WITAJ 2018

Rok 2017 był dla mnie wspaniałym i nieco trudnym czasem. Pojeździłam trochę po Europie, skonfrontowałam się z demonami przeszłości, zbliżyłam się do samej siebie, zrozumiałam wiele rzeczy, które od dawna nie dawały mi spokoju w głowie, zaczęłam spełniać jeszcze więcej marzeń, doświadczyłam kilku nowych pierwszych razów ;), odnalazłam swojego duchowego przewodnika, połączyłam się ze swoim zwierzęciem mocy – potężnym Jaguarem i postanowiłam w końcu się odważyć i pozwolić sobie na spełnienie jednego z moich największych marzeń <3! Ale od początku… 🙂

Jeśli byliście na bieżąco moim facebookowym fanpage (www.facebook.com/catchingdreamspl), to pewnie wiecie, że na początku roku wybraliśmy się z przyjaciółmi na wyprawę do „domu”, czyli słonecznej i ciepłej Andaluzji <3. Podróż była pod mocnym hasłem „UCIEC PRZED ZIMĄ!!!”… Ekipa składała się z Mai, Igiego, Fifiego, mnie i psa – Oma. Spotkaliśmy się wszyscy w Cieszynie i… w dniu przewidywalnego wyjazdu… nie udało nam się odpalić naszego zielonego busa Gracjana, gdyż zima wcale nie chciała nas wypuścić z kraju i podarowała nam masy śniegu i mrozy które dochodziły do -30 stopni (!). Szaleństwo :D!

W końcu po kilku dniach wymian przedziwnych części w silniku wewnątrz auta, setek razów ładowania akumulatora, radzeniu się mądrych ludzi, Gracjan w końcu odpalił! W końcu udało nam się wyjechać z wielkiej dziury, w której umiejscowiony był parking, ciągnąc i pchając naszego busa po podjazdowej, lodowej zjeżdżalni :P.

Uff, wyjechaliśmy z Polski. I w wielkim skrócie opowiem Wam co się działo podczas tej szalonej ucieczki przed zimą :P… Niestety nie był to koniec naszych przygód z autem. Nie dość, że osiągaliśmy zatrważające tempo ok. 40 km/h na drogach, to śnieg tak mocno walił w szyby, że ledwo mogliśmy ujechać… W międzyczasie, myśląc, że przejechaliśmy już spory kawałek, okazało się, że chłodnica nie działa, a raczej… cała woda z chłodnicy wylatywała sobie powolutku podczas jazdy, bo rury silnika były dość nieszczelne :D. Albo powiedzmy sobie szczerze… w rórze była ogromna dziura :D! Tak oto w środku nocy wylądowaliśmy pośrodku niczego :D. Na szczęście ogarnęliśmy sytuację, i ujeżdżając po 3 km i dolewając wody, której nam brakło…, koniec końców pchając grupowo auto ku jakiejś cywilizacji, dotarliśmy do małej wioski w Czechach… Legliśmy do spania poubierani we wszystko co mieliśmy i ściśnięci jak sardynki, przykryci kocami i ogromną, ciężką pierzyną z psem jak z wisienką na torcie, przeżyliśmy mroźną noc w aucie (myślę, że mogło być – 20 stopni…). Później udało nam się trochę naprawić silnik i dotarliśmy do równie zaśnieżonych Niemiec. Jednak nie było nam pisane szybkie opuszczenie mrozów.

W Bawarii nasz bus całkowicie odmówił posłuszeństwa i tak wylądowaliśmy w McDonaldzie w małej mieścinie – Abensberg. Tam Gracjan umarł. Kilka nocy spędziliśmy w zamrożonym umarlaku i maku, a później nie wiadomo skąd zjawił się Chris, który zabrał nas do ciepłego domu i pozwolił tam kimać. W międzyczasie znaleźliśmy polskiego mechanika, który wymienił silnik busa, według niego niedrogo… Cóż. Mogliśmy mieszkać nad warsztatem i podziwiać postępy napraw. I tak spędziliśmy prawie 2 tygodnie w przepięknej, zamrożonej na kość, niemieckiej Bawarii :P. Taak… ucieczka przed zimą… 😀

W końcu, po naprawie udało nam się dotrzeć do cieplejszej Francji i zrzucaliśmy powoli kolejne warstwy z siebie i z naszego legowiska. Opuścił nas kolega, który wyruszył do Norwegii, a nasza trójka z psem ruszyła dalej ku południu. Po wielu przygodach i spotkaniu wspaniałych ludzi, w końcu, na początku lutego dotarliśmy do Hiszpanii. Tam spotkaliśmy Polkę, która poleciła nam kilka miejsc wartych odwiedzenia.

 

Dzięki niej właśnie odwiedziliśmy piękną górę Montserrat z klasztorem, miasteczko Chulilla z zamkiem i kilka jaskiń ukrytych w tamtejszych górach, a przy okazji po drodze Lloret del Mar, Alicante i koniec końców dotarliśmy do hippisowskiej miejscówki nad morzem zwanej San Pedro, niedaleko Las Negras :). Tam na trochę przystanęliśmy napawając się pięknem krajobrazów, spokojem, ciszą, spacerami i byciem samym z sobą.

Miałam możliwość objadać się wspaniałymi czeremojami i kaki, migdałami prosto z drzew, o mały włos nie dostaliśmy karobozy przez ciągłe obżeraniem się wszędobylskim karobem, jadłam najpyszniejsze na świecie opuncjowe owoce ze szczytu góry, a później wcale nie żałując wyjmowałam maleńkie kolce jeszcze przez parę dni z języka, palców i twarzy :D. Warto było :D! Zawsze mieliśmy świeże pomarańcze, cytryny i migdały prosto z drzew <3! A i mnóstwo jedzenia z freeganizmu ;).

Mocno eksplorowałam San Pedro, głównie sama, czasem z psem, dzięki czemu nauczyłam się być bardziej sobą, ze sobą :). Wspaniałe to <3. Kąpałam się nago w morzu, chodziłam po wąwozach i górach, cieszyłam się czasem ze sobą. Dobrze się tego nauczyć :).

Pod koniec lutego postanowiłam wrócić do Polski, by urodziny spędzić w kraju :). Wyruszyłam więc na samotną, stopową wędrówkę do domu. Znalazłam w Internecie busiarza, który miał jechać bezpośrednio do Polski, ale z Malagi. Niewiele myśląc nadrobiłam drogi, choć było trochę ciężko (w końcu Hiszpania pokazała swoje ciężkie do stopowania oblicze). Odcinek raptem 300 km musiałam rozłożyć na dwa dni, z nocką gdzieś w krzakach przy autostradzie (poranek był bardziej pogodny, bo pomimo chmur, na murze zobaczyłam napis CARPE DIEM, nie mogło być lepiej :)).

 

Dojechałam do busiarza i tam nieco odetchnęłam. Po 5 dniach spania na naczepie i ciągłym siedzeniu w aucie i  czekaniu na zlecenia, w końcu dotarłam do domu ;).

Czas mijał. Marzec spędziłam na odwiedzaniu rodziny i znajomych, nadrabianiu zaległości towarzyskich, spacerach z psem i cieszeniem się domem :).

Na urodziny dostałam nietypowy prezent, którym była propozycja pracy w Norwegii, do której obiecałam sobie, że nigdy więcej nie pojadę :D! Nigdy nie mów nigdy :D! Po kilku ustaleniach i uzgodnieniu warunków przyjęłam propozycję. Zatem praca w Norwegii od czerwca do września zaklepana ;).

Kwiecień też minął sama nie wiem kiedy, na radowaniu się wiosną, świętami, rodziną i przyjaciółmi.

Za to maj był mocno wystrzałowy! Przyszła do mnie propozycja wyjazdu na majówkę na Ukrainę, a ja na wschód zawsze chętnie. Niewiele myśląc zdecydowałam się jechać, stopem oczywiście :). Wyjazd był zorganizowany głównie pod skakanie ze spadochronem, jednak widząc sprzęt i kilka filmików z poprzednich lat postanowiłam nie ryzykować życia i zdecydowałam się jechać tam tylko i wyłącznie, by spotkać się z dość sporą grupą znajomych i zdecydowanie nie skakać ze spadochronu. Taak… sama sobie nie wierzyłam, więc jak tylko przyszła okazja, że kolega chciał odsprzedać swój bilet, szybko go kupiłam i zdecydowałąm, że a co tam, jednak sobie skoczę z tego samolotu wiekowym, wojskowym sprzętem upiętym do mych pleców :D!

I skoczyłam, pierwszy raz w życiu, sama, z przypiętym do mnie wątpliwej jakości plecakiem :D! Tak oto zaliczyłam pierwszy spadochronowy raz, spełniając przy okazji jedno z moich marzeń, które w sumie sama nie wiedziałam, że mam ;). Majówka okazała się super-ekstra, z biwakiem pod zachodnią granicą Ukrainy z Polską, z jedzeniem wiejskich dóbr, jajek od indyczki i picia domowego wina, które mocno sponiewierało wszystkich w naszym obozowisku :D. Pochodziliśmy po olbrzymich maszynach i wróciliśmy stopem do Polski :).

Nim się spostrzegłam, a już nadszedł czerwiec! Najadłam się więc ton truskawek przed Norwegią i ruszyłam nad nasze Polskie morze, by odwiedzić mamę, która była tam na wczasach :). Spakowana już na Norweskie wojaże zawitałam do Łeby. Czas mijał szybko, pogoda nie sprzyjała spacerom, a wiatr chciał nas zdmuchnąć z powierzchni ziemi :P. Nie dałyśmy się jednak pogodzie :)! Podczas prób spacerów znalazłam bursztyny, spędziłam fajny czas z mamą, a  nawet kąpałam się w morzu ;).

Później przyszedł czas, by odwiedzić  magiczne, Kożyczkowskie kąty. Pojechałam pomagać przy przygotowaniach warsztatów i przy okazji wzięłam udział w pięknej ceremonii z medycyną. Kapałam się w jeziorze i napawałam ciepłem i latem, bo za parę chwil miałam już ruszać do Norwegii…

I tak pod koniec czerwca wylądowałam na północy zimnego kraju w Stand, niedaleko Beiarn… Powitał mnie łososiowy sezon wędkarski, bezustanny dzień polarny, słońce i… śnieg za oknem :P.

Już pierwszego dnia dostałam wspaniały prezent – mój własny rower <3! Jak tu nie kochać Norwegii ;).

Pracy miałam mnóstwo. Chyba nigdy tak dużo i ciężko nie pracowałam. Łącznie przez 3 miesiące zatrudnienia, przepracowałam 634h, co daje niemalże 27 dni pracy non-stoper 24h/dobę :D. Szaleństwo trochę…

A i miejsc pracy miałam sporo. Mimo, że pracowałam dla jednego szefa, to do moich obowiązków należała: praca w kuchni w okropnie mięsnym i niezdrowym fast-foodzie oraz ogarnianie i sprzątanie pensjonatu i pokoi, pranie, suszenie, koszenie trawy itp., itd., ponadto co jakiś czas sprzątałam też w pobliskim hotelu, do tego jeszcze czasem wpadła mi robota przy sprzątaniu domku, który wynajmował mój szef, parę razy pracowałam w porządniejszej restauracji w górach, gdzie przygotowywałam moje ukochane, norweskie danie – Møsbrømlefse <3!

Zawsze, po ciężkiej robocie znajdowałam czas dla siebie, nawet jeśli kończyłam zmianę w środku nocy i byłam po 12 h pracy kilka dni z rzędu.

Początkowo wybierałam się na „zachody słońca” które zaczynały się koło 4 rano i nocne, rowerowe przejażdżki po okolicy, które z biegiem czasu i nadejściem ciemnych nocy zmieniły się w mroźne, sierpniowo-wrześniowe obserwowanie gwieździstego nieba, magicznej zorzy polarnej i kosmitów, przy wtórowaniu rzeki i dziwnych dźwięków z lasu ;). Codziennie przed pracą jeździłam na morsowanko w pobliskiej rzece Beiarelva, której temperatura wahała się pomiędzy 4 a 8 stopni :D! W szczycie sezonu moje kąpiele trwały nawet do pięciu minut :D!

Koniec końców miałam tak dobry układ z szefem, że w drodze z jednego miejsca pracy do drugiego, którą odbywałam właśnie na moim rowerze, dostawałam pozwolenie, by w czasie moich tzw. transferów wskoczyć sobie do rzeki, czy pójść na zakupy do pobliskiego marketu :).

Udało mi się uprosić parę wolnych dni, by odwiedzić moich starych przyjaciół z Mørsvikbotn. Nie było to łatwe spotkanie, ale zdecydowanie warte wysiłku i przełamania. Kocham tych ludzi jak rodzinę i pomimo mojej niezbyt łatwej dla nich decyzji postanowili dalej traktować mnie jak dawniej, dalej jesteśmy przyjaciółmi <3! To bardzo ważne dla mnie doświadczenie tego roku, nie sądziłam, że tak mocno mną to wszystko wstrząśnie. Ważne jednak, że przyjaźń trwa, udało mi się do nich pojechać jeszcze na koniec norweskiego pobytu i zobaczyć tam najwspanialszą zorzę polarną, jaką dane mi było w życiu obserwować <3.

Z ciekawostek, to podczas pobytu w Beiarn nauczyłam się jak od podstaw robić tradycyjne Møsbrømlefse, które też zaserwowałam Mørsvikbotn, pierwszy raz doiłam kozy 😀 (!), uczyłam się łowić ryby na muchę, jeździłam starym Fordem, z 1930 r (!) (Powiem Wam, że ten 87 letni staruszek zdecydowanie daje radę na norweskich bezdrożach i drożach:)), jadłam dzikie łososie i obżerałam się brunostem, zbierałam zioła, jadłam dzikie owoce, najadłam się leśnego złota, czyli maliny moroszki, wpadając przy okazji w głębokie bagno prawie po pas 😛 oraz poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi <3!

A przedostatnią noc w Norwegii opisałam na facebooku tak:

Właśnie sobie siedzę na wielkich, błyszczących głazach, nad samym morzem, w moim ulubionym miejscu, nad norweskim fiordem w Mørsvikbotn i gapię się w gwieździste niebo, na którym szaleje Aurora ?! Powietrze pachnie morską bryzą, słychać lekki szum delikatnych fal, a ja wprost nie potrafię opisać swojej radości, szczęścia i wdzięczności ? ?.

Wszechświat, świat, niebo, gwiazdy, zorza polarna, morze, rześkie i czyste powietrze, ja i to wspaniałe uczucie bycia samą ze sobą i magicznym wszechświatem, który sprawia, że nawet będąc sama, nigdy nie jestem samotna ?!

Jak ja kocham ten świat i swoje życie ?.

Dziękuję z tak wspaniałą, przedostatnią noc w Norwegii :)!

W międzyczasie udało mi się wyskoczyć na krótkie wakacje do Polski na Szamański Festiwal Uzdrawiania „Zielone Kręgi”. Było to mega magiczne i kosmiczne doświadczenie. Pomimo, że pracowałam przy jego organizacji i ogarniałam na miejscu dużo spraw, to bardzo skorzystałam z tego wspaniałego czasu w ciepłej Polsce z przyjaciółmi, szamanami, Starszyzną Majów, medycynami Matki Ziemi, Pachamamą i tą świetlistą energią <3! Festiwalowi zdecydowanie należy się osobny post, który mam zamiar dla Was stworzyć :).

Później przyszedł październik, który spędziłam już w Polsce, podziwiając piękną, ciepłą, złotą jesień <3. Zbierałam kasztany, jadłam śliwki i dynie, ratowałam jeże, zbierałam winogrona, spacerowałam z psem, odwiedzałam przyjaciół i rodzinę, objadałam się babcinymi knedlami ze śliwkami, zbierałam grzyby :).

Zamknęliśmy z autostopowiczami sezon na przecudownym zlocie <3. Jak ja Was kocham ludzie :)!

W przeciągu trzech miesięcy od powrotu z Norwegii udało mi się być na trzech ceremoniach z różnymi medycynami, które doprowadziły mnie do wspaniałego wniosku, by spełnić swoje największe marzenie, rozpoczynając od intensywnej pracy i uzdrawiania, by dalej iść swoją ścieżką z odwagą, mocą, siłą, miłością, wdzięcznością i światłem :). Już niedługo zdradzę Wam ten sekret, choć samej ciężko mi jeszcze w to wszystko uwierzyć ;). Na razie powiem tylko, że Pachamama mocno wzywa do domu <3!

Odnalazłam też swojego przewodnika duchowego, a zarazem swoje zwierzę mocy – potężnego Jaguara, który objawił  mi się kilka razy we wglądach i wizjach, czuję jego obecność i opiekę oraz kierunek, który mi pokazuje.

Miałam okazję zaprzyjaźnić się z bardzo ważnym dla mnie szamanem, a później i dwoma samankami, o których wcześniej tylko słyszałam, a bardzo chciałam z nimi się spotkać :). Piękni ludzie. Wypełnia mnie wielka wdzięczność, za możliwość poznania ich :).

Szybko przyszła lekka zima, koniec roku i święta. Boże Narodzenie spędziłam z rodziną i przyjaciółmi. Piękny ciepły czas. Warto było posiedzieć w domu :). Odzyskałam też kontakt z dwojgiem przyjaciół z dawnych lat <3!

Razem z końcem roku przyszły i plany sylwestrowe. Pojawiła się wyczekiwana opcja Wyjechanego w Kosmos Sylwestra Autostopowego! Nie zwlekając ani chwili od razu się zapisałam. I tak właśnie koniec roku ponownie spędziłam w małej wiosce – Gołkowicach Górnych, ze wspaniałą ekipą, ludźmi których kocham, z którymi uwielbiam się bawić i wygłupiać, którzy rozumieją dziwne żarty, i w sumie bez słów też się dogadamy. Najlepsze w tym wszystkim był ten moment niedowierzania, gdy spojrzałam na zegarek i noc Sylwestrowa nagle skończyła się po 15:00, a my ciągle skakaliśmy jak oszalali po parkiecie w rytmach w sumie już obojętnie jakiej muzyki, ledwo trzymając się na nogach :P. Łódź kurwa! 😀

Impreza była wspaniała, przewijały się zjadane jaszczurki, inspirujące prelekcje, ciekawe filmy i warsztaty, spadło nawet trochę śniegu, jak na zimę przystało ;). Spróbowałam pierwszy raz w życiu zrobić zdjęcie zwykłym pudełkiem :D. Ach, magiczna fotografia otworkowa oczarowała mnie totalnie <3! Powitałam Nowy rok w mega pozytywnym nastroju i czuję, że cały rok 2018 będzie równie wspaniały. KOSMICZNY WRĘCZ <3!

Podsumowując, miałam w tym pięknym 2017 roku kilka swoich pierwszych razów:

  • Skok solo ze spadochronem na Ukrainie
  • Dojenie kóz
  • Podawanie i przyrządzanie tradycyjnych Møsbrømlefse
  • Flyfishing, czyli łowienie ryb na muchę, dość skomplikowana sztuka 😉
  • Miałam okazję przejechać się starym Fordem z 1930 r.
  • Zdobyłam swoje zwierzę mocy
  • Byłam na Festiwalu Zielone Kręgi i spróbowałam tam kilku nowych świętych medycyn Matki Ziemi <3
  • Choć nie pierwszy raz, to widziałam najpiękniejszą zorzę polarną, jaką do tej pory dane mi było ujrzeć
  • Może to nie jakieś super osiągnięcie, ale miło mi, że mój foto profil na facebooku (www.facebook.com/martyna.piasecka.photography) uzyskał ponad 1000 lajków <3
  • Tworzyłam magię za pomocą fotografii otworkowej
  • Podjęłam decyzję i stanowcze kroki w związku ze spełnieniem swojego największego marzenia 🙂

 

Życzę Wam Wszystkim zdrowia, szczęścia, radości, miłości, pięknych ludzi na swej drodze, wspaniałych doświadczeń, pozytywnej energii, wysokich wibracji, światła i słońca, coraz więcej marzeń i odwagi do ich spełniania, wytrwałości, umiejętności dostrzegania piękna w najmniejszych drobinkach naszego Wszechświata <3, czarnych, gwieździstych nocy, pogodnych, słonecznych dni, inspirujących podróży po świecie i w głąb siebie oraz miłości do całego świata, który nas otacza <3! Bądźcie sobą :)!

Cieszmy się i szerzmy dobro <3!

 

DZIĘKUJĘ CI PIĘKNY 2017 i WITAJ NOWY 2018 <3!

W ostatnim noworocznym poście pisałam, że udało mi się pojeździć trochę po Europie i że marzy mi się daleka podróż. Cóż, w 2017 się nie udało, ale czas ten był widać potrzebny na przeróżne zbiegi okoliczności, ważne wydarzenia, budujące doświadczenia, przygotowanie się i spotkania z ludźmi, co sprawiło, że już zaraz udam się na koniec świata ;). Życie jest wspaniałe i nieprzewidywalne :)!

Marzenia się spełniają, choć czasem baaaardzo dłuuuugona czekają na nasze pozwolenie do zmaterializowania się  ;). Pozwólmy im się spełniać! One chcą i nie mają najmniejszego problemu by się urzeczywistnić, potrzebują tylko odrobiny naszej uwagi i odwagi, wiary i pozytywnej energii <3!

Ach, mój drogi 2018, będziesz ciekawym i bardzo pouczającym czasem <3! Proszę tylko by szczęście było ze mną zawsze oraz by otaczali mnie pozytywni i świetliści ludzie tak jak do tej pory, a reszta sama się ułoży :)!

 

SZCZĘŚCIA I SPEŁNIENIA MARZEŃ !!!
NIECH NOWY, 2018 BĘDZIE ROKIEM WYJECHANYM W KOSMOS <3!!!
<3

Martyna Opublikowane przez:

4 komentarze

  1. Jola
    7 stycznia 2018
    Reply

    Jestem sercem i duszą z Tobą.
    Spełniaj swoje marzenia.
    Życzę Ci szczęścia i opieki Twojego Anioła Stróża.

    • Martyna
      7 stycznia 2018
      Reply

      Dziękuję <3! Niech tak się stanie :)!
      Kocham Cię Mamo <3!

  2. ola
    8 stycznia 2018
    Reply

    Kochana nasza wnuczka tyle już zwiedziłaś jestem z ciebie dumna niech ci się wiedzie w tym roku życzę ci powodzenia i dużo zdrowia i spełnienia najskrytszych marzeń w tym roku 2018

    • Martyna
      8 stycznia 2018
      Reply

      Dziękuję Babciu :)! Niech się spełniają i Wam również życzę zdrowia i szczęścia <3!
      Kocham Was :)!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *