ŚWIAT NAM SPRZYJA :)

Kilometry mijały, widoki nadal nie przestawały zadziwiać… Niestety przejażdżka nie trwała długo, jednak dla nas, nawet wywiezienie kawałek poza miasto równało się z wybawieniem z opresji ;). Kierowca wysadził nas niedaleko zjazdu na autostradę, sam musiał odjechać w siną dal… No trudno, trzeba stać dalej… Wysiedliśmy z auta i naszym oczom ukazały się dwie dziewczyny… stojące przy autostradzie… i łapiące STOPA!!! Naszego stopa ;).

Niewiele myśląc, udaliśmy się w ich stronę by pogadać, w końcu jak autostopowiczki, to trzeba się przynajmniej przywitać :)… Ale, ale… im bliżej podchodzimy, tym bardziej twarze wydają się znajome… Polki… Ewa i jej koleżanka… z Łodzi :D! I na dodatek, znajome Rafała :D! Nic dodać, nic ująć… W połowie drogi na Nordkapp nagle spotykamy znajome z tego samego miasta, w którym żyję ;). AUTOSTOP :P!

Chwilę pogadaliśmy, dowiedzieliśmy się, że też przybyły do Norwegii w poszukiwaniu pracy, a przy okazji chcą jechać na północ, zobaczyć lodowiec w okolicach Mo i Rany. Super sprawa :)! Jak będzie czas, to też chętnie zobaczyłabym lodowiec (…pomyślałam, a moje myśli często się spełniają, jednak czasem sposób wprowadzenia ich w życie jest co najmniej nieprawdopodobny ;)… ale tę historię poznacie odrobinę później…). Pożegnaliśmy się dziewczynami i udaliśmy się na naszą miejscówkę, by nie podbierać sobie aut… W końcu one były pierwsze…

Zdążyliśmy stanąć i wyciągnąć naszą kartkę, odwróciliśmy się, by zobaczyć co tam u naszych „rywalek”, a one wskakują do kampera! Tak kampera!!! ZAWSZE chciałam złapać na stopa kampera, a latem w Norwegii jest ich nieprawdopodobna ilość… Niestety, nie nam przypadła przyjemność przejechania się wymarzonym, norweskim stopem… Ale przynajmniej miejscówka jest już wolna :)! Nie ma tego złego ;).

Stanęliśmy więc w ich miejscu i… chwilę później zatrzymała się młoda dziewczyna – Lill. Zaprosiła nas do środka, jako że to dziewczyna, to ja zostałam uprzywilejowana do siedzenia na przednim fotelu :). Natychmiast na kolana dostałam na przechowanie laptopa i jedziemy ;). Nie ma to jak zaufanie do obcych ludzi ;). Zaskoczyło nas to trochę, więc zapytałam, dlaczego zdecydowała się nas zabrać. I wyjaśnienie było nadzwyczaj proste… „No bo masz taką żółtą, pozytywną bluzę, i tak fajnie się uśmiechaliście, że nie mogłam Was tak po prostu zostawić na drodze ;)”… Takk, dobrze mieć kolorowe ubrania :)… i się uśmiechać :)… no i… być dziewczyną ;)!

Droga mijała szybko, Lill opowiedziała nam o swojej pracy i o tym czym się zajmuje w życiu. Okazało się, że pracuje ona dla dość dużej firmy Würth! My to mamy szczęście, jak nie manager, to konsultantka działu sprzedaży ;).

Lill była przemiła, usłyszawszy, że zmierzamy na północ, szybko zaczęła sprawdzać nam pogodę na swoim telefonie. Jako, że w pewnym momencie musiała się bardziej skopić na jeździe, to finalnie telefon również wylądował u moich rękach, bym ja sprawdziła ;). Zaufanie na 100% :). Rozmawialiśmy dużo i o wszystkim, więc czas niepostrzeżenie minął i już musieliśmy wysiadać. Lill i tak podwiozła nas kawałek dalej, niż z góry zakładała, bo… nas polubiła :). I tak wylądowaliśmy w zatoczce do kontroli ciężarówek.

Na pożegnanie zostaliśmy obdarowani prezentami w postaci firmowych koszulek, którą dumnie nosiłam później jako piżamę ;). Uściskaliśmy się na pożegnanie, podziękowaliśmy za pomoc i podarki i tak Lill odjechała w swoją stronę, a my ruszyliśmy ku naszej przyjaciółce prowadzącej na północ – autostradzie E6.

IMG_5750

Upał znów dawał się we znaki. Żar z nieba to mało powiedziane… Najlepsze jest to, że szykując moje wyposażenie plecaka na 3 miesięczny wyjazd, przygotowałam się na chłodne lato… Na poważnie wzięłam wszystkie przestrogi rodziny i znajomych, którzy już byli w tym zimnym kraju. Zabrałam więc ze sobą rzeczy jak na naszą wczesną, polską wiosnę: grube skarpetki, ciepłe bluzy, kurtkę, zimowe buty (!:D), w większości długie spodnie, od niechcenia szorty i ze 3 bluzki na ramiączkach, sandały i okulary przeciwsłoneczne, no i kostium kąpielowy… jakby co ;)… i okazało się, że głównie nosiłam tych kilka letnich ubrań, które na szczęście, od niechcenia zapakowałam ;). Uff… 🙂

Zatem upał był niemiłosierny. My trochę zmęczeni i gorącem i podróżą, średnio szczerze mówiąc mieliśmy ochotę stać na rozgrzanym asfalcie. Było wcześnie, koło 13:00, więc kupa czasu by dojechać gdzieś dalej.

Stanęliśmy na poboczu i łapaliśmy na zmianę. Pierwszy Rafał, później ja. Jako, że nie chciało mi się ciągle stać, zaciągnęłam plecak koło siebie i siadłam na nim, w dalszym ciągu łapiąc nadjeżdżające auta na mały kartonik z napisem NORTH.

Rafał zaczął się nagle awanturować, że na siedząco to nie złapię, i że kartonik za mały, w ogóle coś mu bardzo nie pasowało. Usilnie utwierdzał mnie w przekonaniu, że siedząc nic, ale to nic nie złapię, a mi było tak gorąco, że nie miałam nawet zamiaru powstać ;). A że jestem dość uparta (oj, rodzina i znajomi to zdecydowanie potwierdzą, nie kochani ;)?), i na swoim postawić potrafię, to już nawet z zasady nie wstałam ;). A co, ja wiedziałam, że i na siedząco i z małą kartką uda mi się złapać dobrego stopa.

Rafał był innego zdania, więc zabrał się za tworzenie olbrzymiego (moim zdaniem niepotrzebnie, aż tak ogromnego) napisu NORTH.

I co? Kto miał rację? Rafał nie zdążył napisać ostatniej, ogromniastej literki „H”, a Martyna siedząc i uśmiechając się do kierowców, złapała wiśniowego busa ;). Co to był za szczęśliwy traf!!! MEGA DOSKONAŁY :)!

Zgadnijcie kto wychodzi z wiśniowego busa? No kto? Hippie ekipa :)! Lepiej być nie mogło ;)! Zostawiłam plecak i Rafała i prędko do nich podbiegłam.

Pierwszy wyskoczył do nas kierowca – szczupły, wysoki, rudodreadowy, półnagi, bosy Norweg. Zawieszony na jego szyi indyjski ametyst zdecydowanie przyciągnął moją uwagę (kocham wszelkiego rodzaju kamienie, ich energię i magię) – Øystein – od razu wiedziałam, że się dogadamy :).

  • Na północ?! Nie mamy za dużo miejsca, ale myślę, że jakoś Was upchniemy na tyłach, jeśli chcecie jechać tak ściśnięci. CHODŹCIE! 🙂

Dwa razy nie musiał powtarzać ;)! Pewnie, że jakoś się upchniemy, byle zajechać jak najdalej :)! Ledwo się zmieściliśmy, serio LEDWO! Nogi oparte o plecaki i inne walizki, my między tobołami, a gitarą i innymi dziwnymi biwakowymi sprzętami, przygnieceni ciężarem wszechobecnych dookoła rzeczy, ale jedziemy! To najważniejsze :)!

W aucie powitała nas reszta ekipy busa: Marthe – przesympatyczna, drobna, dziewczyna, z dłuuugalachnymi dreadami, Magne vel Mango – długowłosy blondyn, noszący łososiowe, indyjskie szarawary, w mega pozytywnym nastroju oraz Kjetil – wysoki, krótkowłosy, rudy chłopak, wyglądający na najbardziej „normalnego” z całej ekipy ;). Jak się okazało, wszyscy z okolic Oslo.

W radio słychać ostrą transową, nieco psychodeliczną muzykę. Jako, że już siedzimy jak sardynki, to dobrze by było wiedzieć właściwie dokąd nasi wybawcy zmierzają. Zapytałam więc jak daleko możemy z nimi pojechać.

Wymienili między sobą spojrzenia i mówią, noo, my właśnie jedziemy do Bodø, a dokładniej na Lofoty, na Midnightsun Festival, który odbędzie się na rajskiej wyspie Værøy.

Midnightsun Festiwal…. a co to właściwie jest? 😛 Bodø?! Toż to 10h na północ z Trondheim!!! Złoty strzał :)! SZCZĘŚCIE to mało powiedziane ;).

Jako, że już się znamy, rozmawiamy i w ogóle razem jedziemy, zostaliśmy poczęstowani dobrami, które wcześniej ekipa dzieliła między sobą, tak więc w samochodzie krążyły piwka, wino i na pewno nie papierosy ;). Impreza na całego ;). (odpowiadam na pytanie, które pojawiło się Wam zapewne w głowach, tak, kierowca był trzeźwy :)).

IMG_5766

Midnightsun to psytrans festiwal, uświadomiła nas Marthe, przy okazji szperając w internecie i szukając zdjęć, by zaprezentować nam wyspę Værøy. Po paru minutach wygrzebała kilka fotek z Facebooka i pokazuje nam. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom! PRZEPIĘKNE miejsce! PRZEPIĘKNE to mało powiedziane! RAJ!

Na zdjęciu widać było ścianę gór, z drugiej zaś strony rozległej łąki plaża i morze, a wszystko oświetlone przez ciepłe promienie słońca! Żyć nie umierać pomyślałam. Super by było zobaczyć to miejsce na własne oczy. W tym momencie padło pytanie…

  • A może chcecie jechać tam z nami?! – zapytała Marthe…

Serio?! Nie wierzę, po prostu nie wierzę w to co słyszę! Aaa! No oczywiście, że chcę tam jechać!!! Ale nie podróżuję sama, więc wypada zapytać co na to kompan podróży. Rafał nie wyglądał na tak podekscytowanego tą wiadomością jak ja, ale też chętnie się zgodził byśmy zahaczyli o festiwal, jak się uda, to może nas przyjmą jako wolontariuszy, bo niestety biletów nie mieliśmy, ani nawet kasy (bilet kosztował około 500, czy nawet 800kr, na co zdecydowanie w naszej sytuacji poszukiwań pracy stać nas nie było ;)).

No bo co? Jak jest okazja, to Martyna korzysta! ZAWSZE :)! Takim oto sposobem, zostaliśmy wkręceni na festiwal.

W międzyczasie Rafał napisał do kolegi, który również przebywał w Norwegii. Okazało się, że właśnie pomagał przy tymże festiwalu, jako wolontariusz, by zbudować obóz, sceny i inne potrzebne rzeczy, w zamian za szamę i atmosferę:). Niestety on już zmył się z wyspy dalej, ale polecił, byśmy pytali o wolontariat to może uda nam się pobyć trochę na wyspie za friko :). Podsunął nam również niecny pomysł na darmowe przedostanie się promem z Bodø na Værøy.

