SPEKTAKULARNY ZACHÓD SŁOŃCA

Poranek przywitał mnie inaczej niż zwykle – budzik nie zdążył zadzwonić. Zamiast niego, przed alarmem, do mojego pokoju zawitał Heika (zdążył się już trochę ze mną oswoić i nawet zaczęliśmy się bawić, nie rozumiejąc za bardzo co każdy mówi ;). Przebudziłam się, gdy nacisnął klamkę i otworzył drzwi. Widząc, że mam otwarte oczy, czym prędzej wskoczył na łóżko, dzierżąc w rączkach magiczną skrzyneczkę.

Zaczarowany kuferek Heiki był pełen skarbów, tzw skatter. Wewnątrz ukryte były błyszczące koraliki, guziczki, kuleczki i inne ozdóbki. Swego czasu, chodził z tą skrzyneczką wszędzie. A najlepszą zabawą było rozsypywanie skarbów na kanapie, bądź na podłodze i pokazywanie ich innym domownikom. Jeśli ktoś chciał podkraść koralik, Heika od razu nazywał tę osobę „liten skurk”, co oznacza złodziejaszka ;). Ileż zabawy i radości z tymi koralikami było! Każdego popołudnia, przed obiadem i wieczorami, bawiliśmy się między innymi właśnie zawartością magicznej skrzyneczki :).

Dzieciaczek, usadowił się na moim łóżku i porozrzucał swoje błyszczące, kolorowe skarby, skrywane w skrzyneczce, po całym pokoju. Ile szczęścia można znaleźć w kolorowych koralikach <3! Kuleczki rozsypały się po całym łóżku, ukryły pod kołdrą, pod poduszkami, na podłodze, pod łóżkiem i po kątach. A później ich szukaliśmy, były dosłownie wszędzie :P. W  międzyczasie udawałam, że co poniektóre chcę podkraść, na co rozweselony Heika na cały głos krzyczał, żem ja jest „liten skurk” :D. Oj pocieszny dzieciak :). Uwielbiam go <3!

Po skończonej zabawie miałam zezwolenie, by wyjść z pokoju. Na wstępie jednak, oczywiście musiałam przywitać się z Irją i dopiero później zejść na dół, ogarnąć się, wykąpać, zjeść śniadanie i dowiedzieć się, gdzie tym razem pracuję.

Znów okazało się, że jest coś do roboty i u Sissel, i u Geira. Poszłam więc najpierw do studio i pomogłam Sissel przy cięciu papierów. Zdążyłyśmy się już całkiem dobrze zaprzyjaźnić, więc podczas pracy zawsze miałyśmy okazję, by sobie pogadać na przeróżne tematy. A to o podróżach, a to o mojej rodzinie, a to o Polsce, a to o Norwegii, a to o jej rodzinie, o tradycjach, przepisach, jedzeniu… i o milionach innych ciekawych rzeczy :).

W pewnym momencie rozmowa zeszła na jej brata, i zrobiło się delikatnie niezręczne ;). Nagle Sissel wypaliła, że właściwie, to nie miałaby nic przeciwko, jakbyśmy ja i jej brat zostali parą, a w ogóle to byłoby fajnie, jakbym została jej szwagierką :D! Hola, hola, aż tak się nie zapędzajmy, jest miło, ale bez przesady, pomyślałam, ja męża jeszcze nie szukam :D. Pośmiałyśmy się, ona już chyba podejrzewała co jest grane ;). Wróciłyśmy do pracy. Później przyjechał Geir i zabrał mnie do swojego warsztatu, bym pomalowała przybudówkę. Z nim też już się zaprzyjaźniliśmy i bardzo dobrze nam się rozmawiało. Niestety jednak nie było tyle czasu na gadanie co z Sissel, bo Geir zajęty był swoimi projektami w środku warsztatu, a ja malowałam w tym momencie na zewnątrz. Zawsze jednak mieliśmy trochę czasu, by pogadać, a to w przerwie na lunch, a to przychodził do mnie, by zapytać czy wszystko gra :).

Po skończonej pracy, pojechaliśmy do domu i zjedliśmy kolację. Koło 21:00 przyjechał Erlend i zapytał, czy może nie chcę się z nim wybrać na Stone Beach. No a jak, oczywiście, że chcę tam płynąć :)! Co prawda byłam tam dopiero jeden raz, ale już uwielbiam tę maleńką plażę <3!

Szybko spakowałam aparat i już byłam gotowa ;). Pogoda była piękna i słoneczna, więc nawet nie było potrzeby, by specjalnie zabierać ze sobą cieplejsze rzeczy. Zwodowaliśmy łódkę i udaliśmy się na otwarte wody ;).

Krajobraz prezentował się jeszcze bardziej zjawiskowo niż zwykle, a delikatna mgła spowiła co poniektóre szczyty, dodając panoramie jeszcze więcej czarującej magii. Ptaki śpiewały, morze było spokojne, wiał delikatny wiatr. Nie ma lepszej pogody na wycieczkę :).

Druga część fiordu, która jest skryta za cyplem, prezentowała się jeszcze bardziej malowniczo. Promienie zachodzącego za góry słońca, rozszczepiały się w chmurach i mgle, tworząc na niebie ciepłą, złotawą poświatę.

Po 20 minutach dotarliśmy na miejsce. Szczyty górujące nad plażą ukryte były za gęstą warstwą mgły, a zza otaczających nas gór wychodziły gdzieniegdzie smugi mlecznych i podłużnych obłoczków, które kładły się delikatnie na skalistych wierzchołkach, tworząc przy tym wspaniałe połączenie surowego kamienia i miękkiej, ciepłej, mglistej poduszeczki.

Horyzont, który ukazuje wychodzący na otwarte morze fiord i góry, teraz przybrał złoty kolor i oniemiewał swym blaskiem, mgłą i konturami szczytów.

Zawieszone na niebie słońce, górowało nad morzem, okrywając promieniami wszystko dookoła. Cały świat przybrał nagle złocisty odcień <3. Przepiękny widok! Chmury i mgły sunęły znad lądu i szczytów ku morskim falom, a ptaki latały nad złotą wodą.

Korzystając z pięknego światła rzuciliśmy się do aparatów i cykaliśmy zdjęcia jak szaleni. Żal by było nie uwiecznić tak niesamowitego widoku.

Nagle przyszedł mi do głowy dość szalony pomysł. Przecież na wszelki wypadek, zabraliśmy ze sobą ręczniki i stroje kąpielowe, to czemu by właściwie ich nie użyć :)?

Po zacumowaniu łódki stwierdziliśmy jednak, że woda jest przeraźliwie zimna, a słońce pomału chowa się już za górami, więc nie będzie czasu, by się wysuszyć i ugrzać. Pochodziliśmy po plaży, szukaliśmy skarbów i pięknych kamieni, wygrzewaliśmy się w słońcu i cieszyliśmy oczy i aparaty fotograficzne wspaniałym widokiem. Ale, ale, zaraz zaraz!

Ten widok tak jednak poruszył moje serce, że nagle wyrwało mi się, że byłoby wspaniale, wykąpać się teraz w morzu, przy tak zjawiskowej scenerii. A jeśli mam to zrobić, to właśnie teraz jest ostatni moment, bo słońce zaraz schowa się za górami. Długo się nie zastanawiałam i szybko ruszyłam do łódki po swoje kąpielowe rzeczy. Erlend też podłapał temat i ani się obejrzeliśmy, a już byliśmy gotowi do morskiej przygody. Było już przed 23, ale dzień polarny trwał w najlepsze, pozwalając realizować wszystkie szalone plany.

Nie mogło to jednak być normalne wejście do morza, gdyż fale były przeraźliwie zimne. Zdecydowaliśmy, że skoczymy sobie z łódki :D. Jak się bawić to na całego nie? 😀

Wleźliśmy zatem na łódź i odpłynęliśmy kawałek od brzegu (nie za daleko, by łódź nam nie uciekła z prądem). Gdy znaleźliśmy miejsce idealne, niewiele myśląc postanowiliśmy urzeczywistnić nasz plan.

Zdecydowaliśmy, że skaczemy razem, żeby nie było, że ktoś się rozmyśli, gdy druga osoba będzie zamarzać w morskiej otchłani :D. Stanęłam więc na kołyszącej się łódce, nieco przerażona wizją lodowatej wody, która zaraz zawładnie moim ciałem. Nie tylko ja patrzyłam na morze z lekkim przerażeniem. Stałam na krawędzi i podziwiałam złociste słońce i połyskujące refleksy, migoczące na morskich falach. Teraz albo nigdy! Policzyliśmy i na raz, dwa, TRZY, złapaliśmy się za ręce i skoczyliśmy prosto do i przeraźliwie słonego i zimnego morza!

Wow! Co to za uczucie i jaka adrenalina! Wow! Przepełniało mnie szczęście, że udało mi się skoczyć. Po chwili woda przestała być aż tak lodowata. Byliśmy dość daleko od brzegu, ale w sumie to bez różnicy, bo jakbyśmy mieli się utopić, to w sumie wszystko jedno czy to będzie blisko brzegu, czy dalej, gdyż głębokość wody w obu miejscach jest niemal taka sama – kilkanaście metrów w dół :P.

Przez chwilę byliśmy po prostu zawieszeni na falach i patrzyliśmy na zachodzące słońce. Nad taflą wody zaczęła zbierać się delikatna mgiełka. Nagle, obserwując w ciszy panoramę, usłyszeliśmy znajome mi już sniffffff. Tak! To były Nise <3! Wielorybki przepływały nieopodal (serio, były bardzo blisko, jakieś 100 m od nas!) i co chwilę wynurzały się charakterystycznie z wody, prawie jak delfiny (nie, nie skakały tak wysoko jak one, ale i tak był to niezapomniany widok). CZYSTA MAGIA! Zapamiętam ten widok do końca życia!

Zrobiło nam się trochę zimno od chwilowego postoju, więc popływaliśmy trochę nieopodal łódki. Nie powiem, trochę się obawiałam tych pływających obok nas Nise (potrafią one osiągnąć nawet do 2m), czy aby nie chcą pożreć nas na kolację 😀 Na szczęście żaden nie był zainteresowany, zdecydowanie wolały zdrowsze i smaczniejsze dorsze, czarniaki i makrele ;).

Po chwili znów zawiesiliśmy się na wodzie, by jeszcze przez chwilę móc podziwiać bajkowy widok. Chwila zrobiła się całkiem romantyczna – normalnie jak z bajki. Emocje wzięły górę i pocałowaliśmy się pośród morskich fal, w złocistej mgle, po środku fiordu, z pływającymi nieopodal nas Nise, w nocy, kiedy dzień polarny trwał w najlepsze i okrywał norweski fiord magiczną poświatą. Pięknie :)!

Zrobiło się już mega zimno, a i słońce schowało się za górami, więc wdrapaliśmy się z powrotem do łodzi, wysuszyliśmy i wróciliśmy na plażę. W końcu mieliśmy prawo trochę zmarznąć, bo siedzieliśmy w wodzie prawie pół godziny! Przestawiliśmy łódkę w bezpieczne miejsce (znów był odpływ) i po wyjściu na brzeg, zaczęliśmy biegać i skakać, żeby się trochę rozgrzać :D. Ach, szaleni, zamiast siedzieć w słońcu na plaży, to wieczornych kąpieli nam się zachciało :D!

Co prawda słońce schowało się już za górskimi szczytami, ale nie oznaczało to końca przedstawienia. Na niebie złociste odcienie przemieniały się z minuty na minutę w ciepłe pomarańcze i róże. Unosząca się nad taflą wody mgła dodawała panoramie mnóstwa uroku. Posiedzieliśmy jeszcze na plaży niecałą godzinkę, ogrzewając się, popijając gorącą kawę z termosu, nie mogąc przestać podziwiać wspaniałego widowiska natury.

Było już dość późno. Przed 24 zebraliśmy rzeczy z plaży i udaliśmy się w drogę powrotną. Krajobraz zaskakiwał nas z minuty na minutę. Gładka tafla morza sprawiała wrażenie lustra, a niebo przybierało coraz to ciekawsze kolory. Do tego płożąca się dookoła mgła, która delikatnie kładła się na górskich szczytach i pomału spływała do morza. A ponad to kolorowe, kłębiaste chmury, sunące po niebie.

Widok iście bajkowy, jak nie z tego świata. To chyba jeden z najpiękniejszych zachodów, które dane mi było przeżyć. Wyjątkowy i jedyny w sowim rodzaju <3!

Płynęliśmy gładko po spokojnym morzu. Z każdą chwilą krajobraz się zmieniał. Mgła, która przed chwilą zdobiła szczyty, nagle zaczęła schodzić z gór i spowiła cały fiord gęstą pierzyną. Kolory świateł zachodzącego słońca rozszczepiały się w milionie mglistych kropelek, tworząc bardzo wyjątkowy widok. Nagle wszystko stało się niewyraźne i pomarańczowo-różowe.

Przed nami natomiast pokazał się mglisty mur, który oddzielał nas od Mørsvikbotn. Gdy przedarliśmy się przez niego, nagle znaleźliśmy się po drugiej stronie lustra. Krajobraz był trochę inny, choć w dalszym ciągu wyjątkowy. Niebo zrobiło się bardziej przejrzyste, jednak mgła nadal była na wysokości gór, pokrywając cały fiord gęstą, delikatną zasłoną.

Między taflą morza, a górami utworzył się szeroki pas mgły, który oddzielał niebo od ziemi. Morze natomiast stało się ogromnym lustrem, które odbijało wszystko co działo się na niebie<3! Nagle na swej drodze dostrzegliśmy łódź. Podpłynęliśmy, a tu okazało się, że ktoś do nas macha :)! To Geir wypłynął na morze, by podziwiać zjawiskowy zachód słońca. Niebo znów zmieniło kolory z różowawo-pomarańczowego przybrało kolor ostro pomarańczowy i żywy. Mgła pożarła jeden brzeg fiordu tworząc wielką chmurę.

Pogadaliśmy trochę, a później wspólnie, w ciszy, podziwialiśmy zjawiskową panoramę. Jako, że widowisko pomału się kończyło, a było już dobrze po 24 i zmęczenie dawało się we znaki po całym dniu pracy, wycieczce i szalonej kąpieli, pożegnaliśmy się z Geirem, który też już wybierał się z powrotem i ruszyliśmy do domu.

Zaczęło się nieco ściemniać. Jako, że był dość duży odpływ, musieliśmy przycumować łódkę przy innym molo, które umiejscowione było przy głównej drodze – autostradzie E6.

Stamtąd pieszo podążyliśmy do domów. Z tego miejsca jeszcze jest ponad pół godziny marszu do mojego domu. Czyli co? Znów nocka zarwana :D. Kiedy ja się w końcu wyśpię :P. Ale co tu dużo mówić, zdecydowanie nie żałuję dzisiejszego wypadu. Ba! Jestem przeszczęśliwa, że wydarzyło się, to co się wydarzyło.

Przepiękny zachód słońca, mgła, Nise, kąpiel w morzu w środku nocy, skakanie z łódki, ukryta plaża, rozmowy, a to wszystko w jeden krótki wieczór!

Życie jest piękne :)!

A jutro znów do pracy. Pewnie jeden mały liten skurk znów przyjdzie do mnie rano, pobawić się swoją magiczną skrzyneczką ;). Chyba zaczynam się tu zadomawiać ;).

Martyna Opublikowane przez:

2 komentarze

  1. Jola
    16 kwietnia 2017
    Reply

    Piekny zachód słońca , cudowne góry, ale nie wskoczyłabym do tak zimnej wody.
    Chyba z zimna pekłby mi mozg:)

    • Martyna
      18 kwietnia 2017
      Reply

      To był jeden z piękniejszych zachodów, jakie widziałam :), ale woda faktycznie lodowata ;)!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *