Obudziliśmy się rano, zjedliśmy śniadanie, pogadaliśmy z gospodarzem… i wyszło na to, że Marcin niekoniecznie chce się nas tak szybko pozbyć, i że jest opcja, byśmy zostali u niego na jeszcze jedną noc. Zaproponował również, że możemy iść wszyscy razem na małą wyprawę, na najwyższy szczyt pasma De Syv Fjell (nazwa dla szczytów otaczających Bergen) – Ulriken (643 m n.p.m.), by wspólnie popodziwiać panoramę Bergen. Pogoda jak najbardziej nadal zachęcała do pieszych wędrówek.
Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać. Gdy tylko jest okazja, by coś ciekawego zobaczyć – biorę co dają :)!
Przygotowaliśmy pyszny makaron z warzywami, co by się po drodze pokrzepić i wyruszyliśmy w góry. Wyszliśmy z domu przed 12:00 i znów na zewnątrz było jak w piekarniku. Serio! Nie przypuszczałam, że w Norwegii może być tak okrutnie gorąco.
Wspięliśmy się na pierwsze podejście, trochę schodkami, trochę kamiennymi ścieżkami i wylądowaliśmy na pierwszym punkcie widokowym. Panorama prześliczna! Ogrom błękitnego morza, statki i żaglówki sunące po tafli wody, małe domeczki, góry i lasy. Piękna przyroda po drodze, pachnące kwiaty i drzewa. Z tej perspektywy Bergen już wcale nie wyglądało jak małe miasteczko. Porobiliśmy kilka zdjęć by uwiecznić piękne widoki, odpoczęliśmy i poszliśmy dalej w górę.
Marcin wiedział co robi, zabierając nas na tę wyprawę :)! Parę chwil później, moim oczom ukazało się przepięknie usytuowane w górach jezioro. Upał dawał się we znaki, więc czym prędzej przyodzialiśmy nasze kąpielowe stroje i wskoczyliśmy do lodowatej wody <3! Orzeźwiająca kąpiel momentalnie przywróciła nam siły i po wysuszeniu ruszyliśmy dalej.
Podejście było dość ciężkie, a i pogoda nie ułatwiała zadania, ponieważ upał był niemiłosierny. Może podczas typowej, norweskiej pogody – czytaj: chmury, wiatr i przelotny deszcz – wędrówka nie była by tak trudna, ale to lato było ekstremalnie gorące i na niebie ciężko było zobaczyć chmury, a co dopiero poczuć lekki wietrzyk ;). No cóż, narzekać na pogodę na pewno nie będziemy :). A i widoki wynagradzały całe to zmęczenie.
Po drodze znaleźliśmy pod głazem skarb z Geocaching’u, i dorzuciliśmy do niego parę fantów (poznański bilet i kilka innych pierdółek ;)).
Szliśmy w górę i mijaliśmy piękne lasy, oczka wodne i jeziorka, domki na szczytach skał i fantastyczne panoramy. Niestety chłopaki musieli na mnie dość często czekać, gdyż pragnęłam uwiecznić wszystkie te niesamowite widoki. Dlatego też później zrezygnowali z czekania i szli swoim tempem, a ja starałam się ich gonić ;). Później już ich nawet nie widziałam, tylko kierowałam się drogą w górę za kamiennymi znakami – typowymi norweskimi Varde, by dotrzeć na szczyt ;).
Varde to kamienna „wieżyczka”, albo po prostu schludnie ułożona kupa kamieni ;), coś w stylu drogowskazu prowadzącego wyznaczonym szlakiem. Varde usytuowane są na szlaku co kilkanaście metrów i piękne wpisują się w krajobraz, nie narzucając się masywnością i nowoczesnością. Ot, taka kupka kamieni, z małą tabliczką informującą: jak daleko do danych punktów oraz dokąd zmierzać, by dotrzeć do celu.
W wyższych partiach gór, po drodze spotkaliśmy pasące się owce. Niezła samowolka z ich strony, tak sobie hasać pośród wysokich szczytów i traw ;).
Jeziorka usytuowane na różnych wysokościach wyglądały niemal nieziemsko. Aż dziw, że woda z jednego, nie spłynie do niżej usytuowanego oczka. W oddali można było również zauważyć trójkątny zbiornik, który stanowi zapas wody pitnej dla całego Bergen.
Ścieżka prowadziła ku wysokiej antenie, na szczyt góry, pośród skał, kamiennych drogowskazów, oczek wodnych i równinek obsypanych dywanami wełnianek (jeden z moich ulubionych kwiatków ;)).
Nieco zmęczeni, posililiśmy się obiadem pośród oszałamiająco pięknej przyrody ;). Siedliśmy na kamieniu, który opływała zimna, orzeźwiająca woda :). Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie zanurzyła swych zmęczonych stóp w jeziorze :D!
Im wyżej, tym widoki stawały się coraz piękniejsze. Chłopaki już dawno wypruli naprzód i szłam sama. Wreszcie mogłam się nacieszyć przyrodą i chłonąc naturę tego miejsca każdą komórką swego ciała, bez ciągłego ponaglania i wołania ;). Momentami jednak chciałoby się z kimś pogadać i podzielić wrażeniami z drogi, a kompani byli daleko, hen hen do przodu ;). W końcu moim oczom ukazał się Ulriken :).
Po pewnym czasie dotarłam do upragnionego szczytu i mogłam podziwiać przepiękny widok na całą panoramę miasta. Wtedy też, jeszcze bardziej się przekonałam, że Bergen jest ogromne… Ze szczytu poprowadzona jest kolejka górska, którą na skróty, w górę i w dół , można bez problemu i żadnego wysiłku dostać się na sam szczyt, albo z powrotem do dolnych partii miasta ;). Ale po co kolejka, skoro można na własnych nogach pokonać tę piękną trasę i podziwiać otaczający nas świat :).
Posiedzieliśmy trochę na szczycie, odpoczęliśmy, naładowaliśmy akumulatory, opłukaliśmy w łazience i udaliśmy się w drogę powrotną. Jako że mamy ducha przygody i silne nogi, to postawiliśmy na własny napęd i pokonaliśmy pieszo trasę prowadzącą na dół.
Droga była dość stroma i usłana luźno ułożonymi kamieniami. Zły krok i kostka skręcona. Ja na szczęście przy schodzeniu żadnych problemów nie mam i praktycznie mogę zbiegać z gór. Chłopaki natomiast już nie byli tacy szybcy i nie wyrywali się jako pierwsi ;). Takim oto sposobem na górze pierwsi byli oni, ale na dole ja ;).
Trochę zmęczeni, ale szczęśliwi, po 9 godzinach wędrówki dotarliśmy z powrotem do miasta.
Marcin z miejsca dał nam klucz do domu, przeszedł z nami jeszcze kawałek bliżej centrum, a później wskoczył do autobusu i pognał do pracy. My ledwo żywi, ale na maksa zadowoleni, doczłapaliśmy się jakoś do jego mieszkania i padliśmy :P.
Nasz gospodarz wrócił w nocy. Jako, że na jego szafie obczaiłam mapę z wyznaczoną trasą po obu Amerykach, to oczywiście długo nie czekałam by zapytać kiedy wyrusza. Okazało się, że zaraz, już za parę miesięcy. Głównie do Ameryki Południowej, zaczepiając kawałek Ameryki Centralnej i kończąc na Północnej. Cudowny plan – sama chciałabym tam pojechać (I NA PEWNO POJADĘ! :)).
Mój kompan poszedł spać, a my z Marcinem zalegliśmy na kanapie i gadaliśmy do późnej, jasnej nocy, przy dźwiękach południowoamerykańskiej muzyki, o podróżach, o ludziach, o ciekawych przygodach i w ogóle o życiu :).
Następnego ranka spakowaliśmy nasze plecaki, ogarnęliśmy się i byliśmy gotowi do dalszej drogi, na północ.
Jako że mieszkanie naszego wspaniałego hosta było dość interesujące, zapytałam, czy mogę się rozejrzeć po poddaszu. Dostałam pozwolenie i polazłam na górę. Pomieszczenie wyglądało jak strych z bajki o Muminkach :). Wspaniała miejscówka do zagospodarowania pod fajny pokój, albo pod klub spotkań ;).
Podziękowaliśmy serdecznie Marcinowi za wspaniałą gościnę, oprowadzenie po mieście, zabranie w góry, i w ogóle za wszystko co dla nas zrobił, a ja jeszcze za dające do myślenia rozmowy do rana.
Uściskaliśmy się i obiecaliśmy, że koniecznie musimy się spotkać w Piotrkowie Trybunalskim :)! (idąc w przyszłość, tak też się stało, hehe, świat jest mały ;)).
Poszliśmy z Rafałem na wylotówkę… i tak czekaliśmy, z lewej strony z widokiem na wielki statek, a z prawej na małe domki. Droga okazała się niezbyt uczęszczana… Przechodziliśmy z jednej zatoczki na drugą, próbując szczęścia, mijaliśmy innych autostopowiczów, zaglądaliśmy na pobliskie stacje benzynowe, aż w końcu złapaliśmy to nasze auto, które wywiozło nas dalej, na północ, w kierunku Ålesund :).
Co wydarzyło się później? Już niedlugo poznacie kolejne etapy mojej podróży na północ Europy :).
Widoki przepiękne! 🙂 Podobne nieco do tych w Walii.
Tam też owieczki luzem biegają po pagórkach. Różnią się tym, że są ciekawie ‚naznaczone’. Każda z nich ma wielkiego kleksa z kolorowego sprayu na tułowiu 😀
Rozumiecie już coś po norwesku czy posługujecie się wyłącznie angielskim? 🙂
Pozdrawiam!
Dziękuję ;). Cieszę się, że widoki się podobają :).
Walia :). tam też muszę pojechac! To śmiesznie muszą wyglądac te owieczki tam, hehe, koloroe pole owiec ;).
W Bergen jeszcze nic nie rozumieliśmy po norwesku, tylko angielski i polski oczywiscie :). Ale w Norwegii z algielskim wszędzie się można dogadac na szczęście, więc nie było problemu :). Teraz jest już troche lepiej, więcej rozumiem, choc mówic mi jeszcze ciężko ;).
Kiedy zawitasz do UK koniecznie daj znać! Co prawda może nie mieszkamy w super ekstra atrakcyjnym turystycznie mieście ale miejsce do spania i pyszna kawka z ekspresu zawsze się znajdą 😉 a by pozwiedzać można się przecież przetransportować 🙂
Bardzo dziękuję :)! Oczywiście, że dam znac, jak tylko się tam zjawię, kusicie kawką ;).
Co do atrakcji, to zawsze coś ciekawego się znajdzie, a jak nie, to zawsze można gdzieś podjechac :).
Pamiętam o Was w takim razie i do zobaczenia jeszcze nie wiem kiedy, ale wiem, że na pewno :)!