„Słuchaj Rafał, napisał, ja się schowałem na tylnym siedzeniu, w aucie u ludzi, z którymi jechałem i bez przypału udało mi się niepostrzeżenie przepłynąć morze. Spróbujcie, na pewno Wam się uda, i zaoszczędzicie ok. 180kr” (prawie 90 zł!, gdzie my nie mieliśmy prawie w ogóle pieniędzy, tyle co wymieniliśmy w Trondheim – raptem 450 kr…)

…no dobra… o tym jak przemknąć na prom będziemy myśleć później, najpierw trzeba dotrzeć do promu, czyli przejechać pół Norwegii ;). 10h to niemało czasu…znajdzie się chwila, by jeszcze pomyśleć o organizacji co i jak, i czy w ogóle chcemy na Midnightsun ;)…

Nagle pogoda z okrutnego gorąca, zmieniła się na czarne niebo z piorunami i błyskawicami, a nad nami urwanie chmury. Wycieraczki nie nadążały zbierać wody… Norwegia… 😛 Jednak ulewa jak szybko się pojawiła, tak też prędko zniknęła…

Po drodze zatrzymaliśmy się, by zrobić zakupy. My za wiele nie potrzebowaliśmy do szczęścia, bo jeszcze mieliśmy masę jedzenia w plecakach, a na alkohol, za który w Norwegii trzeba zapłacić horrendalne sumy, nie chcieliśmy marnować kasy…przeżyjemy i bez niego ;). Poszliśmy jednak wszyscy razem do marketu… Postanowiliśmy zakupić chleb (ostatnimi czasy jechaliśmy głównie na płatkach owsianych i brakowało nam smaku kanapki) i przejrzeć czy coś ciekawego i smacznego może nam jeszcze wpadnie w ręce ;).

I jest! Wypatrzony z daleka, taniusieńki ARBUZ <3! Natychmiast poczułam jego smak, zwłaszcza, że ostatnio było dość gorąco, a arbuzy znakomicie gaszą pragnienie, i postanowiłam go zakupić :). Wybrałam połówkę pięknego okazu (całego nie było sensu brać, bo nie dość, że ciężki, to zjemy kawałek, a reszta się zepsuje…bo gorąco, a lodówki ze świecą szukać ;). Lepiej kupić dwie połówki, za każdym razem świeże :)). Pewnie zastanawiacie się, dlaczego tak szczegółowo opisuję ten owoc… TAK, DOTARLIŚMY DO TEGO MOMENTU, KIEDY WYTŁUMACZĘ WAM O CO WŁAŚCIWIE CHODZI :).

Otóż… pamiętacie, że opowieść zaczęłam tytułem: Norwegia za 3,50? Oto zdradzę Wam tajemnicę… Owe 3,50… PLN, czyli ok. 7 NOK, wydałam właśnie na tego przepysznego ARBUZA <3!

Mój budżet 3 miesięcznej wyprawy (jak się później okazało, bo w tym momencie w najśmielszych snach nie podejrzewałam takiego przebiegu wydarzeń), zamknął się w raptem 7 koronach, które absurdalnie do sytuacji, wydałam na tropikalny owoc ;). 3,50 zł – 3 miesiące w Norwegii (jednym z najdroższych krajów świata) bez głodu, marznięcia, ubolewania i wielkiego oszczędzania (no powiedzmy, na początku było oszczędzanie i zjadanie zapasów)… Można? MOŻNA! 😀 Trzeba być Martyną Piasecką ;)…

Zdradziłam Wam tajemnicę tytułu, ale mam nadzieję, że zostaniecie jeszcze ze mną, bo podróż, o dziwo dopiero zaczęła się rozkręcać… 😛

Wiśniowo-busowa ekipa kupiła natomiast miliony różnych, przeróżnych rzeczy, poczynając od zwykłego jedzenia, poprzez kanistry na wodę, kubki, przybory campingowe, wędki, na podrzuconym przez Rafała (później się dowiedziałam, że to nie on go kupił…) „naszym” chlebie kończąc. (My nawet nie mieliśmy pojęcia ile zostaniemy na ty festiwalu, i czy w ogóle nam się spodoba, więc nie było sensu robić zapasów na pół wieku, a później dźwigać żarcie przez pół Norwegii ;)).

