NOWA PRACA

Pracy jest całkiem sporo, jak na razie głównie w kuchni przy przygotowywaniu (UWAGA!) fast-foodowego żarcia i ogarnianiu pensjonatu… Kto by pomyślał, że będę przygotowywać cheeseburgery z bekonem (!), kotlety, kebaby, mrożoną pizze i fryty z frytownicy :D. A tu proszę ;)…

Największy problem mam właśnie z tym wszechobecnym mięsem, bo już od dobrych paru lat go nie jadam (tak, czasem jem ryby, zwłaszcza gdy jestem w Norwegii i mam dostęp do tych uczciwie i z szacunkiem złowionych – najlepiej przeze mnie, dzikich i nie nafaszerowanych antybiotykami), a ostatnio tak mi się ułożyło w głowie, że nie za bardzo mam nawet ochotę dotykać mięso, mając uczucie, że po prostu dotykam trupy… (sorry za dosadność)

Cóż… życie… staram się nie myśleć o tym za bardzo, bo zwariuje… Nie utożsamiam się z tym jedzeniem, robię co mi każą, a zabitym na mięso zwierzakom, oddaję cześć i szacunek. Tylko tyle jestem w stanie w tym momencie dla nich zrobić. A ja jakoś przetrwam i wyniosę z tego doświadczenie. Nauczę się też czegoś więcej o sobie.

Ja i tak jem sobie nadal zdrowo i ponownie wszystko popijam kawą, jak na norweską tradycję przystało ;).

Poza tym jest śmiesznie i gorąco, zwłaszcza w kuchni :P. Pracujemy razem z Finką – Minną i dogadujemy się wyśmienicie, jakbyśmy znały się od stu lat! Ponadto, chyba po tych wakacjach będę znała perfekt wszystkie języki świata, ponieważ Minna mówi do mnie nie tylko po norwesku i po szwedzku, ale też po niemiecku, po włosku, czasem po fińsku, a jak się przypomnę, to tłumaczy wszystko na angielski :D. Dzięki niej szybko przypomniałam sobie, jak dobrze rozumiem język norweski ;). I super. Powiedziałam jej nawet, żeby mówiła do mnie w językach skandynawskich, wtedy szybciej załapię i więcej się nauczę. Więc mamy mnóstwo zabawy, bo wszyscy, łącznie z moimi szefami (mam ich dwóch) mówią do mnie po norwesku, zwłaszcza Minna, która zazwyczaj po prostu zapomina, że nie wszystko łapię w nordyckich językach i jak zauważy na sobie mój wzrok, to śmieje się i przestawia się na angielski :).

Uwielbiam jej energię, radość z życia, uśmiech i to, że tak jak i ja, nie cierpi wyrzucać jedzenia i próbuje ratować je na każdy sposób <3! W ostateczności mięso, którego nie możemy już podać ląduje w misce jej psiaka (na szczęście nie w koszu…), a owocami i warzywami zajmuję się zazwyczaj ja ;).

Cóż… takimi prawami rządzi się praca w tej restauracji i kuchni… Niestety… Co zrobić… Nie mój pensjonat, nie mój interes. Będę ratować ile się da, w miarę możliwości. A i po cichu wprowadzać będę jakieś małe zmiany, by mniej się marnowało :).

I jestem ogromną, ale to OGROMNĄ SZCZĘŚCIARĄ, bo okazało się, że kucharz, z którym będę pracować co drugi tydzień, umie robić tradycyjne Møsbrømlefse <3!!! Co więcej! Karoline, córka Sølvie, oznajmiła mi, że kucharz może nauczyć mnie przyrządzać to danie <3! WSPANIALE :)! W końcu poznam sekrety mojego ulubionego, tradycyjnego posiłku z tej maleńkiej części Norwegii (w innych regionach nie ma szans, by skosztować Møsbrømlefse :)). Cieszę się jak dziecko :D!

Na pogodę jak na razie nie narzekam, chociaż jest zmienna i humorzasta. Jak przyjechałam było gorąco i słonecznie, a teraz od dwóch dni pada i jest chłodno, zniknął też piękny widok gór, których szczyty spowiła gęsta mgła.

Noc (z 23.06 na 24.06) okazała się nie lada wydarzeniem, gdyż to od tego momentu zaczyna się zezwolenie na połów łososia w rzekach Nordlandu. Wędkarze nie tylko z Europy, ale i z całego świata, przyjeżdżają więc do zimnej Norwegii i próbują szczęścia. A dzięki temu my mamy pracę ;).

Do mojego pensjonatu zawitało nawet dwóch Polaków! Ależ się zdziwiłam, gdy Minna zawołała mnie z kuchni i przedstawiła dwóm chłopakom z Polski. Okazało się, że pracują w Bodø. Szybko się z nimi zgadałam, udało się też załatwić dla nich miejsce w hytte w promocyjnej cenie, więc byli bardzo zadowoleni i obiecali wrócić ;). Chłopaki zostali do niedzieli, złowili kilka łososi i zachwyceni tym miejscem, zostawili mi na przechowanie karimaty i grilla. Pewnie nie raz jeszcze się spotkamy w Moldjord ;).

Po pierwszym dniu pracy, w środku nocy, mój szef, Hans, zabrał mnie po pracy na przejażdżkę, bym zobaczyła, jak wygląda to wędkarskie szaleństwo. I faktycznie, ludzie stoją po pas w zimnej rzece i zarzucają wędki. Reszta ma ubaw na brzegu, piją, rozmawiają, palą ogniska i grillują :).

Pojechaliśmy też w drugie miejsce nad rzeką, położone nieopodal mojego nowego domu. I chyba to będzie jedna z moich ulubionych miejscówek, bo widok stamtąd jest naprawdę wspaniały, a i w razie deszczu można się schować pod daszkiem :).

Później Hans odwiózł mnie do domu, pożegnaliśmy się i zmęczona padłam spać. Poranek obudził mnie deszczem i chłodem (śpię z otwartym oknem :)). Pracy było było od groma! Ledwo miałam czas by usiąść i zjeść obiad. Przez kuchnię przewijało się mnóstwo żarcia, ale niestety nie takiego, które miałabym ochotę zjeść… Nie dość, że to ociekający tłuszczem, mięsny fast-food, to jeszcze mrożone fryty, smażone na głębokim tłuszczu, który wykorzystywany jest również do smażenia kurczaków… Bleach.

W końcu, po 11 godzinach gotowania, smażenia, przyrządzania posiłków i podawania ich do stołu, sprzątania, ogarniania i czekania na zamówienia, o północy nadszedł czas na zasłużony odpoczynek!

W dalszym ciągu było pochmurno, chłodno i mocno deszczowo, ale po całych dwóch dniach stania w kuchni nad wielką, gorącą blachą, pełną mięcha, miałam dość i w deszczu, czy nie (było mi już wszystko jedno, byle wyjść na zewnątrz), miałam ogromną potrzebę iść na spacer, nad rzekę, pooddychać świeżym powietrzem i pozwolić, deszczowi zmoczyć mi głowię <3.

Wyszłam więc w środku nocy i podziwiałam przewalającą się w górach mgłę, słuchałam śpiewu ptaków i dźwięków spadających na asfalt i na powierzchnię rzeki kropelek deszczu, które grały i śpiewały swoje własne melodie :). Pochodziłam po brzegu, poszukałam srebrzystych kamieni (z których będę robić wisiorki i może uda mi się je sprzedać u nas w pensjonacie :)), usiadłam nad rzeką i po prostu siedziałam sama ze sobą i z tym pięknym światem, który tańczył dookoła mnie <3! Przepięknie :)!

Do domu wróciłam koło 1:30. Już miałam otwierać drzwi, a tu z lavvo woła mnie Minna! Poszłam więc do niej i okazało się, że oprócz niej, jest tam jeszcze kilku naszych gości. Posiedzieliśmy wszyscy razem przy ogniu, pogadaliśmy, i koniec końców, o 3 nad ranem, padnięta, ledwo widząc na oczy i nie mogąc ustać na nogach, pożegnałam całe towarzystwo i udałam się do pokoju.

Spałam jak zabita, a rano udałam się do pracy, do smażenia fast-foodów. Na szczęście skończyliśmy o 19 i w końcu mogłam na spokojnie usiąść w swoim pokoju, zrobić pranie, napisać kilka słów i odpocząć, bo prawdę mówiąc, to od zeszłego piątku, kompletnie nie miałam czasu ani na spanie, ani na ogarnianie ;).

Muszę się w końcu przyzwyczaić do tego dnia polarnego, bo zapominam spać :P.

I tak mijają mi pierwsze, słoneczne i pochmurne, ciągle jasne dni i noce :).

Martyna Opublikowane przez:

2 komentarze

  1. ola
    26 czerwca 2017
    Reply

    Bardzo się cieszę że ci się tam podoba czytam każdy twój blog nauczysz się gotować i jak wrócisz do domu to zrobisz takie potrawy które ja jeszcze nie jadłam a co kraj to obyczaj dobrze jest poznać kulturę zimnych krajów pozdrawiamy babcia z dziadkiem

    • Martyna
      20 lipca 2017
      Reply

      Cieszę się, że czytasz :)!
      Po powrocie przyrządzę Wam pyszne Møsbrømlefse :)!
      Pozdrawiam i do zobaczenia <3!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *