Rano obudziłam się koło 7:00. Przeżyłam :D! Wow! Udało się :P. Od tego momentu poczułam, że mogę spać gdziekolwiek, w zupełnej dziczy, SAMA. Przestał to być dla mnie problem. I super. Fajnie jest się przełamać. A łatwiej się przełamywać, jeśli nie ma się za bardzo innej opcji ;). Tak czy inaczej, od tej felernej nocy nie mam problemu z samotnym spaniem w namiocie, bez znaczenia, gdzie ten namiot rozstawię, czy w środku lasu, czy przy autostradzie, czy w ogóle gdziekolwiek ;). Super doświadczenie!
Wyjrzałam z namiotu i zobaczyłam pracującą na rozkopanej drodze koparkę :D. No to jednak tu pracują przy budowie drogi :P. Okazało się, że spałam centralnie przy nowo projektowanej autostradzie. Chłopak z koparki spojrzał na mnie ze zdziwieniem, ale za bardzo nie zainteresował się tym, że mój namiot stoi mu na drodze. Stwierdziłam zatem, że jeśli nic mi nie grozi i przeżyłam noc, to mogę przespać się jeszcze ze 2 godzinki, bo nieźle zmęczyła mnie moja strachliwa bezsenność ;). Jeśli zachce im się pracować na krawędzi jeziora i rzeki i okaże się, że preszkadzam, to najwyżej mnie obudzą. Przede mną przecież spotkanie, na które miałam przyjść na 12, więc dobrze by było trochę wypocząć przed rozmową. Padłam jak kawka! Tym razem usnęłam szybko i bezproblemowo. Nastawiłam budzik na 10, ale już wcześniej obudził mnie upał w namiocie. Nie mogłam wyleżeć, więc wygramoliłam się z mojej kryjówki, rozsunęłam suwak i wyjrzałam zza przedsionka. A tam ani widu, ani słychu ludzi. Wszyscy zniknęli :P. Koparka porzucona gdzieś pośrodku lasu, rów w piachu rozkopany bardziej niż był wcześniej, jakieś rury wzdłuż nowej jeszcze nie drogi. Normalnie jakby jakaś apokalipsa nastała i wszyscy wyparowali ;).
Zjadłam śniadanie składające się z zapasów, które dostałam od Darka i Turków, czyli kanapkę i nektarynkę, zagryzłam słonymi orzeszkami i popiłam pyszną norweską wodą.
Później zwinęłam namiot, spakowałam plecak i byłam gotowa. Jako, że miałam jeszcze dobre półtorej godziny do spotkania, postanowiłam, że wybiorę na krótki spacer na rozpoznanie okolicy. Zostawiłam wszystkie graty i poszłam wzdłuż rzeki, która pomimo strasznych dźwięków w nocy, okazała się bardzo urokliwa. Aż miałam ochotę się wykąpać, ale po pierwsze była troszkę za płytka, po drugie była okrutnie lodowata, a i pogoda do najcieplejszych nie należała, po trzecie nie miałam pewności, czy czasem nie krążą tu robotnicy, a po czwarte pewnie nie mogłabym się oprzeć, jeśli cała wlazłabym do wody, by nie zamoczyć głowy, a wtedy nie wiem jak bym wyglądała na spotkaniu biznesowym ;). Zdecydowanie mniej poważnie niż teraz :P. O ile można było mój wygląd w jakikolwiek sposób nazwać poważnym ;).
Pomimo wielkich chęci, zrezygnowałam jednak z kąpieli, za co później plułam sobie w brodę, bo dzień okazał się niespodziewanie upalny. Ale nie ma co płakać, taka decyzja, pewnie z jakiegoś powodu nie zdecydowałam się na kąpiel w tym miejscu, nie czułam tego, pewnie nadarzy się jeszcze okazja :). (i nadarzyła się, ale o tym dowiecie się później ;)).
Była już 10:30 i postanowiłam nie łazić bezczynnie po lesie i wybrać się do hotelu na umówione spotkanie. Kto wie co przydarzy się po drodze, a właściwie to nawet nie wiem jak daleko od Innhavet jestem. Niby niedaleko samochodem, ale kto wie, czy złapię jakiegoś stopa…
Wrzuciłam swój dobytek na plecy, podziękowałam miejscu za schronienie i ruszyłam piaskowym torem przeszkód, wzdłuż nowo projektowanej autostrady, w stronę głównej drogi.
Wyszłam na autostradę i podążyłam pieszo w stronę miasteczka. Miałam nadzieję, że jednak ktoś zlituje się nade mną i podrzuci mnie te kilka kilometrów, ale okazało się, że miałam pokonać tę drogę pieszo ;). Nikt się nie zatrzymał. Szłam więc sobie spokojnie poboczem (o ile poboczem można to nazwać, tak naprawdę, rzadko kiedy na norweskiej autostradzie E-6 można zaobserwować coś takiego jak pobocze drogi :P), podziwiałam widoki i cieszyłam się słońcem. Miałam dużo czasu, więc spacerowałam sobie obok drogi i myślałam o tym, co dziś się wydarzy, jak wypadnie rozmowa z Simoną w hotelu, czy dostanę tu pracę, czy uda mi się zarobić jakąś kasę na końcu świata, czy poradzę sobie sama i czy faktycznie mam tyle szczęścia, ile mówię wszystkim dookoła, że mam ;).
Po pół godziny dotarłam do hotelu. Była 11:00, więc miałam jeszcze sporo czasu. Usiadłam zatem nieopodal i czekałam podziwiając piękne widoki, przy okazji wyhaczając darmowy, hotelowy Internet ;). Jak już znudziło mi się facebookowanie i oznajmianie wszystkim, że żyję i mam się dobrze, zaczęłam łazić dookoła obiektu. Za hotelem zobaczył mnie jakiś pan, który chyba był kucharzem, zawołał mnie i zapytał co tu robię. Opowiedziałam mu zatem w skrócie swoją historię i powiedziałam, że mam mieć rozmowę z właścicielką. Podgadaliśmy trochę, on musiał wracać do pracy, a ja wróciłam na pobliski murek i czekałam na sądną godzinę ;).
Gdy było już 10 minut do dwunastej, udałam się do recepcji i zapytałam o Simonę. Recepcjonistka poprosiła właścicielkę, która z kolei zaprosiła mnie do hotelowego lobby. Wrzuciłam plecak pod ścianę i sama usiadłam na wyznaczonym miejscu. Zaczęła się rozmowa kwalifikacyjna ;). Tak, po angielsku, w Norwegii niemal każdy zna angielski, od dzieci po dziadków. Simona wypytała mnie co ja tu robię, skąd jestem, czy mam jakiś związek z turystyką, co bym właściwie chciała tu robić i jak ją znalazłam :D.
Odpowiedziałam jej zatem całą historię, że o istnieniu jej i hotelu Hamarøy dowiedziałam się od jej domniemanego znajomego, czyli pracownika z budowy znajdującej się nieopodal. Kobieta odrobinę się zdziwiła, że mężczyzna podał się za jej kolegę, bo z tego co zauważyłam, ona nie bardzo go kojarzyła, ale mniejsza z tym :P. Na resztę pytań tez odpowiedziałam bez problemu, czyli w wielkim skrócie zdałam relację z mojej podróży z Polski, powiedziałam o tym, że szukam pracy, że z turystyką mam dużo wspólnego, bo mam magistra z „turystyki i rekreacji” i właściwie mogę robić cokolwiek – sprzątać, zmywać, gotować, być recepcjonistką itp ;). W odpowiedzi właścicielka zapytała mnie jak długo chciałabym tu pracować. Byłam przygotowana na to, że do Polski wracam koło września, więc powiedziałam, że z jakieś 2, maksymalnie 3 miesiące. Słysząc to Simona przecząco pokręciła głową. Już wiedziałam, że coś jest nie halo. Otóż, okazało się, z tego co mówiła kobieta, że samo wyrobienie papierów, bym mogła pracować legalnie, trwa dość długo (niby właśnie wyrabiała takie papiery dla innej dziewczyny – jak się jednak później okazało, w rzeczywistości wyrabianie numeru wcale nie trwa długo…), jeśli miałaby mnie w ogóle przyjąć do pracy, to co najmniej na rok (!), bo nie opłaca jej się mnie szkolić na recepcjonistkę, czy inne stanowisko, jeśli praktycznie zaraz po szkoleniu pojadę do domu, i niestety raczej nie może mi w tej sytuacji pomóc. Kurde, a było tak blisko…
Podziękowałam zatem Simonie za poświęcony czas i z uśmiechem uścisnęłam jej dłoń. Ale kurde po coś znalazłam się w tym Innhavet. Nie ma opcji. Muszę spróbować znaleźć tu pracę. Tyle znaków i ludzi mnie tu doprowadziło. I na dodatek to dziwne i mocne uczucie wewnątrz, że mam dotrzeć do tego miejsca. Trzeba zatem spróbować szczęścia i wybrać się na spacer w poszukiwaniu pracy u mieszkańców miasteczka. A nuż się uda ;). Jak pomyślałam, tak też postanowiłam zrobić.
Jako, że kompletnie rozładował mi się telefon, zapytałam Simonę, czy mogłabym go u niej zostawić i podładować. Oczywiście się zgodziła. Powiedziałam jej jeszcze o moim pomyśle szukania pracy w okolicy i poprosiłam. Bym mogła zostawić u niej plecak. Spojrzała na niego i wskazała miejsce gdzie mogłam go przechować – po prostu oprzeć o ścianę przy lobby. Przemiła kobieta :). Jakby to nie była Norwegia, to nie wiem czy odważyłabym się na takie kroki, ale cóż… miejmy nadzieję, że nikt nie pokusi się na stary plecak i cenną dla mnie zawartość w nim się znajdującą ;). Zostawiłam zatem cały mój dobytek w jej hotelu i powiedziałam, ze wrócę za parę godzin. Skorzystałam jeszcze z łazienki i zamarzyłam o tym, by móc skorzystać z tego prysznica <3! Pożałowałam, że nie wykąpałam się w porannej rzece… Wpadł mi jednak do głowy pomysł, że jak będę wracać po rzeczy, to wtedy może poproszę o możliwość skorzystania z szybkiej kąpieli. Simona nie zbiednieje, w końcu wody w Norwegii mają w bród ;). No ale nie ma co wybiegać tak daleko w przyszłość. Goła i wesoła (nie aż tak goła bo w ubraniu i przewieszonym przez ramię aparatem ;)), wymaszerowałam z hotelu i ruszyłam na łowy.
Za pierwszy cel obrałam sklep znajdujący się naprzeciwko. Podeszłam do kasy, poczekałam, aż rozluźni się kolejka i zapytałam, czy może nie mają dla mnie jakiejś pracy w sklepie. Kasjerka powiedziała, że nic nie wie, ale że może poprosić szefową i z nią porozmawiam. Poczekałam zatem. Nie wiem jak to opisać, ale czułam mega pozytywną energię bijącą z tego miejsca i od tych ludzi. Miałam wrażenie, że wszyscy tu chcą mi pomóc. Cudownie :)!
Przyszła szefowa. Zadałam jej to samo pytanie, na co szybko dopowiedziała, że niestety nikogo nie potrzebują. Kurde… W odpowiedzi od razu zapytałam, czy może zna kogoś, kto potrzebowałby pracownika, właściwie to jest mi obojętne gdzie, czy na farmie, czy jako pomoc w domu, czy właściwie wszystko jedno przy czym, byle zarobić jakąś kasę ;). Kobieta popatrzała na mnie i chyba dobrze mi z oczu patrzy, bo powiedziała bym chwilę zaczekała, wyjęła telefon i zadzwoniła do jakiegoś znajomego. Znajomy okazał się farmerem, który miał swoje gospodarstwo nie gdzie indziej, jak na właśnie na wyspie Finnøya ;). Niestety okazało się, że farmer nie ma dla mnie pracy. Podziękowałam dziewczyną w sklepie za pomoc i ruszyłam dalej. Zaraz na mojej drodze pojawiła się stacja benzynowa. Postanowiłam nie odpuszczać żadnej okazji, więc od razu zagadałam chłopaka sprzedającego w stacyjkowym sklepie, czy nie szukają kogoś do pracy. Uśmiechnął się i niestety pokręcił przecząco głową. Uśmiechnęłam się, podziękowałam i poszłam dalej. W warsztacie obok pracował sobie gościu w średnim wieku, którego też nie omieszkałam zapytać o pracę :D. A tak przy okazji, to całkiem fajne zdobywanie kontaktów „na szukanie pracy” :P. Niestety, pracownik też o pracy nic nie wiedział.
Poszłam zatem dalej, jak się później okazało, do domu starców. Zapukałam. Drzwi otworzyła mi starsza osoba, która nie za bardzo wiedziała o co mi w ogóle chodzi, ale niestety też przecząco odpowiedziała na moje pytanie. Cóż. No to jedziemy dalej z tym koksem. Dzień jeszcze młody, a i przecież noce są jasne, mam zatem sporo czasu na chodzenie po domach. A jak się zmęczę, to przecież nikt i nic mnie tu nie trzyma, w każdym momencie mogę zrezygnować z tego miejsca i pojechać do miasteczka dalej, gdzie mogę zrobić podobną rundkę ;).
Powoli zagłębiałam się w wioskę. Dotarłam chyba do szkoły. Zauważyłam, że trwa tam malowanie, więc pełna nadziei, że może potrzebują dodatkowych rąk do pomocy, ruszyłam w stronę wejścia. Przekroczyłam bramę i dotarłam do głównych drzwi. Zapukałam. Otworzyła mi jakaś pani, która stanowczo oznajmiła, że nie potrzebują nikogo do pracy, na co ja, że mogę robić cokolwiek. Niestety próby negocjacji spłonęły na panewce… Pożegnałam się zatem i poszłam na dalsze łowy.
Za szkołą była droga, a droga prowadziła do innej drogi, która z kolei odbijała w większe skupisko domków. Udałam się tam, podziwiając przy okazji fiord, prezentujący niesamowitą, górską panoramę :). Słońce świeciło jak oszalałe, a upał stawał się nie do zniesienia.
Pierwszym mieszkańcem osiedla okazał się starszy pan jeżdżący na samochodzikowej kosiarce ;). Pomachałam do niego, a on podjechał do mnie i zapytał czego potrzebuję. Powiedziałam mu, że szukam pracy i czy może ma coś dla mnie, albo zna kogoś kto by chciał mnie przyjąć. Niestety, nie mógł mi pomóc, ale i tak było wesoło, pośmialiśmy się, pogadaliśmy ;). On pojechał dalej kosić, a ja ruszyłam w głąb skupiska domków.
Jeden dom, drugi, trzeci, nic… nikt nie potrzebuje dodatkowych rąk do pracy. Na początku miałam trochę oporów przy pukaniu do mieszkań obcych ludzi i nachodzenia ich pytaniem, czy nie chcą mnie zatrudnić. Później jednak całe zawstydzenie minęło i potraktowałam całe to wydarzenie jak eksperyment psychologiczno-socjologiczny i bez oporu pukałam do każdych drzwi i obserwowałam zachowanie ludzi :).
W pewnym momencie pracowniczej wędrówki, dotarłam do małego skupiska domków. Zapukałam do jednych drzwi – nic, cisza, do drugich – to samo. Trzecie drzwi otworzyła starsza pani. Zapytałam ją po angielsku, czy może szuka kogoś do pomocy. Zaprosiła mnie do środka, ale nie rozumiała i nie bardzo słyszała czego ja właściwie chce :P. Trochę zakłopotana próbowałam wytłumaczyć jej o co mi chodzi, ale widząc, że nic z tego nie będzie uśmiechnęłam się i pożegnałam tę miłą, starszą kobietę.
I tak chodziłam od domu, do domu, uśmiechnięta i naładowana pozytywną energią wszechświata i słońca.
Idąc w stronę jednego z domów zobaczyłam, że jakiś gościu siedzi sobie na niskim balkonie. Zapukałam do drzwi, ale chyba nie usłyszał. Krzyknęłam zatem z dołu na balkon, czy czasem nie potrzebuje kogoś do pracy. Oczywiście odpowiedział przecząco. I już miałam iść dalej, ale gościu krzyknął do mnie i powiedział żebym zaczekała. Zszedł do mnie na dół i chwilę pogadał. Zapytał co tu robię i w ogóle. Opowiedziałam mu w skrócie moją historię. Zadziwił się i chyba spodobał mu się mój styl podróżowania. Zapytał czy znam norweski, na co ja, że tylko angielski i niestety nie wszyscy mnie tu rozumieją. Na co on odpowiedział, żebym chwilę zaczekała. To zaczekałam ;). Po chwili wrócił do mnie z kartką i długopisem! Oznajmił, że napisze dla mnie notatkę po norwesku, żeby Ci, którzy nie rozumieją angielskiego, wiedzieli o co mi właściwie chodzi ;). Wspaniały prezent <3! Jak ja jestem wdzięczna za takich ludzi w podróży :)! Podyktowałam mu zatem kilka zdań o mnie, które on przetłumaczył na norweski.
Na kartce było napisane:
„Hallo.
Jeg heter Martina.
Jeg er fra Polen.
Jeg prøver å få arbeid.
Bare for noen dager/uker.
Jeg har feriert I Norge og er gått tom for penger.”
Przypadkowe tłumaczenie przy pomocy google translate, nie jest idealne, ale oddaje sens notatki ;):
„Hej.
Mam na imię Martyna.
Jestem z Polski.
Próbuję znaleźć pracę.
Nawet na kilka dni/tygodni.
Jestem na wakacjach w Norwegii i potrzebuję pieniędzy.”
Serdecznie mu podziękowałam, życzyłam miłego dnia i machając mu na pożegnanie ruszyłam na dalsze łowy, już z lepszym startem ;).
Chodziłam i pukałam, ale nikt a nikt nie potrzebował dodatkowych rąk do pracy… Żar lał się z nieba i już trochę opadały mi siły i pole energetyczne zaczęło się wyczerpywać. Oblazłam już chyba z 30 domów i zero odzewu… Może jednak złe miałam przeczucie…
Odchodząc od małego, drewnianego domku, w którym znów mi odmówiono, zmęczona i już lekko zrezygnowana, miałam już odpuścić… ale pięć kroków od tego domku, był jeszcze inny dom. Jakoś tak dobrze temu domu z okien patrzyło i drzewa dookoła były piękne :). Postanowiłam, że ten następny dom, będzie ostatnim, gdzie zapytam w tej miejscowości. A jak się nie uda, to trudno. Wrócę do Simony, wezmę rzeczy i pojadę do miasteczka dalej i tam będę próbować. Przecież w sumie nigdzie mi się nie spieszy ;).
Poszłam do ostatniego, drewnianego domku. Zapukałam. Drzwi otworzyła mi trochę roztargniona dziewczyna. Ona patrzy na mnie, ja na nią :D. Uśmiechnęłam się na dzień dobry i znowu zaczynam swoją wypracowaną już gadkę ;). Miał to być ostatni dom, więc oddałam z siebie resztę energii ;). Na wesoło powiedziałam, że jestem Martyna, że podróżuję, że wracam z Nordkappu, że szukam pracy, że mogę robić prawie wszystko, a i w ogóle dostałam taką fają kartkę, żeby Ci, którzy nie znają angielskiego mogli wiedzieć o co mi chodzi :D! Kobieta przez chwilę stałą jak wryta w podłogę. Przeczytała moją norweską notkę, spojrzała na mnie jeszcze raz i wyjechała z tekstem:
Ok., mówisz, że możesz robić wszystko? Odpowiadam, że tak, ale już czuję podstęp…
– „Potrzebuję pomocy, przy naprawie samochodu :D!”
No to pięknie :D! Pozamiatane! Wszystko, ale na samochodach to kompletnie się nie znam!
Uśmiałam się, i powiedziałam jej, że niestety, auta nie jestem w stanie naprawić :P. Jednak wyczułam dobrą energię, więc pociągnęłam temat i zapytałam, czy może nie zna kogoś, kto potrzebowałby pracownika, albo coś…
Kobieta pomyślała i chwilę później zaprosiła mnie do środka :). Przedstawiła się jako Elisabeth. Może jednak coś z tego będzie. Zobaczymy.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy z jej mieszkania, to piękne obrazy na ścianach. Nowoczesne, nietypowe, jakby ktoś dał je jej w prezencie. Jakby przedstawiały coś znajomego… Ale do obrazów wrócimy później :).
Elizabeth powiedziała, że ona pracy dla mnie nie znajdzie na tę chwilę, ale zadzwoni do swojej siostry i może ona będzie coś dla mnie miała. Dobra, czemu nie ;). Stałam więc w przedpokoju, obserwując całą sytuację. Dość śmieszną, nie powiem :P.
Okazało się, że siostry dawno ze sobą nie rozmawiały, więc najpierw padły pytania co słychać, bla bla ;). Zaraz po tym Elizabeth zapytała siostrę, czy nie potrzebuje kogoś do pracy, bo tu jest właśnie dziewczyna, która szuka czegoś do roboty…
I zaczął się kabaret :P. Rozmowa między nimi wyglądała mniej więcej tak:
Elizabeth mówiła siostrze kim jestem, ale że mnie kompletnie nie znała, to zrobiła się pośrednikiem rozmowy pomiędzy nami :D. „A skąd jest”, skąd jesteś?, odpowiadam, że z Polski, „fra Polen…”, „a ile ma lat?”, ile masz lat?, odpowiadam, że 25, „25”, „co tu robi”, co tu robisz?, odpowiadam że podróżuję ;), ”podróżuje”, „chce ciąć papiery”, „chcesz ciąć papiery? – tylko taką pracę na teraz ma siostra…” Ciąć papiery…, no chyba umiem ciąć papiery, w sumie to mogę i ciąć papiery, byle mi za to płacili, odpowiadam, że pewnie, mogę i ciąć papiery, czymkolwiek to cięcie papierów jest :D, „tak, może ciąć papiery”. No komedia, mówię Wam :D.
Koniec końców, okazało się, że siostra na linii zgadza się, by przyjąć mnie do pracy, że mieszka „niedaleko”, w wiosce „obok” i że mogę przyjechać już, teraz! Wow! To była szybka akcja :)! UDAŁO SIĘ! JUPI :)!
Ale to jeszcze nie koniec. Jeszcze muszę trafić do tej wioski „obok” :P. Oznajmiłam Elizabeth, że podróżuję autostopem, i właśnie tak zamierzam dostać się do jej siostry.
By trafić w dobre miejsce kobieta napisała mi na kartce nazwę miejscowości – Mørsvikbotn, (której później nie umiałam za bardzo odczytać, a co za tym idzie napisać na stopowym kartonie :D), nazwy kilku charakterystycznych punktów w wiosce – sklepu i kampingu, kilka imion i nazwisk rodziny i znajomych oraz numer telefonu do niej i do jej siostry oraz zaznaczyła, że Sissel mieszka przy końcu drogi, przy brzego morza, w czerwonym domku. Może jakoś trafię ;). Elizabeth widząc moje powątpiewanie w odnalezienie miejscowości, odpaliła laptopa i pokazała mi na mapie gdzie to jest. Okazało się, że oczywiście niedaleko, to znaczy jakieś 40 minut jazdy stąd :D. Tak, ot, norweskie warunki ;). Podałam jeszcze mój numer, by w razie czego, mogła przekazać go w razie potrzeby.
Elisabeth przestrzegła mnie jeszcze, że delikatnie mówiąc, jej siostra – Sissel, ma fioła na punkcie estetyki i dokładności podczas wykonywanej pracy i żebym serio przykładała się do powierzonego mi zadania. Powiedziałam jej, że to żaden problem, bo do estetycznego i dokładnego wykonywania pracy jestem przyzwyczajona, a i z powierzonymi zadaniami raczej nie powinno być problemu :). W końcu moja mama dość długo wypracowywała u mnie ważność na takie rzeczy ;)…
Serdecznie podziękowałam za pomoc, przy znalezieniu pracy, uściskałyśmy się na pożegnanie i uszczęśliwiona pozytywnym zakończeniem misji – praca, pomaszerowałam z powrotem do hotelu, by wziąć rzeczy i udać się do… Mørsvikbotn :). I tak oto, po około 4 km pieszej wędrówki i jak się okazało niecałych dwóch godzinach pukania od drzwi do drzwi, szczęściara Martyna, znalazła sobie pracę :D! Takiego obrotu spraw nawet ja się nie spodziewałam!
Wróciłam do hotelu i podzieliłam się z Simoną dobrą nowiną, na co ona chyba była w lekkim szoku, ale życzyła mi powodzenia. I dupa, nici z prysznica, jak już na mnie czekają w tym Mørsvikbotn, to każda minuta jest cenna, zwłaszcza, że nie mam pojęcia jak pójdzie ze stopowaniem. Zabrałam z hotelu swoje graty i bardzo podziękowałam za przechowanie ich. Pożegnałam się i wyszłam.
Zaraz za sklepem miejscowość się kończyła, więc to miejsce obrałam za dobry punkt na łapanie okazji. W sumie każdy punkt byłby tu chyba dobry ;). Próbowałam napisać na kartonie nazwę „Mørsvikbotn”, ale pismo na kartce było dość nietypowe i ciężko było mi odczytać litery… W końcu sprawdziłam nazwę w telefonie na mapie i coś tam nabazgrałam w nieznanym mi języku, literami, które pierwszy raz w życiu używałam ;).
I jak już zaczęły się dziać dobre rzeczy, tak się nie kończyły. Po kilku minutach zatrzymał się samochód. Kierowca oznajmił, że jedzie tamtędy i że zawiezie mnie do wioski. Wsiadłam do auta i zaczęliśmy rozmawiać. Podekscytowana tym, że właśnie znalazłam pracę, opowiedziałam mu, że jadę do jednej rodziny, która mieszka w Mørsvikbotn, podałam nazwisko, i kolor domu, na co kierowca odpowiada, że tak, znam tą rodzinę. Nie no, serio?! Wspaniale i przedziwnie zarazem. Poczułam się jakby ktoś wrzucił mnie do jakiegoś filmu ;).
Pogadaliśmy sobie podczas drogi. Chłopak miał na imię Per-Håkon i był właścicielem krowiej farmy niedaleko Mo i Rana. Dał mi na siebie namiar i powiedział, że jeśli nie uda mi się długo zabawić w Mørsvikbotn, to mogę do niego zadzwonić i może uda mu się zorganizować dla mnie jakąś pracę :). Doskonale!
Przed nami rozpostarła się nagle przepiękna panorama. Topniejący na górskich szczytach śnieg, majestatycznie spływał po skałach i sprawiał, że góry lśniły jakby były ze srebra i wyglądały jak z zaczarowanej baśni <3!
Podziękowałam za propozycję i jeszcze bardziej szczęśliwa, że wszystko idzie jak z płatka rozsiadłam się wygodnie na siedzeniu i zastanawiałam się jaka ta Sissel jest i jakie to papiery mam ciąć :D?!
A to był dopiero początek… 😉
Wspaniałe 🙂
Nigdy nie przestawaj wierzyc w swoje „szczescie”, bo to wlasnieta wiara powoduje sytuacje jak w ostatnim domku 😉
Naprawde szacun za cala wyprawe,straone,relacje,podejscie i nastawienie.
Zycze powodzenia, jak najwiecej niesamowitosci w podrozach, oraz nie konczacej sie energi !
Dzięki przyjacielu :)!
Wiem, wiem i nie zamierzam przestać wierzyć w moje szczęście, i dzięki temu mam tego szczęścia jeszcze więcej i więcej :).
Dziękuję za miłe słowa :)! Pozdrawiam i wszystkiego dobrego dla Ciebie :)!
[…] (o tym jak całkiem nie przypadkiem znalazłam się w Mørsvikbotn możecie przeczytać tutaj: http://catchingdreams.pl/pukajac-do-drzwi/). Nie tylko pracę tu znalazłam, ale też ówczesnego chłopaka i jego cudowną rodzinę, której […]