TYLE DOBRA I WDZIĘCZNOŚCI <3

Jak już wiecie, pracy tu mam co niemiara i ledwo znajduję wolne chwile dla siebie. Zazwyczaj zdarza się to dopiero późnym wieczorem, po mojej zmianie, albo rano, po śniadaniu, przed rozpoczęciem pracy. A jak już znajdę trochę czasu, to zazwyczaj spędzam go albo w mojej ulubionej miejscówce nad rzeką i tam czytam sobie książkę, albo, gdy pogoda już kompletnie nie pozwala cieszyć się pobytem na zewnątrz, to po prostu siedzę w pokoju, chilluję przy muzyce i zajadam się świeżym, własnoręcznie upieczonym chlebem na zakwasie, brunostem i geitostem (kozi ser) oraz resztkami masła orzechowego ;).

Zbieram się od dłuższego czasu, by napisać jakiś post o tym co właściwie tu robię podczas pracy i co robię, gdy w końcu znajdę czas dla siebie, ale kompletnie nie miałam kiedy nawet zacząć pisać ;). Może w końcu w tym tygodniu uda mi się za to zabrać :). Oby :)! Bo zaczynam mieć lekkie zaległości ;). A dzieje się! I to duuużo, pięknych i wspaniałych rzeczy :). Pomimo zmęczenia i deszczu!

Przyleciałam tu 22 czerwca i od tego czasu miałam raptem dwa dni wolne. Zatem pracuję niemalże bez przerwy po 9 – 12h, przez 19 + 2 dni odpoczynku. Nie powiem, Norwegia, więc każda godzina pracy jest na wagę złota ;), ale zaczyna ogarniać mnie wielkie zmęczenie ;). Pomału jednak się przyzwyczajam :). Nie jest źle. Tylko nastawienie trzeba mieć pozytywne.

Niestety pogoda wcale nie pomaga i codziennie wystawia na próbę moją miłość do całego świata :D! Na palcach jednej ręki mogę zliczyć słoneczne i w miarę ciepłe dni, które miałam okazję tu podziwiać… 😛 Reszta to deszcz, zimno i wiatr. Nie przeszkadza mi to oczywiście, by po pracy wskakiwać na rower i eksplorować okolicę. Z deszczem się już zaprzyjaźniłam, zimno coraz mniej mi przeszkadza, w końcu to tylko kwestia ubrań, a te zabrałam jak na zimę, więc chłody mi nie straszne ;).

I tak sobie żyję tu spokojnie i pracuję z dnia na dzień, a czas ucieka przez palce w przerażającym tempie! Ani się obejrzałam, a jestem tu już przez 3 tygodnie!

I trochę wpadłam w taki letarg pracowniczy, chociaż i tak moje nastawienie jest wspaniałe :). Bo kocham ten deszcz i to zimno i tą całą szaloną, północną Norwegię :). Kompletnie przestały mi przeszkadzać warunki pogodowe :P.

A że nastawienie moje jest mega pozytywne, to i wszechświat daje mi małe i duże nagrody i na każdym kroku szykuje dla mnie przepiękne i zaskakujące niespodzianki.

Otóż, lawinę pozytywnych zdarzeń zapoczątkowała Caroline, która to słysząc o tym, że jadę na szamański festiwal w sieprniu, podarowała mi letnią sukienkę i pięknie pachnące trawą cytrynową mydło, prosto z Tajlandii :)!

Później natomiast zgadałam się z jednym wędkarzem, Szwedem, którego początkowo spotkałam podczas moich książkowych, rowerowych wypraw w mojej czytelni nad rzeką, a później okazało się, że na drugi dzień śpi u nas w pensjonacie i tak się rozgadaliśmy, że koniec końców mamy wspólne zdjęcie, bardzo się polubiliśmy, a ja dostałam od niego „muchę” do wędki – zwycięzcę, na którą złowił 6 wielkich łososi (!). Szacun. Ponadto dostałam jeszcze drugą „muchę”, równie piękną i kolorową, doskonale nadającą się na kolczyki, ale może i uda mi się w końcu wypróbować je w rzece ;). Byle się znalazł ktoś kto mnie nauczy przynajmniej podstaw :). A te „muchy”, to nie byle jakie sklepowe gotowce, tylko Peter sam, własnoręcznie je tworzy. Te, które dostałam zrobione są z sierści psa, zafarbowanej sierści niedźwiedzia i piórek jakiegoś angielskiego ptaka, którego nazwy powtórzyć kompletnie nie jestem w stanie :P. Powiedział, że za taką przynętę, jedną, spokojnie bierze 100 kr! Cóż za wspaniały prezent <3! Podziękowałam mu ogromnie i teraz czekam na możliwość ich wypróbowania :).

A jeśli o wędkę chodzi, to proponowali mi moi szefowie, ale jakoś na razie nie doszło to do skutku, ale pewnego wieczoru, znów siedziałam w mojej czytelni i podeszło do mnie dwóch mężczyzn, zagadali, okazało się, że oczywiście mnie kojarzą, pytali, czy łowię i dlaczego nie?! Mówię, że wędki nie mam i nie umiem łowić łososia. Na co jeden z nich wypalił, że on ma wędki właśnie w moim pensjonacie przechowywane i wystarczy, że wspomnę Hansowi – mojemu szefowi, że chcę pożyczyć Arctic Silver i już będę miała wędkę :D! Aż sama nie wierzę, jak wszystko się układa ;). Pięknie <3! Teraz tylko nauczyciel potrzebny ;).

Z dobrych rzeczy, to ostatnio dowiedziałam się też, że po przylocie do Polski, na te kilka dni w sierpniu na festiwal Zielone Kręgi, wcale nie będę musiała spać gdzieś po kątach na gdańskim lotnisku, bo przyjedzie po mnie mój własny, samozwańczy szofer – Paweł, który to zdecydował się mnie odebrać w środku nocy z lotniska i przywieźć mnie w magiczne miejsce mocy – prosto do kochanego Kożyczkowa :). Dziękuję 🙂 <3!

A wracając do Norwegii. Czasem w weekendy pracuję w Ljøsenhammer kafe, gdzie podawane są moje ulubione Møsbrømlefse i nawet do głowy by mi nie przyszło te dwa lata temu, gdy zajadałam się tym pysznym daniem w drodze powrotnej z ówczesnej pracy, że to JA będę przygotowywać je dla gości restauracji, a sama będę zajadać się nimi w przerwach, ile dusza zapragnie :D!

W sobotę natomiast, po dość męczącym, 11h dniu pracy, kucharz Jan, z momentem gdy moja noga niemalże przekroczyła próg domu, zaproponował mi fotograficzną wyprawę w piękne miejsce nieopodal, gdzie możemy pojechać jego autem. No i jak tu się nie zgodzić :). I tak wylądowaliśmy na dwu godzinnym spacerze w pięknej scenerii, we wspaniałym Ramsgjelvatnet.

Ponadto, po 23 godzinach pracy podczas weekendu w tejże restauracji, wróciłam w niedzielę w nocy do domu, a Minna przywitała mnie wiadomością, że dwóch chłopaków z Polski, z którymi się zakumplowałyśmy, podarowali nam świeże, złowione łososie <3! I mój właśnie mrozi się w zamrażarce! Wspaniale :)! A tego dnia właśnie dostałam od kucharza Jana, łososiowy filet, cobym miała jakieś urozmaicenie swoich obiadów w Strand ;).

Ale jak ja pokroje tak ogromną rybę, zamarzniętą na kość!? Całej za skarby świata nie jestem w stanie zjeść naraz, a jak ją rozmrożę, to się zmarnuje… No nic, coś się wymyśli :). Niech poczeka w tej lodowej krainie.

Długo nie czekałam, bo właśnie parę dni temu przyjechała grupa innych chłopaków – Polaków, którzy zaproponowali mi pomoc przy poćwiartowaniu zamrożonego łososia i jak obiecali, tak wrócili z piłą i uratowali sytuację. Teraz mój łosoś czeka w kawałkach, w wielkiej lodówie, by zostać z szacunkiem przygotowanym i z wdzięcznością spożytym przeze mnie :).

Uwaga, brutalnie wyglądające zdjęcie!!!

Dziś nawet udało mi się znaleźć chwilę, by go przyrządzić, był wspaniały <3! Obiad, który sobie zaserwowałam, przerósł moje najśmielsze oczekiwania ! Dziki łosoś, do tego wesołe ziemniaki znalezione w szarym, kuchennym kącie i własny sos czosnkowy . Wielkie dzięki dla chłopaków i dla tej ryby, która oddała życie bym mogła się nią posilić . A cały obiad nie dość, że zjedzony w lavo , to jeszcze przy prawdziwym ogniu !

Jakby by tego było mało, parę dni temu znów upiekłam swój chleb, ale teraz już nie jeden, a dwa naraz :P. Jeden dla mnie, a drugi dla szefa, który już nie mógł się doczekać nowego wypieku ;). A że umówiliśmy się, że nie chcę od niego pieniędzy, to postanowił kupić nań składniki. I spoko. Jak dla mnie cena uczciwa :). Ja przy okazji dostanę za darmo mąkę i ziarna na swój chleb, a szef gotowy produkt :). Wszyscy zadowoleni :). Nie ma co być zbyt pazernym na kasę.

Ponadto ostatnio, podczas sprzątania jednej z hytte, dostałam pierwszy w życiu napiwek:)! I to nie byle jaki, bo było to całe 100 koron, czyli jakieś 45 zł :d! Na raz :p! Wow!

Ale, ale, jeszcze jedno! Nie jadam jajek od nieszczęśliwych kur, a w końcu mieszkam teraz na wielkiej wsi, albo nawet na wielkim skupisku wielu wiosek, to przecież ktoś na pewno ma tu wolne kury! Co prawda zaraz po przyjeździe kupiłam jajka w markecie, ale te akurat są z tej okolicy i z tego co się dowiadywałam, są w miarę ok i zwierzęta nie są wykorzystywane. Ile w tym prawdy to nie wiem, ale z tego co widziałam, to jest tu wiele innych, tańszych jajek, które używa się w masowej produkcji, a tych moich jajek nie widziałam ani w kuchni, a ni nigdzie, bo są sporo droższe, zatem jest i nadzieja, że i kury są lepiej traktowane. Jednak nie zaprzestałam poszukiwań i co jakiś czas wspominałam szefowi, czy może zna jakichś gospodarzy, którzy mają kury. I okazało się że owszem, jego kolega ma ekologiczną, kurzą fermę, gdzie żyją szczęśliwe kury, składające szczęśliwe i zdrowe jajka :). I przypomniałam się wczoraj rano przy przygotowywaniu śniadania, mówiąc, że właśnie zjadam ostatnie jajko, wskazując na to gotujące się w garnku :D. W końcu trzeba wiedzieć jak zagadać :P. Szef powiedział, że na dniach zadzwoni do kolegi i zobaczy co się da zrobić. Wieczorem przypomniałam się raz jeszcze, ale wcale się nie spodziewałam, że za godzinę dostanę nie kilka, a dosłownie dwa, DWA TUZINY (!) ekologicznych, zdrowych, 1,5 dniowych i szczęśliwych jajek, od wolnych, biegających i szczęśliwych kur <3! Ileż radości <3! Mega wielka wdzięczność mnie ogarnęła :). Zapytałam ile się za te jajka należy, na co Arne machnął ręką i powiedział, że ok, nic. Po czym dodał, że w końcu muszą mi jakoś pomagać :). Kochani są <3! Zażartowałam wtedy, że niech to będzie deal za chleb i chyba tak już będzie :)! Ja daję zdrowy chleb, a w zamian dostaję szczęśliwe jajka :).

Ale to nie koniec niespodzianek! Wczoraj rano Arne przyszedł obczaić co się dzieje w pensjonacie, a ja właśnie zaczynałam pracę. Zawołał mnie i powiedział, że coś dla mnie ma. Wyciągnął rękę, a tam kozi ser – Balsfjord! I to właśnie ten, który sprzedajemy w Ljøsenhammer kafe, i którego smaku byłam ciekawa, ale nie miałam okazji go spróbować :P. Bałam się też go kupować, w razie nie dającego się przeżyć i przejeść smaku :P. Ser okazał się przepyszny! Ale, mało tego, dzisiaj rano Arne przyniósł mi jeszcze jeden ser, Gamalost, długo dojrzewający ser twarogowy z krowiego mleka, nazywany starym serem… i można go przechowywać parę lat nawet, bez żadnych problemów… Hm…ten ser zdecydowanie nie należy do moich ulubionych, a wręcz był ochydny :D! Dam mu jeszcze szanse, ale muszę trochę odczekać :D… Teraz wszystkie moje sery, razem z brunostem siedzą sobie w lodówce.

A jeśli o lodówce mowa… Tu też niespodzianka! Otóż… pokoje nie mają w wyposażeniu ani lodówek, ani czajników. Czajnik znalazłam jak robiłam porządki w pensjonacie i zgarnęłam już go do pokoju, ale lodówka pozostała wspólna. I wczoraj, gdy dostałam szczęśliwe jajka, zaczęłam podpisywać opakowanie swoim imieniem, Arne zaproponował, że jeśli chcę, to mogę mieć lodówkę w pokoju. Jest tu taka nieużywana, z przeznaczeniem dla snus, ale że stoi i zagraca recepcję, to może być moja i jutro może mi ją wnieść do pokoju :). I wszystko samo się układa <3! Nie będę już musiała podpisywać swoich serów, jajek i bać się o to, co ludzie pomyślą o słoiku pełnym niewiadomego pochodzenia dziwnej mazi, czyli zakwasie na chlebek :D. Od dziś lodówka ma już nowe miejsce w moim pokoju ;).

Wczoraj w pracy rozmawialiśmy jeszcze o polskich i norweskich tradycyjnych daniach. Oznajmiłam Arne, że brakuje mi tu buraków (które jak się okazuje w Nordlandzie nie rosną w ogóle (!)) oraz twarogu, którego w Norwegii chyba po prostu się nie sprzedaje, bo szef zdziwiony patrzył na zdjęcie przedstawiające biały ser :D. Pytał, czy to taki jak mozzarella… 😛 Przedziwne.

Powiedziałam zatem, że można by zrobić taki twaróg tu, tylko mleko musi być świeże, a nie z kartonu, na co Arne odpowiedział, że ma kolegów, którzy mają krowy, więc będę mogła spróbować :)!

A buraki i masło bez soli postara się dla mnie znaleźć gdzieś przy okazji, w okolicznych marketach :).

Może w takim razie w ramach wdzięczności zrobię tu na obiad coś typowo polskiego (na tyle, na ile dostępność składników mi pozwoli… :P), jak placki ziemniaczane, surówkę z buraków, albo naleśniki z dżemem, by Ci piękni ludzie posmakowali polskiej kuchni :). Ciastka już się sprawdziły i sprzedały do ostatniej paczuszki, naleśniki z jabłkami również zasmakowały ;).

A ostatnio odezwali się do mnie Sissel i Geir, dla których pracowałam w Mørsvikbotn, oraz Kejio, którego poznałam gdy pracowałam w górach w Arstaddalsdammen i oznajmili, że z przyjemnością się ze mną zobaczą i nie mogą się doczekać spotkania <3! Ach, niech tylko dostanę parę dni wolnego pod rząd, a już do nich jadę, bo stęskniłam się ogromnie za nimi :)!

Jak wspaniale być otoczoną takimi wspaniałymi ludźmi o wielkich i dobrych sercach <3!

A wczoraj napisałam do Jana, czy nie dałoby rady przywieźć mi trochę møsbrøm, czyli brunostowego nadzienia i lefse, czyli specjalnych naleśników, w które wkłada się to nadzienie + śmietanę + masło i powstają moje ukochane Møsbrømlefse. Jan oczywiście się zgodził i dziś przyszła do mnie dostawa Møsbrømlefse rescue pack <3! Jutro zatem uraczę się własnoręcznie przyrządzonym daniem <3!

Nie wiem jak opisać tę wdzięczność, która teraz mnie przepełnia i sprawia, że moje serce wysyła przeogrom pozytywnych wibracji z powrotem do wspaniałego i szczodrego wszechświata <3! WIELKIE DZIĘKI <3!

I jeszcze jedno! Ostatnio, podczas deszczowej, rowerowej przejażdżki, znalazłam przepiękny, zielony i żółty kamień <3!!! Wszechświat jest taki hojny :)!

WIELKA, WIELKA WDZIĘCZNOŚĆ MNIE OGARNIA <3!

SZCZĘŚCIARA ZE MNIE, I TO OGROMNA, TO PEWNE :)!

DZIĘKUJĘ <3!

Udało mi się trochę zregenerować siły, więc niebawem ukaże się więcej wpisów o moim życiu na końcu świata, daleko za kołem podbiegunowym ;).

A nadaję stąd: 

Martyna Opublikowane przez:

2 komentarze

  1. grazyna
    20 lipca 2017
    Reply

    to o czym piszesz przypominacharakterem baśnie mistrza Andersena, kiedy czytam o twoich zabiegach wokół ryb i kiedy patrze na twoją przeszczęśliwą buzie to naprawdę się ogromnie ceiszę!Mo ze marzenia si e spełnią narazie zsykuje sie do operacji kolan 22 sierpnia!Mocno,mocno cie ,,,,,sciskam i do zobaczenia. Twoja ciotka-klotka [pisane o godz. 02,06 z srody na czwartek 2017

    • Martyna
      20 lipca 2017
      Reply

      Bo ja po prostu jestem szczęśliwa :). Praktycznie niezależnie od tego co się dzieje :).
      A marzenia zawsze się spełniają <3! Powodzenia na tej operacji, bo to już lada moment :).
      Będzie dobrze :)!
      Buziaki i dużo pozytywnej energii Ci ślę :)!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *