OSTATECZNE PORZUCENIE: SAMOTNA DROGA NA POŁUDNIE

Pogoda zdecydowanie nie należała do najlepszych, zwłaszcza gdy ma się przed sobą dość spory kawał drogi do przejechania autostopem, ciężki plecak na grzbiecie i dyndający u boku aparat… Mżawka, wiatr, pochmurnie i zimno… Cóż… Jakoś przeżyję :P. Po pożegnaniu z Darkiem, znów udałam się na przeprawę długalaśnym mostem z wyspy Tromsøya na pobliskie rondo, z którego mogłam łapać stopa na południe.

Znalazłam fajną zatoczkę, zrzuciłam plecak, wyciągnęłam kciuk do góry w oczekiwaniu aż ktoś mnie zgarnie przynajmniej kawałek dalej. W międzyczasie napisałam smsa do Rafała, że właśnie wyjeżdżam  z Tromsø i możemy jakoś się spotkać po drodze, niech mi tylko napisze gdzie jest.

Nie czekałam długo. Po paru minutach zatrzymał się pierwszy samochód, który akurat jechał w moją stronę. Na całe szczęście, ponieważ mżawka zamieniła się w silniejszy deszcz, a ja nie za bardzo miałam ochotę moknąć, zresztą kto by chciał ;).

Kierowcą oznajmił dokąd jedzie, ale miejscowość którą wymienił nie mówiła mi kompletnie NIC :P. Na szczęście miał na stanie mapę i pokazał mi dokładne cel swojej podróży i punkt, w którym może mnie wysadzić. Okazało się, że miejsce, do którego jechał, znajdowało się jakieś 80 km stąd, w moją stronę :). Super :)!

Fajne nam się rozmawiało. Opowiedziałam mu o Wolfgangu, o naszej wycieczce po północnej Norwegii, o Darku, który przygarnął mnie pod swój dach, o kompanie podróży, który gdzieś wybył i teraz siedzi nie wiadomo gdzie w Norwegii, o festiwalu i w ogóle o autostopie i podróżach ;). Nie mógł się nadziwić ten mój kierowca, że jak to, sama dziewczyna, podróżuje, tak daleko od domu, BEZ MAPY?! 😛 Oczywiście miałam mapę, tyle, że na telefonie ;). Deszcz zaczął lać dość potężnie.

Podczas jazdy dostałam zwrotnego smsa od Rafała, że i owszem siedzi sobie gdzieś na jakiejś wyspie, w okolicy Hamarøy, znalazł pracę i jak zrozumiałam z jego wiadomości, wcale nie ma ochoty się ze mną spotkać ani teraz, ani później. Myślałam, że może uda mi się też gdzieś tam w okolicy coś ogarnąć, więc jeszcze zapytałam go, czy może wie coś o jakiejś innej miejscówce, gdzie można dorobić. Niestety Rafał oznajmił, że pukał do wszystkich domów w okolicy i tylko gościu, który jego przyjął do pracy miał trochę roboty do wykonania. I w ogóle końcowo napisał, żebym tam nie przyjeżdżała, i ewentualnie możemy się spotkać za jakieś 4-5 dni – do tygodnia, kiedy on skończy pracę. Czara goryczy się przelała… W tym momencie kompletnie odechciało mi się spotkać z Rafałem. Samotna podróż nie była mi już straszna, w końcu podróżowałam sama po północnej Norwegii i szło mi całkiem spoko, mam swój namiot, mam kupę szczęścia i spotykam na drodze samych wspaniałych ludzi, więc nie potrzebuję kolesia, który najpierw ściemnia, że gdzieś na mnie czeka, a później pisze, że właściwie to mam nie przyjeżdżać do miejsca, w którym on się znajduje. No i dobra. Poradzę sobie przecież ;).

Zdecydowałam, że poszukam jakiejś fajnej miejscówki, w której mogłabym znaleźć pracę. Wyciągnęłam mapę i popatrzyłam gdzie mogłabym zacząć. Nagle w oczy rzuciła mi się wyspa Finnøya. Co prawda była ona w kręgu wysp okolicy Hamarøy, jednak oddzielona z każdej strony wodą i prowadziła do niej jedna droga, więc nie groziło mi spotkanie z Rafałem, którego nie chciałam już widzieć. Poczułam, że Finnøya to właśnie to miejsce, w którym mam zacząć poszukiwania. Czułam to z całego serca. Zapamiętałam więc nazwę, schowałam mapę i wróciłam do rozmowy z kierowcą :).

Niestety nasza podróż szybko dobiegła końca. Pożegnałam się, podziękowałam za podwózkę, a w prezencie dostałam co? Mapę Północnej Norwegii :D! No autostop jest po prostu cudowny <3! Kochany człowiek :). Pewnie pomyślał sobie, że nie dość, że podróżuję tak sama, nikogo nie mam, pada deszcz i nawet mapy nie mam, to przynajmniej tak mi pomoże ;)…

Żeby było jeszcze śmieszniej, to poprzedniego wieczoru rozmawialiśmy z Darkiem o tym, że mapy w Norwegii są bardzo drogie, a tu proszę, dokładna mapa północnej Norwegii za free ;).

Rozmawialiśmy jeszcze o tym, że znając moje szczęście, to pewnie z tego pierwszego ronda złapię stopa bezpośrednio do Oslo… 😀 Więcej na ten temat za chwilę ;)…

Podziękowałam serdecznie za mapę, pomachałam kierowcy i stanęłam w deszczu, łapiąc następny samochód. Ruch był słaby, a pogoda jeszcze gorsza :P. Cała byłam mokra, od plecaka oderwał mi się kawałek pasa biodrowego 😀 i w ogóle wyglądałam jak siedem nieszczęść :P…

W końcu zatrzymał się następny samochód. Młody, uśmiechnięty chłopak pomógł wpakować mi graty do bagażnika, zapakowałam się na siedzenie i ruszyliśmy w drogę. Okazało się, że jest pielęgniarzem i jedzie do pracy, na wyspę Finnsnes. Oczywiście nie omieszkałam zapytać, czy czasem nie zna kogoś, kto szukał by ludzi do pracy. Niestety, o nikim takim nie słyszał.

Nie pojechaliśmy daleko, ale zawsze coś. Wysadził mnie obok dużej, przydrożnej restauracji połączonej z hotelem i ruszył w swoją stronę. Czemu nie spróbować szczęścia tutaj? Weszłam po schodach do restauracji i zapytałam, czy może czasem nie mają dla mnie jakiejś pracy. Niestety, szefowa oznajmiła, że wszystko już zajęte i nie potrzebują nikogo więcej do pracy. Szkoda. Wróciłąm zatem z powrotem na trasę. Poszłam za pobliskie rondo i wystawiłam kciuk.

Na szczęście nie musiałam długo czekać, bo chyba wszyscy zaczęli litować się nade mną zważając na niezbyt korzystną do autostopowych podróży pogodę.

Parę metrów za rondem zatrzymał się bus, a w nim dwóch Turków. Zapytałam czy jadą E6 na południe, oznajmili, że owszem więc niewiele myśląc wrzuciłam plecak na pakę i wsiadłam do przedniej kabiny. Zaczęliśmy gadać. Opowiedziałam im swoją historię. A oni na to, że przecież właśnie jadą z Nordkappu, a docelowo zmierzają dzisiaj gdzie? NO DO OSLO :D! Właśnie o tym też rozmawiałam z Darkiem :D.

Normalnie aż strach o czymś pomyśleć, bo wszystkie życzenia się spełniają od ręki ;). No to żebym tylko znalazła jakąś fajną pracę.

Dwóch Turków okazało się być mega w porządku. Ściśnięci byliśmy jak sardynki w przedniej kabinie ich busa. Gadaliśmy, pozwolili mi sprawdzić Internet, co chwilę karmili mnie jakimiś owocami, śmialiśmy się :P. Opowiedziałam ich o mojej dotychczasowej podróży, oznajmiłam, że szukam pracy i od razu zapytałam, czy może znają kogoś kto szuka pracowników. Kierowca powiedział, że może popytać znajomego, jak już będą w Oslo i dadzą mi znać, ale to nic pewnego. Postanowiłam zatem nie zmieniać planu i jechać w miejsce które poczułam, czyli na Finnøya. Zapytali gdzie to miejsce jest i dlaczego właśnie tam? Trudno mi było wytłumaczyć i odpowiedzieć na to pytanie. Umówiliśmy się, że ja mam śledzić mapę i powiedzieć im gdzie mają mnie wysadzić, bo oni zmierzają po prostu do Oslo i mam pilnować swojego przystanku ;).

Koło 17:00 zatrzymaliśmy się na posiłek i siku ;). Miejsce było zjawiskowe, choć był to zwykły przydrożny parking. Przestał padać deszcz, więc mieliśmy możliwość posiedzieć na zewnątrz. Piękny ten fiord: krystalicznie czysta, szafirowa woda, białe i gładkie kamienie schodzące do morza, wyglądające jakby posypane były śnieżnym, błyszczącym pyłem, dookoła nas mnóstwo różowych kwiatów i chmury skrywające górskie wierzchołki. Przepięknie :)! Nawet toaleta jakby taka urocza się wydawała pośród tych wszystkich kwiatów :).

Zasiedliśmy na pobliskiej ławce i zaczęliśmy jeść. Zostałam poczęstowana chlebem, serem i czekoladą w stylu Nutelli. O dziwo Turcy robili wybuchowe połączenie na kanapkach. Otóż, smarowali chleb masłem, kładli na kanapkę żółty ser, a wszystko smarowali czekoladą! Dziwne… Koniecznie chcieli bym spróbowała to przedziwne połączenie… Raz się żyje :D! Zrobiłam sobie polecaną kanapkę i … cóż… całkiem smaczne, nietypowe i zdecydowanie niespotykany mix :D. Człowiek uczy się całe życie :P.

Po kończonym posiłku wpakowaliśmy się do auta i pojechaliśmy dalej. Po jakiejś godzinie dotarliśmy do przeprawy promowej. Chciałam zapłacić za swój rejs, ale nie zezwolono mi na to ;). Pogoda w dalszym ciągu była pochmurna i ponura, ale przynajmniej przestało padać. Wjechaliśmy na podkład i nie chcąc siedzieć w aucie, wybraliśmy się na górę, by obejrzeć widoki. Tam natomiast spotkałam grupkę Polaków ;). Zamieniliśmy parę zdań, ale bez większych rewelacji. Lepiej gadało mi się z moimi Turkami ;). Pogoda jak już wspomniałam nie była zbyt ładna, ale morska woda przybrała tak piękny kolor, że aż nie mogłam oderwać o niej wzroku. Szafirowo, krystaliczna tafla morskich fal. Widok jak z tropików, a nie z deszczowej Norwegii :P. Tylko delfinów brakowało ;).

Po przeprawie jechaliśmy znów wzdłuż morza, a ja starałam się śledzić mapę, ponieważ pomału zbliżaliśmy się do miejsca, w którym czułam, że powinnam wysiąść.

Jechaliśmy i jechaliśmy, nazw miejscowości nie było i w ogóle rzadko mijaliśmy cokolwiek innego niż las, morze i góry :D. Cóż, może uda mi się jakoś odnaleźć to miejsce. W końcu zaczęły pojawiać się znaki. Mijaliśmy miasteczko Innhavet. Nie zdążyłam się spostrzec, a już byliśmy daleko za nim. Oczywiście nazwy mojej miejscówki nie było na znakach przy głównej drodze, bo to wyspa, a na nią odbija się właśnie, jak się później okazało, drogą z Innhavet.

Trochę spanikowałam, bo zorientowałam się, że minęliśmy Finnøya i teraz zdecydowanie się od niej oddalamy. Niby nic pewnego tam przecież nie miałam. Ani nikogo nie znałam, ani żadnego tropu pracy nie było. Wewnętrznie czułam jednak, że to właśnie tam mam trafić.

Byliśmy pośrodku niczego, tylko droga i las dookoła, a godzina dość późna, bo prawie 21:00… Bardziej zbliżał się czas do spania po długiej podróży, a nie szukanie pracy. No ale nic tam. Poprosiłam Turków by wysadzili mnie od tak, po prostu na drodze, by jeszcze bardziej nie oddalać się od Finnøya. Trochę zdziwili się, że wysiadam w środku nocy i właściwie nie mam żadnego planu. Cóż… nie tylko oni się dziwili. Sama się dziwiłam i nie wiedziałam do końca co robię! Ale decyzja zapadła. Wysiadłam z busa, zarzuciłam plecak , dostałam jeszcze kilka owoców od moich kierowców, podziękowałam, pożegnałam się i poszłam z powrotem, w stronę Innhavet…

Pomimo dnia polarnego, tej nocy było wyjątkowo ponuro i ciemno. A ja szłam i szłam poboczem i myślałam co teraz :P. Sama, pośrodku niczego, nie wiedziałam gdzie jestem i gdzie mam iść :D. No wprost doskonale :P. Super plan, Martyna :P…

Próbowałam złapać stopa, ale niestety nic nie jechało, a jak jechało, to albo pełny skład, albo po prostu nie chcieli mnie zgarnąć. Po jakichś 20 minutach marszu, gdzie w międzyczasie zdążyłam pocieszyć się solonymi fistaszkami od Darka 😉 (nic dziwnego że przytyłam podczas tej podróży, jak ciągle dostawałam od wszystkich jedzenie, a jakoś sama umiaru chyba też nie miałam :P… ech, szkoda gadać :D)

W końcu dotarłam do cywilizacji. LUDZIE też są <3!!! Ale… żadne to miasteczko… Okazało się że dotarłam, owszem, ale nie do wioski czy miasta, tylko do bazy robotników pracujących przy budowie nowej autostrady… 😀 Ale cóż to za wspaniały widok. Baza  wybudowana była dokładnie u podnóży przepięknej góry Kråkmo. Zjawiskowy widok mieli tu podczas pracy :).

Jak już dotarłam do takiej miejscówki, to czemu by nie zapytać, czy nie mają dla mnie jakiejś pracy przy sprzątaniu albo w kuchni? Kto wie :)?

Poszłam więc w głąb mieszkalnych kontenerów i chyba dotarłam do biura, bo wyszedł jakiś pan, który patrzył na mnie ze sporym zdziwieniem :P. Przywitałam się z nim i zapytałam, czy może nie mają dla mnie jakiejś pracy, na co on ze smutkiem powiedział, że niestety nie mają nic, a nawet jakby chcieli mnie tu przygarnąć, to nie mieliby mi z czego zapłacić, bo dostają kasę odgórnie. No trudno, zawsze warto było się zapytać. Poza tym rozmowa też krzepi, zwłaszcza w takich warunkach, gdy zostaje się zupełnie samemu na końcu świata i nie do  końca wie się, co właściwie począć :D.

Gościu jednak zainteresował się moją osobą, bo podjął ze mną rozmowę. Chyba zaciekawiło go moje pytanie oraz powiązany z pytaniem mój wygląd – mała dziewczyna z wielkim plecakiem, do tego zupełnie sama jak palec… Taa, obraz nędzy i rozpaczy :P. Choć było we mnie dużo pozytywnej energii i wewnętrznej radości :). Pomimo wszystko. Opowiedziałam mu w skrócie co tu robię, gdzie byłam i skąd jestem. Pośmialiśmy się trochę :P. W końcu pomimo tragedii sytuacji, było całkiem śmiesznie :P.

Starszy pan po chwili rozmowy powiedział, że niedaleko stąd jest miasteczko (mijane wcześniej Innhavet) i tam jest hotel, którego właścicielką jest Simona – jego znajoma. Zaproponował, że może tam mogłabym zapytać o pracę. W sumie dobry pomysł. Podziękowałam mu za informację. Zrobiło się już całkiem późno. Upewniłam się jak daleko znaczy „niedaleko” w Norwegii, bo nie chciało mi się drałować 40 km :P. (jak się później okazało, spod Kråkmo do Innhavet jest około 23 km…). Powiedziałam, że może uda mi się złapać stopa do miasteczka, bo i późno i zmęczona jestem. Na to mój wspaniałomyślny rozmówca zawołał jednego z chłopaków, prawdopodobnie swoich podwładnych, i powiedział mu, żeby mnie podwiózł do Innhavet. Moje szczęście nie miało granic :P. Hehe.

Serdecznie podziękowałam mojemu wybawcy, załadowałam rzeczy do auta, które po mnie podjechało, wsiadłam na przednie siedzenie i ruszyliśmy w drogę. Wedy nawet przez myśl mi nie przeszło, że coś złego mogłoby mi się wydarzyć z tymi facetami. Bo właśnie uświadomiłam sobie, że od pierwszego przyjazdu do Tromsø, na swej drodze spotykałam samych facetów :P.

Pojechaliśmy do Innhavet. Długo jechaliśmy, zdecydowanie nie „niedaleko” jeśli chodzi o piesze przemieszczanie się ;). Chłopak podwiózł mnie do hotelu Hamarøy. Poprosiłam go, by poszedł ze mną do recepcji, gdyż nie znałam w ogóle norweskiego i może jemu będzie łatwiej poprosić właścicielkę – znajomą jego szefa, na rozmowę. Niestety okazało się, że Simona pojechała już do domu, ale recepcjonistka oznajmiła, że mogę przyjść nazajutrz, koło 12:00, wtedy szefowa będzie dostępna i będę mogła z nią porozmawiać w sprawie ewentualnej pracy. Podziękowałam zatem i potwierdziłam, że zjawię się jutro.

Wróciliśmy z chłopakiem do auta. Miejsce dookoła hotelu nie nadawało się za bardzo na spanie w namiocie, dlatego zapytałam go, czy może zna jakieś miejscówki w pobliżu, gdzie mogłabym się rozbić. Zdziwił się niezmiernie, gdy zadałam pytanie o miejsce pod namiot, ale pomyślał chwilę i powiedział bym wsiadała do auta, to mnie gdzieś podwiezie.

No ok., pewnie zna okolicę, zobaczymy co mi poleci. Pojechaliśmy dalej główną drogą na północ i po jakichś pięciu minutach jazdy, chłopak skręcił w boczną drogę do lasu. Przejechaliśmy przez drewniany most, wjechaliśmy na jakąś mocno rozkopaną ścieżkę, później znów skręciliśmy i o, już byliśmy na miejscu. No i super. Las dookoła, z jednej strony rzeka, z drugiej jezioro, z głównej drogi też mnie za bardzo nie było widać. Można spać.

Podziękowałam chłopakowi, który zaraz wskoczył do auta i pojechał z powrotem do bazy. Chyba zabrałam jego czas wolny…

Pomaszerowałam na koniec rozkopanego rowu, i znalazłam plac, gdzie z jednej strony odgradzała mnie od lasu i otwartej przestrzeni dość szeroka rzeka, a z drugiej jezioro. No to z dwóch stron mogłam być bezpieczna :P. Zaczęły przychodzić mi do głowy straszne myśli. Bądź co bądź, nigdy wcześniej nie spałam zupełnie sama w lesie…

Znalazłam dogodne miejsce i prędko rozłożyłam namiot, bo pogoda znów się pogorszyła i zaczął padać deszcz. Szybko wrzuciłam wszystkie graty do środka i sama władowałam się na karimatę.

Nie powiem, było dość strasznie, zwłaszcza, gdy rozłoży się namiot zbyt blisko krzaków i ich gałęzie, co większy powiew wiatru, delikatnie szorują po materiale namiotu, sprawiając, że ma się wrażenie, że ktoś nas obserwuje, a co gorsza, łazi dookoła :P. Na dodatek namiot był blisko rzeki, której szum zagłuszał wszystkie inne dźwięki oraz blisko jeziora, którego fale wydawały jeszcze inne odgłosy. Na domiar złego, na rzece zacumowana była też łódka, która chlubotała co jakiś czas poruszana przez delikatne fale… Istne szaleństwo :D.

Przygotowałam się do spania, rozłożyłam karimatę i śpiwór i zmęczona wpakowałam się do środka i chciałam spać… Ale za nic usnąć nie mogłam!  Postanowiłam zatem zjeść kolację, na którą uraczyłam się kanapką od Darka oraz owocem i zaraz umyłam zęby, żeby przynajmniej to już mieć załatwione ;).

Co za myśli przychodziły mi do głowy to jakaś masakra! Nagle uświadomiłam sobie, że i owszem, ten miły chłopak pomógł mi znaleźć miejsce pod namiot, ale dzięki temu, że mnie tu przywiózł, to wie doskonale gdzie jestem i w każdej chwili może tu przyjechać. Do tego ta szarówka na zewnątrz… Niby z jednej strony spoko, bo wszystko lepiej widać, ale z drugiej strony, ani ukryć się nie da, ani niepostrzeżenie wyjść z namiotu. No wszystko po prostu widać :P.

Zaczęłam popadać w lekką paranoję więc postanowiłam, że jeśli nie mogę usnąć, to położę się w śpiworze i zacznę sobie prowadzić dziennik, i opiszę co wydarzyło się do tej pory, żeby jakoś wypełnić sobie ten czas niepokoju i nie myśleć o ewentualnym niebezpieczeństwie :P. Położyłam sobie pod głową paszport i telefon, obok głowy położyłam nóż (w razie jakby co ;)), napisałam smsa do przyjaciółki mej Olgi, tak orientacyjnie, gdzie jestem jakby co 😀 i oddałam się wspomnieniom i pisaniu.

Najgorzej, że po paru godzinach zachciało mi się siku i musiałam wyjść z namiotowego azylu, gdzie zdążyłam się już poczuć względnie bezpiecznie. Na szczęście przeżyłam wyprawę do toalety :P. W końcu, po wielu trudach, mega zmęczona paranoją i dzisiejszą długą podróżą, usnęłam. W końcu…

Jutro rano czeka mnie wizyta w hotelu i rozmowa o pracę. Ciekawe co przyniesie ten dzień :).

Zdradzę Wam tylko tyle, że przyniósł jeszcze więcej dobrego, niż się spodziewałam ;)…

Martyna Opublikowane przez:

Jeden komentarz

  1. ola
    26 marca 2017
    Reply

    Martyna jest bardzo atrakcyjna dziewczyna ?

Skomentuj ola Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *