Drzwi otworzył wysoki, sympatyczny chłopak. Z uśmiechem zaprosił mnie do środka, pokazał pokój w którym będę spać, pozwolił skorzystać z łazienki i prysznica (ach! W końcu :)! Jakże cudownie było się umyć w słodkiej wodzie, po tygodniu kąpieli w lodowatym i słonym Morzu Norweskim ;)), dał mi jeść i pić, i tak zasiedliśmy przy kuchennym stole, przy miseczce gorącej zupy i zaczęliśmy rozmawiać :).
Rafał był u Darka parę dni wcześniej, i jak się okazało, trochę mu nagadał nie fajnych rzeczy na mój temat, które szybko wyprostowałam i wytłumaczyłam co i jak i dlaczego. Głównie to, że się nie dogadywaliśmy, że to on mnie zostawił na wyspie, a nie ja jego, że z ludźmi ze stopa miałam zdecydowanie lepszy kontakt niż z nim, że właściwie to mieliśmy się spotkać w Tromsø i miał na mnie tu zaczekać i przy okazji poszukać pracy (czego nie zrobił, bo czekać mu się nie chciało, a pracy nie było, więc pojechał dalej na Nordkapp sam…) Bla, bla, bla, było minęło, nie ma co rozpamiętywać :). Na co mój couchsurfer pokazał mi zdjęcie Rafała, ukazujące go przy globusie Nordkappu. Ponadto mój były kompan napisał, że udało mu się dotrzeć na północny koniuszek Europy zupełnie za darmo…
Hehe… challenge accepted :)! Też dojadę na Nordkapp za free i uda mi się zahaczyć o jeszcze lepsze miejsca i trafić na jeszcze lepsze przygody, pomyślałam! I w sumie nie myliłam się :D! W końcu Martyna = Szczęściara ;). Pamiętajcie! Co dokładnie się wydarzyło, dowiecie się troszkę później :).
Z Darkiem gadało się znakomicie. Rafał uprzedzał mnie na początku podróży, żebym czasem nie zdradziłą, że mamy zamiar być freeganami. Śmiesznie, bo z rozmowy wyszło, że Darek ma tu całkiem sporą ekipę w Tromsø i co jakiś czas jeżdżą sobie na rowerach pod markety, po zamknięciu i zbierają wyrzucone jedzonko :). I że właśnie zupa, którą jem, jest między innymi z freeganizmu :P. Cudownie <3! Opowiedziałam trochę o Midnightsun Festiwal, na co gospodarz włączył radio i znalazł psytransową stację, bo jak się okazało, też lubi ten rodzaj muzyki :). Przypadków nie ma ;).
Po skończonym obiedzie zdecydowaliśmy, że pójdziemy na spacer. Darek zaproponował, że możemy iść na punkt widokowy Storsteinen, umiejscowiony na zboczu wzgórza Fløya, by zobaczyć panoramę Tromsø. Wyprawa z widokiem na miasto? Z przyjemnością :)!
Okazało się, że Darek też interesuje się fotografią, więc razem zapakowaliśmy aparaty i ruszyliśmy na podbój miasta :).
Tromsø jest największym miastem północnej Norwegii (i siódmym co do wielkości miastem w kraju), zwane inaczej stolicą północnej Norwegii, „Paryżem Północy” lub „Wrotami do Arktyki”. Miasto jest stolicą regionu Troms.
Położone jest na wyspie Tromsøya i zewsząd otaczają je góry. Jak mi podpowiada mądra wikipedia, pomimo, że miasto położone jest aż 350 km za kołem podbiegunowym, klimat nie jest wybitnie surowy. Wszystko dzięki wpływowi ciepłego Prądu Zatokowego (inaczej Golfstrom – podpowierzchniowy prąd morski północnego Atlantyku). Ja nie będę tu wiarygodnym źródłem informacji, gdyż gdy byłam w Norwegii w 2014 roku, lato należało do najcieplejszych od ponad 50 lat, więc dla mnie cała trzy miesięczna podróż obfitowała w słońce, ciepło i prawie brak deszczu i innych opadów :).
Idąc z centrum miasta, z wyspy Tromsøya, by dostać się na stały ląd, należy przejść przez słynny most Tromsøbrua, który ma ponad 1 km długości!
Nieopodal miejsca gdzie most łączy się ze stałym lądem, znajduje się katedra Ishavskatedralen, powszechnie znana jako Arctic Cathedra (Ishavskatedralen – „Katedra Arktycznego Oceanu”). Kościół Tromsdalen (Tromsdalen Kirke), tak naprawdę katedrą nie jest, a jedynie kościołem parafialnym. Budynek zyskał przydomek ze względu na swój specyficzny kształt: niczym strzeliste wzgórze, czy też arktyczny lodowiec. Z powodu swego niepowtarzalnego wyglądu i umiejscowienia, katedra często nazywana jest również „opera z Norwegii” (aluzja do słynnej Sydney Opera House).
Katedra, razem z mostem Tromsøbrua i górą Tromsdalstinden w tlesą najbardziej rozpoznawalnymi punktami miasta.
W Tromsø są także inne interesujące kościoły – Tromsø Cathedral (Domkirke), który jest prawdopodobnie jedyną drewnianą katedrą w Norwegii.
Na punkt widokowy – Storsteinen (421 m npm) znajdujący się na zboczu wzgórza Fløya (671 m npm) można dostać się kolejką linową Fjellheisen, która jest jedną z głównych atrakcji miasta. Ja jednak postanowiłam wejść na wzgórze o własnych siłach ;). Fjellheisen została otwarta 22 lutego 1961 roku, zaś dwa wagoniki mieszczące po 28 osób każdy liczą już sobie przeszło 50 lat.
Z punktu widokowego roztacza się przepiękny widok na wyspy Tromsøya i Kvaløya, otaczające miasto góry, okoliczne wyspy i fiordy. Fløya jest również doskonałą bazą wypadową dla miłośników trekkingu.
W mieście znajduje się muzeum polarnictwa (Polarmuseet) przedstawiające historię wypraw polarnych. Większość ekspozycji dokumentuje osiągnięcia Roalda Amundsena oraz metody polowań na zwierzęta futerkowe Arktyki (głównie foki). Charakterystyczna konstrukcja budynku ma przypominać kry lodowe, które zostały wyrzucone przez morze na ląd.
Tromsø słynie również z tego, że jest jednym z bardziej znanych miast, skąd obserwuje się zorzę polarną. Przyjeżdżają tu wycieczki z całego świata, by móc podziwiać to niezwykłe zjawisko.
W centrum miasta występuje duża liczba domów drewnianych, z których większa część pochodzi z XIX wieku. Troszkę przypomina westernowe miasteczko ;).
Mieszkanie Darka umiejscowione było niedaleko mostu Tromsøbrua. Przekroczyliśmy więc fiord, minęliśmy pobliską katedrę i poszliśmy w górę, na punkt widokowy. Podejście nie zaliczało się do najłatwiejszych, zwłaszcza po długiej, autostopowej podróży i nocce spędzonej na promie… i oczywiście całym wcześniejszym tygodniu spędzonym na festiwalu :P. Widoki, które roztaczały się za nami wynagradzały jednak cały trud i męki wycieczki ;). Idąc stromo pod górę, wystarczyło tylko odwrócić się w stronę miasta, by nabrać więcej sił i zobaczyć pełną panoramę. Szliśmy sobie spokojnie coraz wyżej i wyżej, z małymi przerwami na zdjęcia, łyk wody i podziwianie krajobrazów. Dzień był dość pochmurny i nawet poczułam leciutką mżawkę, która jednak szybko się skończyła :).
Podczas tej wędrówki, po raz pierwszy zobaczyłam żółte „coś” w trawie. Wyglądało jak jagoda, ale w sumie bardziej przypominało z wyglądu malinę. Nie odważyłam się wtedy po to „coś” sięgnąć, bo nie miałam pojęcia co to może być, jak smakuje i czy w ogóle nadaje się do jedzenia… Co za błąd! 😀 Okazało się, że tym dziwnym owocem była sama Multebær, czyli inaczej malina nordycka lub malina moroszka. Niestety o jej wspaniałych walorach smakowych dowiedziałam się dopiero później … A od chwili, kiedy pierwszy raz ją spróbowałam, stała się jednym z moich ulubionych owoców świata <3!!! (napiszę chyba o niej odrębny post, tak ją uwielbiam :))
W końcu dotarliśmy na punkt widokowy i mogliśmy w pełni podziwiać przepiękną panoramę miasta. Zjawiskowy most był jednym z głównych punktów widniejących w krajobrazie. Uroku dodawały góry otaczające całą wyspę, mniejsze wysepki wyrastające z wody oraz małe stateczki, krążące w okolicy mostu i portu. Całość oświetlały ciepłe promienie słońca, które nadawały całej tej zjawiskowej scenerii magicznego wyglądu.
Udało nam się również zaobserwować statek, który akurat przepływał pod mostem. Wtedy dopiero miałam odniesienie, jak ogromny i wysoki jest Tromsøbrua.
Przechadzając się po punkcie widokowym wypiliśmy piwko i zajrzeliśmy do kawiarenki… I co widzę? Przy stoliku siedzi mój kierowca i brazylijski boss :D. Śmiesznie, że się tam spotkaliśmy :D. Pomachałam im, a oni odpowiedzieli uśmiechem. Świat jest mały ;).
Po podziwianiu panoramy, sfotografowaniu jej z każdej możliwej strony i przeczekaniu troszkę gorszej pogody, ruszyliśmy bardziej stromą drogą w dół. Trasa była o tyle ciężka, że ścieżka po lekkim deszczu stała się dość błotnista, co powodowało częste poślizgi. Jednak pomimo to, wylądowaliśmy na dole cali, zdrowi i nie połamani :).
Znów przeszliśmy obok katedry, później przez most i ruszyliśmy na podbój miasta, by zobaczyć co ciekawego się tam skrywa.
W centrum Tromsø faktycznie przeważają drewniane domki. Całe miasto wygląda na zadbane i fajnie zorganizowane. Uliczki przeplatają się między małymi domkami, parkami i ciągną się wzdłuż wybrzeża.
Będąc nieopodal portu dla jachtów i żaglówek zaobserwowaliśmy małe ptaszki z czerwonymi dzióbkami, które zabawnie przeskakiwały po gloniastym brzegu i śmiesznie popiskiwały. Całą sesję zdjęciową dla nich zorganizowaliśmy ;).
W drodze powrotnej odnaleźliśmy dziwnie wyglądające rzeźby, a i nawet pomnik jamniczka <3! A że do jamniczków mam wielki sentyment, tonie mogłam przejść obok niego obojętnie :).
Zmęczeni spacerem ruszyliśmy z powrotem do domu Darka. Była już 22:30 i mogliśmy podziwiać wspaniały „zachód słońca”, a raczej czas, w którym słońce rzucało promienie akurat na most i pobliskie wzgórze, które rozświetliły się pomarańczowym blaskiem (w końcu był dzień polarny i jasno było 24h/dobę).
Po powrocie do domu poznałam siostrę Darka, przyszykowaliśmy herbatę i kolację, zasiedliśmy przy kuchennym stole i zaczęliśmy rozmawiać. I tak gadaliśmy i gadaliśmy. A to o marzeniach, a to o spełnianiu siebie i swoich celów, o szczęściu, o odwadze i o tym by robić to co się naprawdę kocha, by nie bać się spełniania swych marzeń i czasem zaryzykować ten pierwszy krok, by później cieszyć się życiem do końca swych dni 🙂 (Darek pracował w tym czasie w hotelu i mówił, że nie może pozwolić sobie na tak długą podróż, a serio o takiej marzy… Parę miesięcy później rzucił pracę i pojechał w podróż dookoła świata <3! Wspaniale spełniać marzenia i nakłaniać do tego innych :)!).
Godziny mijały, za oknem cały czas jasno i ani się obejrzeliśmy, a na zegarku było koło 5 rano! Ja na następny dzień miałam już ruszać w drogę na Nordkapp, a mój gospodarz za parę godzin do roboty! Dokończyliśmy rozmowę. Czas spać! Ze względu na to, że Darek szedł do pracy na 6:00, umówiliśmy się, że rano zamknę drzwi i wrzucę klucze do skrzynki pocztowej, skąd je później odbierze.
Pożegnaliśmy się, podziękowałam mu za wszystko i umówiliśmy się, że gdy będę wracać z przylądka, to go odwiedzę, bo i tak w sumie wszystkie drogi z północy przechodzą przez Tromsø.
Obudziłam się koło 9:00, zjadłam śniadanie, wzięłam prysznic (nie wiadomo kiedy przytrafi się następny ;)) i ruszyłam w drogę.
Znów przeszłam się zjawiskowym, kilometrowym mostem na stały ląd, ustawiłam się za rondem, zrzuciłam plecak, wystawiłam tabliczkę z napisem NORTH, wystawiłam kciuk i zaczęłam łapać stopa, sama (teraz już totalnie sama, bez żadnego koła ratunkowego jakim był w Darek…), NA NORDKAPP :)!
Już niedługo dowiecie się, co mi się przytrafiło na dalekiej północy i czy udało mi się dotrzeć na Przylądek ;).
Wspaniale że tak wszyskp pamietasz i po czasie potrafisz ciekawiw opisac.
Zdjęcia jak zwykle super
Dzięki Mamo 🙂 <3!
Cieszę się, że przyjemnie się czyta te moje wspomnienia :).
Zdjęcia trochę pomagają przypomnieć niektóre momenty, ale to co się przeżyło w podróży zawsze zostaje w głowie :).