prawie 3 godziny! Do naszej pożyczonej hytte wróciliśmy po 22. Posiedzieliśmy jeszcze na tarasie, wypiliśmy ciepłą herbatę, przekąsiliśmy coś i koło 23 postanowiliśmy pójść spać.

img_9122

img_9129

img_9133

img_9137

img_9141

img_9143

img_9152

img_9148

img_9153

img_9159

img_9162

img_9167

img_9180

img_9190

img_9198

img_9202

img_9205

img_9209

img_9212

img_9219

img_9221

img_9225

img_9230

img_9234

img_9239

img_9240

Wolfgang stwierdził, że on zdecydowanie dzisiaj śpi w swoim namiocie. Ja mu powiedziałam, że w sumie też mam namiot i jeśli będzie mu wygodniej, to może spać w samochodzie. Nie dał się przekonać. Wypakował swój namiot, zabrał kilka rzeczy i powiedział, że jeśli chce to ja mogę spać w samochodzie i nie muszę rozbijać namiotu, jeśli mi się nie chce. Nie ukrywam, że mi się nie chciało go rozbijać na te kilka godzin, więc skorzystałam z propozycji i postanowiłam spać na siedzeniu w aucie. Mój towarzysz zostawił mi kluczyki (no kurde, serio szybko mi zaufał, fajnie, że jeszcze są tacy ludzie <3), a sam poszedł znaleźć sobie dogodne miejsce na rozbicie namiotu. Ustaliliśmy, że jutro budzimy się koło 9, jemy śniadanie i ruszamy dalej w drogę.

Przeszłam się jeszcze dookoła domku, by nie stracić okazji na piękne zdjęcia „zachodu” i po przedsennym obcykaniu okolicy okrytej innym światłem poszłam do samochodu, zamknęłam się od środka, owinęłam w śpiwór i usnęłam.

Rano obudził mnie budzik i cudowne słońce, które jednak szybko chowało się za chmury. Obeszłam okolicę, poszłam zobaczyć też widok z werandy i obczaić gdzie jest Wolfgang.

img_9254

Mój towarzysz zjawił się koło 9:30. Przygotowaliśmy razem pyszne i pożywne śniadanie: awokado, chrupkie pieczywo, żółty ser i krewetki. I nie mówcie mi, że autostopowicz je tylko freeganizm ;). Hehe. Czasem trafi się też dobry człowiek, który chętnie podzieli się tym co ma :). Po jedzeniu spakowaliśmy wszystko do auta i po 12 już znów byliśmy w drodze. Już na POŁUDNIE :)…

img_9259

img_9260

img_9262

img_9265

img_9270

img_9271

img_9273

Następnym punktem programu były wspaniałe piktogramy w Alcie, o których opowiem wam w następnym poście. Postaram się, by tym razem ukazał się on szybciej ;).

Martyna Opublikowane przez:

4 komentarze

  1. Jolanta
    5 listopada 2016
    Reply

    Jestem pod wrażeniem, nie tylko wycieczki, ale zdjęć i pięknego opowiadania. Super tak trzymaj. Czekam na więcej. Mamama.

    • Martyna
      5 listopada 2016
      Reply

      Wielkie dzięki :)! Cieszę się, że opowieści i zdjęcia się podobają :).
      Już niedługo ciąg dalszy :). Zapraszam Mamamę !

  2. ola
    6 listopada 2016
    Reply

    Dziękuje ci bardzo za pięknie opisaną Norwegię wzruszyłam się do łez pozdrawiam serdecznie ?

    • Martyna
      6 listopada 2016
      Reply

      Cieszę się, że opowieść się podobała :)! Niebawem dalsza część :). Pozdrawiam Babciu <3!

Skomentuj ola Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *