Po krótkich wczasach, znów rano wsiadłam na rower i popedałowałam żwirową drogą wzdłuż mojego ulubionego fiordu do studia Sissel, gdzie czekała mnie jedna z ciekawszych prac, przy jakich dane mi było pracować, i to jeszcze na zupełnym luzie i na dodatek w tak wspaniałym towarzystwie :).
Powycinałam następne sterty papierowych świeczników, pogadałyśmy trochę i czas minął błyskawicznie. Po pracy zjadłam u Sissel obiad, a później przyjechał Erlend.
Rodzeństwo pogadało między sobą i okazało się, ze niedaleko Mørsvikbotn jest fajne miejsce – Gjerdalen, gdzie można pojechać na wycieczkę. Podobno ciekawe miejsce z jeziorami i pięknie usytuowanymi górami. Fajnie będzie zobaczyć coś nowego :).
Lato chyliło się ku rychłemu końcowi, więc trzeba było korzystać z każdej okazji, by zobaczyć coś ciekawego jeszcze podczas ładnej pogody – w końcu nie wiadomo co przyniesie jesień… No i trzeba pamiętać, że jesteśmy na północy, daleko za kołem podbiegunowym i pomimo wyjątkowo pięknej, wręcz tropikalnej, letniej pogody, jesień i tak może przynieść ochłodzenie i śniegi, a jeśli nie aż tak ekstremalne zjawiska, to na pewno krótsze dni i mniej słońca.
Choć była już 19:00, szybko zapakowaliśmy się do samochodu i pojechaliśmy na wyprawę, by podziwiać zachód słońca w pięknym, nowym miejscu :).
Początkowo panoramy zachwycały zwyczajnie, ot normalne, norweskie warunki krajobrazowe, czyli wszystko piękne, ale w pewnym momencie traktujesz je zwyczajnie, na porządku dziennym.
W końcu zjechaliśmy z autostrady i wjechaliśmy na mniej uczęszczaną, żwirową drogę, która prowadziła w góry. Z momentem wjechania na dziką ścieżkę, widoki od razu zrobiły się zjawiskowe. Droga prowadziła ku witającemu nas wzgórzu, które to natomiast wskazywało drogę ku następnym, ciekawym widokom.
Krajobraz zmieniał się z kilometra na kilometr. I tak mijaliśmy wzgórza, doliny, lasy, łąki, strumienie i jeziora. Słońce pomału wchodziło w swoją złotą godzinę i zaczęło oświetlać pobliskie szczyty ciepłymi promieniami. Przekwitnięte dawno kwiaty, rosnące wzdłuż drogi pięknie uzupełniały obrazek, dodając mu różowych, przyjemnych dla oka barw. Górująca nad całym krajobrazem góra pięknie wypełniała kadr. Nagle spostrzegłam, że na jej krawędzi, dosłownie jakby ktoś ustawił je w rządku, ułożone były kamienne głazy. Wyglądały, jakby ktoś przygotował je do sturlania ze stromego zbocza.
Pojechaliśmy dalej. Następnym ciekawym zjawiskiem okazała się stercząca ponad resztę krajobrazu góra, która wraz z wiszącą na niebie chmurą, sprawiała wrażenie czynnego, dymiącego wulkanu :P.
Po niecałej godzinie jazdy, dotarliśmy na miejsce. Od razu rzuciła mi się w oczy samotnie stojąca góra, która usytuowana była pośród płaskiego krajobrazu. Wyglądała zjawiskowo i magicznie. Co prawda w okolicy były inne, równie piękne szczyty, jednak ta skała zdecydowanie przyciągała wzrok :). Obok niej pięknie wiła się żwirowa droga.
Zrobiliśmy sobie w tym miejscu krótki postój, by nacieszyć oczy magicznymi widokami. U stóp samotnego szczytu rozciągała się skalna równina, usłana kamieniami, stojącą gdzieniegdzie wodą, która spokojnie odbijała w swej tafli, jak w czarodziejskim zwierciadle to co działo się na ziemi, a obok samotnej skały wznosił się równie okazały szczyt o niebanalnym kształcie. Ponadto na kamienistym terenie, przy wodzie, rosły gdzieniegdzie misiowe kwiatki – wełnianki, które sprawiały, że całokształt jeszcze bardziej przypominał kard jak z magicznej baśni.
Góry zbudowane były z surowej skały, która wyglądała jakby była ciosana przez jakiegoś olbrzyma. Wszystkie rysy, zadrapania i osuwiska pięknie podkreślało zachodzące słońce, które jeszcze bardziej uwidoczniało cieniem bruzdy i niedoskonałości. Tak się zachwyciłam tymi widokami, że nawet nie zauważyłam, jakie widoki są po drugiej stronie drogi.
A tam następna wspaniała panorama! Znów ten sterczący ku niebu ośnieżony szczyt, a to wszystko razem w pakiecie z lustrzanym odbiciem, tworzącym się w jeziorze <3!
CHYBA NIGDY NIE WYJADĘ Z TEGO MAJESTATYCZNEGO MIEJSCA <3! TAK TAM JEST PRZEPIĘKNIE :)!
Ale to nie koniec niespodzianek i nie koniec drogi w głąb dzikiej natury. Wspaniale :)!
Minęliśmy samotną górę, która za sprawą coraz niżej spadającego słońca malowała się w pomarańczowych barwach. Złota godzina trwała w najlepsze.
Ukazała się też stercząca góra, która teraz uzupełniała krajobraz słonecznej łąki.
Tego wieczoru słońce nas rozpieszczało i okryło wszystkie szczyty złotą poświatą. Nie było opcji. Jako, że i ja i Erlend zafiksowani jesteśmy pod względem fotografii, to zatrzymywaliśmy co chwilę samochód i robiliśmy miliony zdjęć. Żal nie wykorzystać tak pięknego światła, w tak wyjątkowym miejscu.
Jechaliśmy w stronę ciosanego masywu, ale droga prowadziła już wyżej. Dojechaliśmy do szlabanu, zostawiliśmy samochód i dalej poszliśmy pieszo. Podeszliśmy do samych podnóży samotnej góry. Cóż… zdecydowanie piękniej wygląda ona z daleka, choć z bliska aż przytłacza swym ogromem.
Ruszyliśmy dalej, by zobaczyć co ma do zaoferowania górska ścieżka. Za nami rozciągała się zjawiskowa, ozłocona panorama z górującym nad nią ośnieżonym szczytem. Przed nami natomiast widniała rozpromieniona skała, którą widzieliśmy już wcześniej.
Poszliśmy kawałek dalej i usiedliśmy na trawie, by nacieszyć się zachodem słońca. Nagle zauważyłam, że coś rusza się pośród wielkich głazów rozsianych po łące. Na początku nie miałam pojęcia co to może być, ale szybko mój mózg połączył fakty i odnalazł jakie zwierzęta żyją w Północnej Norwegii.
TAAK! NASZYM OCZOM UKAZAŁO SIĘ DOŚĆ POKAŹNE STADKO RENIFERÓW <3! Lepiej chyba być nie mogło! Nie dość, że złota godzina, to przepiękne góry dookoła nas, a wisienką na torcie była renia rodzina <3! Tyle radości :)! Kocham swoje życie <3 :)!
Szybko chwyciłam za aparat. Renifery dostojnie wędrowały sobie w złotych promieniach słońca, ciesząc się ciepłym wieczorem, podobnie jak i my. Przechadzały się pośród traw i między głazami, drepcząc i zjadając co apetyczniejszą trawkę.
Zwierzęta, gdy nas zauważyły, stanęły w miejscu, znieruchomiały i bacznie obserwowały nasze poczynania. Wyglądały jakby były równie zdziwione naszą obecnością, co my ich :P. Wpatrywały się w nas dłuższą chwilę. Śmiesznie to musiało wyglądać, bo my również się im przyglądaliśmy, próbując się nie ruszać :P.
Gdy jednak zrozumiały, że jesteśmy jedynie obserwatorami i nie stanowimy zagrożenia, żwawo ruszyły w górę i weszły na drogę, bardzo blisko miejsca, w którym siedzieliśmy.
Gdy weszły na ścieżkę, jeszcze raz obróciły się, żeby sobie na nas popatrzeć. Ciekawskie stworzenia ;). Zwłaszcza młode były zainteresowane naszą obecnością. Rodzinka zaczekała na całą grupę i razem ruszyła w górę drogi. Renifery raczej do kogoś należały, bo jeden z nich miał obrożę i zawieszony na niej dzwoneczek, jednak, nie wiem kiedy ostatnio widziały swojego człowieka ;). A było ich pięć ;). Trzy dorosłe i dwójka dzieciaków. Gdy już chowały się za zakrętem ostatni z grupy jeszcze raz zerknął w naszą stronę, jakby żegnając się z nami :). Piękne spotkanie <3. Bardzo, ale to bardzo byłam szczęśliwa i wdzięczna <3. Co śmieszne, starsze renifery, gdy się odwróciły zadkami, oświeciły nas swymi białymi kuperkami :)!
Było już po 21 i pomału zaczęliśmy zbierać się do domu, bo w końcu przed nami godzinka jazdy do domu, a pewnie nie raz zatrzymamy się, by podziwiać niesamowite widoki. Zebraliśmy zatem dupska z ziemi i ruszyliśmy w stronę auta. Idąc w dół, jeszcze raz się odwróciłam, a tam nikt inny, jak nasza renia rodzina, znów obserwowała nasze poczynania, lecz tym razem nie z dołu, a z góry ;). Jednak postanowiły zejść z ludzkiej ścieżki i ruszyły dzikim przejściem pomiędzy skałami. Na pożegnanie znów pokazały białe tyłeczki ;).
Odprowadziłam je wzrokiem i podziękowałam za cudowne spotkanie. Ruszyliśmy do samochodu. Co jakiś czas jeszcze odwracałam się za siebie i okazało się, że reny też za szybko nie chciały iść w swoją stronę, bo również odprowadzały nas wzrokiem :).
Po chwili byliśmy już przy aucie i znów podziwialiśmy znajome już nam szczyty, nie w złotych, a w czerwono-pomarańczowych już barwach. Wyglądały równie zjawiskowo! Chwilę później słońce schowało się za górami i tylko zostawiło po sobie pomarańczową poświatę na niebie, która z minuty na minut przybierała odcienie różu. Wspaniałe widowisko było nam dane oglądać tego wieczoru <3.
Z pięknej dziczy wyjechaliśmy dobrze po 22, podziwiając w drodze powrotnej samotne szczyty i panoramy.
Gdy zjechaliśmy z naszego prawie offroadu, trafiliśmy na leśną drogę, przy której, jak się później okazało, rosło mnóstwo ogromniastych grzybów. Ot, Północna Norwegia – czyli zbierasz grzyby z samochodu, bo rosną przy leśnej drodze :D. Oczywiście zabrałam je ze sobą i pojechaliśmy do Sissel. Udało mi się znaleźć wielkiego borowika oraz kilka równie okazałych kozaków.
Po powrocie, my ogarnęliśmy grzyby, a Sissel kończyła akurat porzeczkowe przetwory, przy pysznej kolacji, którą nam zaserwowała, lampce wina i wielu zaskakujących i ciekawych opowieściach, którymi każdy dzielił się po kolei. Nagle zrobiła się 2 w nocy i postanowiliśmy zostać tu na noc. W końcu miałam tam swój własny pokój ;).
Przed pójściem spać postanowiliśmy jeszcze, że jutro też pojedziemy do Gjerdalen, ale tym razem na dłużej, może nawet na noc pod namiot :)!
Czarowna wycieczka i piekne zdjęcia.
Zabierzesz mnie tam kiedys?
Było przepięknie :)!
Jeśli tylko polecisz ze mną do Norwegii, to wezmę Cię tam na wycieczkę :).
Pięknie opisaną Norwegię zwiedziłaś jestem zachwycona twoimi opisami już nie długo będziesz znowu podziwiać ja ci nawet trochę zazdroszczę tego co tam ppodziwiasz nam pozostała tylko działka i też słucham piękne trele ptaszków do zobaczenia ?
Bardzo się cieszę Babciu, że podobają Ci się moje zdjęcia i opisy :).
Obiecuję zasypywać Cię zdjęciami i opowieściami z nowej wyprawy na daleką północ :).
A trele ptaszków na działce i piękne polskie lato jest wspaniałe, macie szczęście, że nie będziecie marznąć w zimnej Norwegii :).
Buziaki <3!