Po zakupach jedzeniowych, nastąpił czas na zakupy alkoholowe… Wtedy to właśnie pierwszy raz zobaczyłam jeden ze słynnych Vinmonopolet, czyli norweskich sklepów tylko i wyłącznie z alkoholem… których w Norwegii jest raptem…około 252… i które mają swe konkretne godziny otwarcia. Żadnych sklepów całodobowych lub czynnych w niedzielę, a w tygodniu, w dni robocze otwarte są do godziny 16:00-18:00, w soboty zaś do 14:00-15:00… (!) Wyobraźcie sobie taką sytuację w Polsce ;)… Ale co zrobić, co kraj to obyczaj…

Chłopaki nakupili miliony piw, win (wina też w Norwegii mają nietypowe, bo zazwyczaj, jeśli chcesz przyoszczędzić, to kupujesz wino w… kartonowym pudełku, o pojemności 5l.), Jägermeister’a (<3) i inne wynalazki, jak wódka – bleach!

Zakupy skończone, zapasy uzupełnione, można jechać na wyspę. To, że nie kupiliśmy sobie żadnego alkoholu, nie znaczyło, że będzie nam dane podróżować na trzeźwo… Od razu po władowaniu się do auta zostaliśmy poczęstowani, a to piwkiem, którego nie chciałam, a to winkiem… które z większą przyjemnością skosztowałam ;). Jako, że godzina była już późna, a my nic prawie nie jedliśmy, otworzyliśmy „nasz” CHLEBEK, i zaczęliśmy szamać :). Obczęstowaliśmy też wszystkich dookoła, na dodatek Marthe uświadomiła sobie, że przecież kupili masło! (My nawet o maśle nie pomyśleliśmy, bo wyobraźcie sobie 0,5kg masła w plecaku, w foliowym opakowaniu, w 30 stopniowym upale… :D). Ale chleb z masłem <3! CUDO. Wszyscy zajadaliśmy się z radością ZWYKŁYM chlebem, ze ZWYKŁYM masłem… Mało człowiekowi do szczęścia potrzebne :).

Po drodze stanęliśmy na przydrożnym zajeździe, by rozprostować kości i przeorganizować trochę tyły samochodu, by było nam wygodniej w tym ścisku :).

IMG_5783

W Norwegii uwielbiam ichniejsze dbanie o szczegóły i ułatwianie życia podróżnym. Co paręnaście kilometrów są zatoczki, by móc zatrzymać samochód, odpocząć, zjeść, podziwiać widoki. Zazwyczaj jeśli widok jest ładny, i zatoczka akurat w tymże miejscu, to obowiązkowym wyposażeniem takiego „parkingu” jest ławka, stolik, toaleta i miejsce dla auta, a i często znajdzie się miejsce, by rozbić namiot. Niby nic wielkiego, ale jednak miło, jeśli ktoś myśli o komforcie podróżnych :).

IMG_5785

IMG_5787

Po małym przepakowaniu się ruszyliśmy dalej. Podczas jazdy coraz lepiej i lepiej poznawałam naszą nową, busową ekipę, przy okazji co jakiś czas spoglądając przez okno i podziwiając piękne, otaczające nas z każdej strony krajobrazy.

W samochodzie panowała atmosfera ciągłej imprezy, po chwili poczułam tą podróżniczą więź z nową paczką, tak jakbym ich już kiedyś poznała, może w innym życiu… 😉 Kto wie ;)? W głośnikach trans muza, która po godzinie zaczęła się mi tak wkręcać, że po następnej godzinie, nie chciałam słuchać nic innego ;). Co chwilę częstowani byliśmy a to piwkiem, a to winem, a to paleniem (…hippisi…, nie nie palę papierosów…;)).

W pewnym momencie nawet zaczęłam rozpoznawać utwory, których słuchaliśmy. Mój kochany, na maksa wkręcający się w głowę Shpongle <3! Krzyczę do przodu, aaa, znam to!!! 😉 Oni zaskoczeni, od razu wchodzimy na wyższy poziom znajomości. Rafał nie doceniał owej muzyki i popijał piwko… A ja z minuty na minutę czułam, że więcej wspólnego mam z busowymi hippisami, niż z mym kompanem…

Kilometry mijały, czas uciekał, rozmowa się nie kończyła, wygłupy i radość nie ustawały, a muzyka nie cichła. Było już dobrze po 21, a raczej przed 22, oczywiście nadal jasno. W pewnym momencie minęliśmy wysoki most przecinający równoległą drodze rzekę…

Nagle hamowanie… STOP! Zawracamy! Øystein zadaje temat, że fajnie by było z tego mostu skoczyć… TAK SKOCZYĆ :D! Szaleństwo! Ale Martyna lubi takie akcje… aż za bardzo… :)! Pomysł od razu mi się spodobał… Tylko jak wysiadłam z auta, by obczaić sytuację, zaczęłam mieć lekkie wątpliwości… czy aby na pewno jestem AŻ tak szalona i nienormalna…

.  .  .

. . .

(!)

OWSZEM! JESTEM :D!

No to jazda, szybkie poszukiwania przebrania i ręcznika, by się ogrzać po kąpieli, jeszcze mały łyk wina na odwagę i Martyna jest gotowa. Nagle z kilku osób, które deklarowały skoki, pozostał tylko Øystein… i JA :D! Hm… No ale co, ja nie skoczę?!

Nie wiem gdzie miałam rozum, nie pytajcie też, czy wiedziałam jak głęboka woda była w rzece… i… czy wystarczająco głęboka… spojrzałam tylko z góry i „oceniłam”, że wystarczająco (bo woda zakrywa betonowe mocowanie mostu przy dnie, które zazwyczaj są dość wysokie), by się nie połamać lub nie skręcić karku. Nie sprawdziliśmy nawet czy woda jest zimna, czy lodowata… Co tu dużo gadać, nic nie sprawdziliśmy :P… adrenalina i emocje wzięły górę nad rozsądkiem i o… takie rzeczy później się dzieją…

Staliśmy dobrą chwilę w samych gaciach (… no ja jeszcze w koszulce ;)) z Øysteinem przed barierką mostu od strony ulicy, trochę się trzęsąc, a to z zimna, a to z emocji, w dalszym ciągu podejmując decyzję, która tak naprawdę już zapadła podczas hamowania ;). Rafał chyba już totalnie spisał mnie na straty, doczepił przydomek nienormalna, szalona, nie wie co robi i życie jej nie miłe. Przynajmniej tak wyglądał jego wyraz twarzy. Oczywiście zapytany wcześniej czy też skacze, stanowczo odmówił.

Porozumiewawcze spojrzenie na siebie z mym nowym, skocznym kompanem. No dobra! Nie ma zmiłuj. Jak nie skoczę będę żałować, to wiedziałam doskonale ;). Jedna noga za barierkę, druga… Jesteśmy po drugiej stronie. Zaraz, zaraz, jak to jesteśmy. Okazuje się, że ja jestem na poziomie ulicy, Øystein natomiast stoi centralnie na barierce! WOW! Niby wysoko nie było, jednak stojąc bez żadnego oparcia i patrząc na przepływającą pod nami wodę człowiek zaczynał mieć coraz więcej wątpliwości… Teraz od skoku dzieli nas jedynie nasz własny umysł. Nie ma co długo czekać, bo im dłużej, tym więcej nasz mózg wynajdzie PRZECIW, niż ZA ;).

IMG_5829

Jeszcze szybki kontakt wzrokowy… RAZ… DWA…TRZY… !!! JUMP!!! Lekkość, lewitacja, oderwanie się od rzeczywistości, pusto w głowie, tylko ja, powietrze i woda. SKOCZYLIŚMY!!! Nie da się opisać uczucia, jakie towarzyszyło mi podczas dotknięcia wody stopami… Magiczne… i … przerażająco LODOWATE!!! WOW! To dopiero było mocne przeżycie! Ale czasu na myślenie nie ma, bo prąd rzeki był oszałamiająco wartki i ledwo mogliśmy dopłynąć do brzegu (a z pływaniem nie mam zazwyczaj problemów). Uff, udało się, ŻYJEMY, jest zimno, ale adrenalina już wzięła sprawy w swoje ręce…

IMG_5830

JA CHCĘ JESZCZE RAZ!!! 😀

Nie tylko ja chciałam skoczyć jeszcze raz ;). Øystein też zdecydowanie ruszył z powrotem na miejsce skoku. Nagle dołączył do nas Magne. Oho, jest nas więcej :)! (pewnie obczaił sytuację, zobaczył, że przeżyliśmy, to również postanowił posmakować przygody ;)).

No to jeszcze raz… Za barierkę… Ja i Mango na wysokości ulicy, a jedyny bardziej zwariowany od nas Øystein piętro wyżej ;). Pomimo wielkich chęci nie odważyłam się skakać z wyższych partii mostu… Jakoś nie czułam tego wtedy, a nauczyłam się słuchać intuicji, bo zawsze dobrze mnie kieruje, więc pozostał mi „parter” ;). No to skaczemy po raz drugi! EN!!! TU!!! TRE…!!! i znów wpadam do wody! Aaa! To jest to! Czuję, że żyję 😉 (w przenośni i dosłownie). Teraz tylko szybko wyrwać się z prądu zimnej rzeki na brzeg. Udało się :)!

IMG_5834

IMAG0186

IMG_5836

IMG_5837

10511266_10152569867876578_2693918248933120822_n

Trzeciego skoku nie było. Trochę przemarzliśmy, zdrowy rozsądek przepchnął się na prowadzenie, a i czas szybko uciekał. Trzeba było się zbierać, by nie spóźnić się na prom. Władowaliśmy się rozradowani do wiśniowego hippie busa, włączyliśmy muzę i ogrzewanie na full i jedziemy dalej – NA PÓŁNOC!

IMG_5841

Co do skoku… Ku przestrodze :). Krzywda mi się nie stała, ale po tym wydarzeniu, później wszystko jeszcze raz przemyślałam i obiecałam sobie, żeby ZAWSZE! przede wszystkim zadbać o bezpieczeństwo i jeśli już zdecyduje się na szaleńcze wyskoki, skoki, i inne dziwactwa, to sprawdzę czy są przeze mnie zachowane, przynajmniej, minimalne środki bezpieczeństwa… Wy też powinniście… Zabawa i zbieranie doświadczeń to jedno, ale jeśli np. w rzece woda byłaby zbyt płytka, cała historia mogłaby się skończyć albo w tejże rzece, albo w szpitalu, i żałowaniu.

NA SZCZĘŚCIE, Martyna ma DUUUUŻO SZCZĘŚCIA, i naciąga je do granic możliwości, i chyba jakiś dobry Anioł czuwa nade mną, że do tej pory żyję i mam się świetnie ;).

Już nieco zmęczeni, ale ugrzani i w dalszym ciągu w doskonałych humorach, przy psychodelicznej muzyce, aż nadto wpadającej w ucho, zaczęło dopadać nas wszystkich lekkie zmęczenie… Co tu się dziwić, było już po 22, a my cały dzień w drodze… i jeszcze te skoki :P. Ciśnienie opadło, adrenalina uciekła i nadszedł czas na zwolnienie tempa.

Minuty mijały, krajobrazy się zmieniały, rozmowa nie ustawała. Coraz lepiej się dogadywałam z nową ekipą. Cudowni ludzie, pełni pozytywnej energii, biorący z życia garściami, otwarci, chętni do dzielenia się przeżyciami i energią.

I tak oto, przed 23 dotarliśmy na koło podbiegunowe! Nawet nie przypuszczałam, że w jeden dzień rano będąc w Trondheim, zobaczę słynny równoleżnik :)! (Zwrotnik Raka udało mi się „przekroczyć”, a dokładniej przejechać będąc parę lat temu w Egipcie, jadąc do Asuanu, teraz była kolej na północne rejony :)).

IMG_5861

IMG_5855

IMG_5857

IMG_5869

Koło Podbiegunowe, Polarsirkelensenteret, słynne Arktic Circle, o szerokości geograficznej 66°33’39″N. Na tym terenie prężnie działa Centrum Koła Podbiegunowego, czyli zdecydowanie turystyczny ośrodek, dający jeść, pić, pamiątki i wyciągający miliony pieniędzy od odwiedzających. W pobliżu Centrum znajdują się rosyjskie i jugosłowiańskie pomniki, które upamiętniają uczestników II wojny światowej. Architektura centrum dopasowana jest do otaczającej, surowej przyrody, a wokoło można zobaczyć miejsca, statuetki i znaki (noszące na sobie krocie naklejek i wlepek, jako znak „tu byłem”), które stały się charakterystycznymi punktami tego miejsca.

IMG_5851

IMG_5854

IMG_5856

No a jak jest koło podbiegunowe, to przecież, że trzeba wysiąść i zobaczyć na własne oczy :). Obeszliśmy Centrum dookoła, niestety godzina była zbyt późna i wszystko było pozamykane. Na szczęście, nie samo centrum jest tu interesujące. Obejrzeliśmy otaczające budynek miejsca pamięci, idziemy dalej kierując się ku drewnianemu pomnikowi na wzgórzu… i co widzimy?! ŚNIEG!!! TAK! Śnieg w środku lata :D! Prędko ruszyliśmy do lodowego zaułka, by cyknąć parę fotek. W końcu śnieg w środku lata to rzadkość ;). Jako, że wzięłam przykład z Øysteina i również przemierzałam świat boso, cieszyłam stopy lodowatym zimnem ;). Wierzcie lub nie, ale chodzenie boso jest doskonałe, ja np. czuję wtedy bardziej miejsce, po którym stąpam :). Całą sobą.

IMG_5859

IMG_5862

10561751_10152569879876578_2646528060173090694_n

IMG_5865

Czas nas gonił, więc po krótkim obejściu terenu, wróciliśmy do naszej wiśniowej psychodeli :). Dzień skłaniał się ku zachodowi, i na niebie pojawiła się piękna, pomarańczowa poświata. Przy okazji pokropił deszcz, który refleksami jeszcze bardziej sprawił, że niebo nabrało kolorów. Pięknie!!!Oczywiście zachód słońca to wielka ściema… Latem na północy Norwegii zachodów praktycznie brak, a jeśli już, to słońce schowa się na godzinę i znów szybko wraca na swoje miejsce :). Godziny mijały, krajobrazy się zmieniały, zachód trwał. Impreza w samochodzie zdawała się nie mieć końca. Rafał poszedł spać, a ja z busową paczką dogadywałam się wyśmienicie :). Ciągłe śmiechy, wymiana poglądów, muzyki i rozmowy. Koło 24:00 Słońce zaszło za chmury, i chyba za horyzont, ale niezwłocznie w jego miejsce pojawił się Księżyc :). Nic, tylko patrzeć przez okno i podziwiać naturę :).

IMG_5876

IMG_5878

IMG_5890

IMG_5902

IMG_5903

IMG_5910

IMG_5917

IMG_5921

Przed 3 byliśmy w Bodø… Trochę wyrwana z drzemki, nie za bardzo wiedziałam co jest grane. Stoimy. Aha… Czekamy na prom…

IMG_5927

Wychodzimy z auta by rozprostować kości. Lekki wiaterek i rześkie powietrze przyjemnie wypełniało płuca. Nagle Marthe pyta się mnie: – Ej, a wy to serio jedziecie z nami na festiwal? 😀 Ja na to… hmm.. no… yyy… chyba TAK :D. Okazało się, że nasi nowi przyjaciele nie wierzyli, że wkręciliśmy się w klimat aż tak bardzo i że chcemy jechać z nimi do końca, na sam festiwal. Szczerze mówiąc ja też nie wiedziałam. Ale poczułam więź z tymi ludźmi, jakbym ich znała długi, długi czas, więc chciałam więcej tej przygody, którą wspólnie rozpoczęliśmy :).

Prom miał być gotowy do przyjęcia pasażerów po 4 rano, więc było jeszcze trochę czasu, by się przespać lub odpocząć… lub iść na miasto ;).

Marthe poprosiła mnie, byśmy razem udały się na wycieczkę do bankomatu. No a że nigdy w Bodø nie byłam, to chętnie się przejdę i zobaczę coś nowego :). Znalazłyśmy bankomat, a przy okazji jeszcze kilka fajnych graffiti i wróciłyśmy do auta. Teraz tylko czekać i obmyślić plan, jak tu za darmochę dostać się na pokład promu… 😉

IMG_5928

IMG_5930

Czy się udało? Tego dowiecie się już niebawem :).

Martyna Opublikowane przez:

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *