SPOTKANIE PRZY DRODZE

Piękne rzeczy dzieją się w najmniej oczekiwanych momentach :). Wczoraj w nocy, po głównej pracy, czyli po 21, wybraliśmy się z kucharzem na pracowniczą wycieczkę w góry, by zawieźć parę rzeczy do restauracji Ljøsenhammer kafe, w której będę miała okazję pracować pod koniec lipca (a podają tam głównie tradycyjne dania, w tym moje ukochane Møsbrømlefse <3) :)!

Jechaliśmy przez ośnieżone góry, a słońce pięknie oświetlało cały świat SWOIM złocistym blaskiem.

Jan powiedział, że rano widział na tej drodze renifery, więc jest szansa, że i teraz zobaczymy to stado :). Ach, uwielbiam te zwierzaki :)! Początkowo za oknami widziałam jedynie śnieg, piękne szczyty i wszechobecne słońce :). Przejechaliśmy przez tunel, później szczytem góry, zjechaliśmy do doliny, aż nagle, na jednej polanie zobaczyłam wspaniałe RENIFERY<3!

Jan natychmiast zatrzymał samochód, pozwolił mi wyjść i pooglądać zwierzęta w ich naturalnym środowisku, pomimo, że na zegarku było już po 22 (rozumiał moje, że bardzo chciałam sfotografować zwierzęta, bo również jest zapalonym fotografem ;)).

Właśnie za to między innymi kocham Norwegów. Nie stresują się, nie spieszą, na wszystko mają czas, nie popędzają, zawsze się uśmiechają i choć Cię nie znają mówią Ci na drodze „hei” i oddają uśmiechy :)! Bije też od nich wielka otwartość i radość :). Nie wiem czy na południu też tak mają, czy to północ się tym charakteryzuje, czy po prostu to ja mam szczęście i przyciągam do siebie akurat takich ludzi <3! Nieważne :). Ważne, że spotykam na swojej drodze głównie pięknych ludzi z otwartymi sercami <3! Dziękuję za to :).

Weszłam na bardzo podmokły teren, znajdujący się zaraz obok drogi i pomału zbliżałam się do stada, które bacznie mnie obserwowało. Zwierzęta coraz bardziej stresowały się moją obecnością. Nie chciałam ich przestraszyć, więc bardzo, ale to bardzo powoli podchodziłam coraz bliżej, by zrobić lepsze zdjęcia :). Stado widząc, że jednak się zbliżam, od razu zebrało się do kupy, a jak już spostrzegło, że jestem jednak za blisko, postanowiły zebrać się jeszcze bliżej do siebie pod okiem przywódczyni i zaczęły biegać dookoła mnie, w jedną i w drugą stronę. Nie znam zachowania reniferów, nie wiem zatem, czy to były biegi ostrzegawcze i miałam się ich przestraszyć, czy po prostu czują się bezpieczniej podczas biegu, gdy stado się rusza i jest trudniejszym do zlokalizowania celem.

Ja strachu jednak nie czułam. Nie miałam złych zamiarów i nie chciałam skrzywdzić zwierząt, a myślę, że one tak naprawdę wyczuwają wszystkie nasze emocje, więc po prostu stałam po środku podmokłej, bagnistej łąki usłanej kwitnącymi krzaczkami multebær i oglądałam widowisko.

Stado składało się z sześciu reniferów, z czego dwa wyglądały na cielaki <3. Przesłodkie zwierzęta :). Uwielbiam je <3.

Po kilku pokazach biegów i pozowania pod lasem, stado uciekło do lasu, a ja mogłam spokojnie wrócić do Jana i do naszej pracy :P.

Pomimo, że byłam na łące dobrych parę minut, kucharz wcale się nie przejął, a nawet ucieszył się, że miałąm okazję zrobić dobre zdjęcia i zobaczyć reny na żywo :).

Pojechaliśmy dalej, aż dotarliśmy do obiecanej restauracji, która rzeczywiście znajduje się wysoko w górach. Widok, który rozpościera się z jej okien jest wspaniały. Jednak temperatura nie należy do najcieplejszych. Na ziemi leżało sporo śniegu, a termometr wskazywał 5 stopni…

O całym kompleksie restauracji opowiem Wam jak już tam zacznę pracować. Teraz zdradzę tylko, że na tym terenie żyją kozy, które są dojone przez przyjeżdżającego tam od 15 lat Duńczyka, którego też miałąm okazję poznać :). Poza tym można wynająć tu małą hyttę na noc oraz zjeść pyszne dania z tego regionu Norwegii :).

Jan pokazał mi strategiczne punkty restauracji, oprowadził po terenie i zapoznał z całą kuchnią. Miejsce wygląda bardzo profesjonalnie i zdecydowanie zachęca, by je odwiedzić :). Dach pokryty jest trawą jak przystało na tradycyjne, stare hytte, a przy prawie każdym domku zagnieździły się ptaki <3.

Po ogarnięciu wszystkich spraw Jan zawiózł mnie do domu.

Była już 23 i z wielką nadzieją i radością, że wreszcie o przyzwoitej godzinie pójdę spać, chwyciłam za klamkę i… ktoś woła mnie z lavvo… Odwróciłam się, a z tipi wychodzą chłopaki, którzy mieszkają w naszym pensjonacie. Zaproponowali piwo i bym z nimi posiedziała. No i co, zgodziłam się, ludzie ważniejsi od spania ;). Na piwo ochoty nie miałam, ale posiedzieliśmy razem przy ogniu, pogadaliśmy, było okrutnie zimno, a ja w samej bluzie, więc koniec końców siedziałam przy ognisku na jednej owczej skórze, drugą okrywając plecy, a trzecią trzymając na nogach :D. Już wiem, dlaczego wikingowie byli tacy wielcy :D! Po prostu mieli na sobie milion ciepłych skór :D. Zanim się obejrzałam, a na zegarku wybiła 1 w nocy… Chłopaki mieli wstać o 6 rano, więc oni to już w ogóle mieli katastrofę :D. Szybko rozeszliśmy się po pokojach. I znów moje plany na spanie runęły :P. Zapomniałam też zamknąć okno w pokoju i zanim usnęłam owinęłam się w ręcznik leżący wcześniej na kaloryferze i zanim się nagrzało w pokoju, wystarczająco by nie zamarznąć podczas spania :P, podziwiałam sobie widoki z okna, pomarańczowe od słońca chmury i mgłę schodzącą z gór. I tak wylądowałam w łóżku znów przed 3… 😀

Ach, kocham życie <3!

Martyna Opublikowane przez:

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *