TRONDHEIM

Był wczesny poranek, więc mieliśmy dużo czasu na obmyślanie planu jak się przemieścić dalej. Stacja, na której wysadził nas Torbjørn nie była najlepszą na świecie, więc przedzierając się przez zatłoczone parkingi i ogrodzenia, dotarliśmy na inną, bliżej wylotu z miasta. Niedaleko był również przystanek, gdzie nie omieszkaliśmy spróbować szczęścia.

Auta przejeżdżały i przejeżdżały, ale nikt się nie chciał zatrzymać… Po kilkunastu minutach postanowiliśmy, że idziemy na parking i może znajdziemy kogoś, kto wybiera się w stronę Trondheim. I akurat, na szczęście, jak na zamówienie, w zatoczce pauzowały dwie ciężarówki… i to z POLSKIMI NUMERAMI :)! Oczywiście zapytaliśmy kierowców dokąd jadą i okazało się, że właśnie w okolice naszego celu.

Po kilku uzgodnieniach postanowili, że zabiorą nas ze sobą i że zaraz odjeżdżają. Super :)! Bojąc się jednak norweskiego prawa, kierowcy nie chcieli zabrać nas w jednym aucie, więc znów musieliśmy się rozdzielić. No cóż… jak trzeba, to trzeba :). Narzekać nie będziemy, zwłaszcza, że pojedziemy z nimi dość daleko :).

Wsiedliśmy do swoich szoferów i jedziemy :)! W kabinie, do której trafiłąm mieliśmy niezły ubaw. Gadaliśmy, śmialiśmy się, opowiadaliśmy historie. Nawet po drodze zostałam poczęstowana hasłem do wi-fi dostępnego na pokładzie :P. Luksusy, nie ma co :).

Tak sobie jechaliśmy i gawędziliśmy, aż nagle kierowca otrzymał telefon, że musi gdzieś po drodze zjechać, żeby przeładować zawartość naczepy. Co zrobić, no zdarza się… Przeładuje się i pojedziemy pewnie dalej :).

Dotarliśmy w wyznaczone miejsce. Chłopaki, z innym kierowcą, czekającym na placu, zaczęli przeładowywać towar. W naczepach były olbrzymie rury, nie wiem jakie miały przeznaczenie, ale były ogromne! Połaziliśmy po okolicy, chociaż była tam tylko polna droga i parę wielkich kamorów. Po krótkim spacerze „na siku”, zauważyliśmy, że jeszcze daleko do ogarnięcia sytuacji. Postanowiliśmy więc jakoś się przydać i zaczęliśmy pomagać przy przepakowywaniu. W końcu, po wielu próbach – SUKCES! Rury przełożone, możemy ruszać dalej :)! Nadal była nadzieja, że jedziemy do Trondheim.

Niestety, okazało się, że kierowcy muszą wracać do Molde, skąd przybyli, by załatwić jeszcze inne sprawy związane z pracą. Szkoda, bo było miło i sympatycznie z Polakami na norweskich drogach, ale nic nie poradzimy.

Poprosiliśmy kierowców, by wysadzili nas przy głównej drodze i łapaliśmy dalej :). Niedługo później zabrał nas, chyba pierwszy średnio miły kierowca – Włoch. Nie to, żebym miała coś do Włochów, ale ten był strasznie przemądrzały i jakoś nawet nie miałam ochoty z nim rozmawiać, zero wspólnych tematów i w ogóle średnia atmosfera w aucie.

Na szczęście siedziałam na tylnym siedzeniu i nie musiałam się zbytnio wysilać nad podtrzymaniem rozmowy ;). Rafał natomiast próbował jakoś nawiązać porozumienie z kierowcą. Jako, że po drodze mieliśmy następną przeprawę promową, z góry założyłam (może niesłusznie…), że kierowca, jak prawie wszyscy do tego czasu, zaproponuje, byśmy jako biedni autostopowicze, nie płacili. Jakie było moje zdziwienie, gdy młody Włoch zażądał od nas pieniędzy. Jako, że nie mieliśmy w ogóle gotówki, moja karta schowana była gdzieś na dnie nerki, a i Rafał siedział na przednim siedzeniu, zaproponował, że zapłaci kartą (za następny prom zapłacę ja, bez spiny się dogadaliśmy). Kierowca oznajmił, że później rozliczymy się za przejazd, by każdy zapłacił po równo, i w sumie ok, czemu nie, dlaczego on ma niby płacić za nas wszystkich i jeszcze na dodatek robić nam przysługę i wieźć taki kawał drogi.

IMG_5541

Kilometry mijały, rozmowa się nie kleiła, ale widoki za oknem jak zwykle piękne i przyciągające uwagę :). Nie usiłowałam więc za bardzo zmóżdżać się nad tematami, tylko przykleiłam nos do szyby i podziwiałam krajobrazy ;). Włoch (nie pamiętam jego imienia) tak jak obiecał dowiózł nad do Trondheim, cudownie, bo do centrum. Wysadził nas niedaleko rzeki i tamtejszych bryggen. Niestety, słowa jednak nie dotrzymał, odnośnie obiecanym podziałem kosztów promu i pomimo lekkich upomnień, kasy z powrotem nie dostaliśmy (miałam trochę takie przeczucie, że coś z tym typem nie halo, ale dobra tam, majątek to nie był, ja zapłacę za następny prom i z Rafałem będziemy kwita :)). Pożegnaliśmy się chłodno z naszym włoskim kierowcą i ruszyliśmy w miasto.

Trondheim leży nad rzeką Nidelvą i to właśnie nad nią usytuowana jest najstarsza zabudowa miasta. Przemysł i kultura są tu na wysokim poziomie, a samo miasto należy również do znaczących miejsc portowych Norwegii. Do najważniejszych zabytków należą: pokaźna katedra Nidarosdomen, stary most na starówce, Kristiansten festning (czyli forteca górująca nad miastem), Munkholmen (czyli tzw. wyspa mnichów) oraz Tyholttårnet (wieża radiowo-telewizyjna widoczna z każdego punktu miasta). Jest tu wiele ciekawych miejsc wartych zwiedzenia, ale nie, nie będę bawić się w przewodnik i kopiować tu faktów, które można przeczytać wszędzie ;).

Jako że byliśmy raptem parę kroków od rzeki, to postanowiliśmy zwiedzić trochę miasto i zobaczyć jak się wyrobimy z czasem. Jeśli będzie w miarę wcześnie, to spróbujemy złapać coś dalej na północ, jeśli będzie już za późno, to poszukamy spania na miejscu. Jak pomyśleliśmy, tak też zrobiliśmy.

Pierwszą atrakcją Trondheim, którą zobaczyliśmy było Bakklandet, czyli stojące na palach, wzdłuż rzeki, drewniane domy i magazyny kupieckie z XVII i XVIII wieku – taka ichniejsza starówka ;). Można w tym miejscu zauważyć zderzenie nowoczesności z historią, widząc drewniane budynki ledwo trzymające się kupy, stojące na palach, a po drugiej stronie mostu, mega nowoczesny hotel, już nie drewniany, ale utrzymany w tym samym stylu architektonicznym :). Można jednak ładnie połączyć historię z codziennością :).

IMG_5568

IMG_5575

IMG_5580

IMG_5591

IMG_5588

IMG_5604

IMG_5618

Obeszliśmy je dookoła, zrobiliśmy trochę zdjęć (właściwie to ja zrobiłam ;)) i siedliśmy na chwilę na ławce z widokiem na drugą stronę rzeki, by nieco się posilić.

Jedzenia mieliśmy w dalszym ciągu co nie miara. Plecaki nadal ciężkie na maksa, mój wypchany po brzegi owsianką, orzechami i suszonymi owocami (mięsa nie jem, więc pasztetów brak, zupki chińskie także już dawno nie stanowią mego podróżniczego ekwipunku, ostatnimi czasy stawiam na zdrową żywność, a płatki są idealnym rozwiązaniem żywieniowym w drodze – wydajne, długo trzymają w sytości, nie zepsują się, są pyszne i nawet zalane zimną wodą smakują wyśmienicie, a jak się doda słodkie owoce bądź orzechy to wygrywają wszystkie inne niezdrowe zamienniki jedzenia w podróży ;)).

Zatem siedliśmy na ławce i nasypaliśmy do naszych kubków porcję zdrowej, sycącej owsianeczki, dodaliśmy trochę dodatkowych kalorii w postaci orzechów i rodzynków, które jeszcze się ostały, zalaliśmy zimną wodą (trochę bieda, tak wiem :P) i poczekaliśmy, by nasiąkły podziwiając piękną panoramę miasta. Gdy obiad był gotowy, pochłonęliśmy go i ruszyliśmy na dalsze podboje Trondheim :).

Szliśmy ulicą równoległą do rzeki i natknęliśmy się na następny most, bardziej stylowy i starszy, który prowadził z powrotem do centrum.

IMG_5620

Gamle Bybro, bo to właśnie ten most przypadkiem odnaleźliśmy, to tzw. most staromiejski, łączący południowy koniec ulicy Kjøpmannsgata z zabytkową dzielnicą Bakklandet. Z tego co wyczytałam z Wikipedii (i nie, znów nie będę Was zanudza suchymi faktami ;)), most został zaprojektowany w ramach rekonstrukcji centrum Trondheim po pożarze. Bybroa był niegdyś drewniany. Na samym środku znajdowała się żelazna brama, która służyła jako brama miejska. Natomiast po obu stronach mostu znajdowały się rogatki, gdzie pobierano myto oraz strażnice (zachodnia istnieje do dziś). W XIX w most przeszedł gruntowną renowację i wtenczas uzyskał obecny kształt, charakterystyczny dla miasta. Wygląda dość spektakularnie, i warto o niego zahaczyć podczas obchodu miasta :).

IMG_5583

Za mostem na lekkim wzgórzu zarysowała nam się potężna, gotycka katedra Nidaros z XII-XIV wieku, nie omieszkaliśmy więc tam zajrzeć. Przeszliśmy przez kilka uliczek i wkroczyliśmy na teren katedry od mniej oficjalnej strony. Obejrzeliśmy pięknie usytuowany cmentarz na tyłach kościoła i ruszyliśmy zobaczyć co skrywa główna, reprezentacyjna część budowli. Katedra Nidarosdomen, bo to właśnie ją przyuważyliśmy, jest narodowym sanktuarium Norwegii. Jej budowa rozpoczęła się około 1070 roku, ale najstarsze części, które przetrwały do dzisiaj, pochodzą z połowy XII wieku.

IMG_5624

Fasada katedry ozdobiona jest ogromną ilością figur świętych postaci oraz wieloma zjawiskowymi witrażami, co sprawia, że wydaje się jeszcze większa i bardziej potężna, niż w rzeczywistości. Kamienne strzeliste wieżyczki i ogrom wszystkich postaci pokazuje piękno i masywność, ale zarazem lekkość katedry. Aż trudno sobie wyobrazić ile pracy kosztowało wybudowanie takiego dzieła architektonicznego! Miejsce to, jest też częstym celem pielgrzymek o charakterze religijnym. Po lewej stronie obiektu jest umiejscowione muzeum.

IMG_5636

IMG_5635

IMG_5631

Pokręciliśmy się trochę po placu, zerknęliśmy na kolejkę do wejścia do środka i… zrezygnowaliśmy. Po pierwsze, niestety nie mieliśmy całego dnia na sterczenie pod drzwiami kościoła w długalachnej kolejce, po drugie, wszystko wyglądało na to, że tego akurat dnia wstęp był płatny, a my niestety nie mieliśmy ani czasu, ani tutejszej waluty… A szkoda, bo później słyszałam od znajomych, ze warto zwiedzić wnętrze. No nic, trudno, będzie co robić następnym razem :). Później tłum trochę zelżał, ale czas się skończył…

Po okrążeniu katedry, postanowiliśmy, że pora, by pomyśleć o jakimś noclegu. Było przed 17 i był to czas najwyższy na znalezienie kimy, bo na odpowiedzi na couchsurfingu trochę trzeba poczekać ;)… Miejmy tyko nadzieję, że znajdzie się jakaś dobra dusza, która da nam schronienie na dzisiejszą noc, bo inaczej czeka nas szukanie miejsca pod namiot, a co by nie mówić, centrum miasta to nie najlepsze miejsce na znalezienie ustronnego miejsca pod kemping ;). O łapaniu stopa nie było już nawet mowy, gdyż pomimo tego, że jasno jest nawet w nocy, zmęczenie dawało się we znaki i pragnęliśmy trochę odpocząć od ciągłej jazdy i usiąść na spokojnie przy herbacie i pogadać.

IMG_5655

Znaleźliśmy więc główną ulicę, a przy niej, co? No oczywiście że Burger Kinga! Niestety, tym razem nasze wspaniałe źródło darmowego internetu nie chciało z nami współpracować i próbowaliśmy łapać cokolwiek, co mogłoby nas połączyć z siecią i dać możliwość sprawdzenia CS-a… Po wielu próbach, nerwach, i przerwanych połączeniach, w końcu udało się wysłać kilka próśb o przyjęcie nas na noc. No to teraz tylko czekać.

Poszliśmy więc nad urokliwą starówkę i siedliśmy na ławce obserwując codzienne życie. Gdy znudziło nam się siedzenie obeszliśmy dookoła brygge, by zwiedzić zaplecze drewnianych domków na palach. Dość potężne to budowle, choć wyglądają, jakby zaraz się miały rozsypać ;). Wiekowe to drewno, z którego są wykonane…

IMG_5643

IMG_5660

Koło 19 udaliśmy się do punktu internetowego by obczaić jak się sprawy mają. I tak! Udało się! Znów szukanie noclegu na ostatnią chwilę dało radę :)! W swe progi zgodził się nas przyjąć CHIŃCZYK (!) Lung… A nie mówiłam, że w Trondheim będzie egzotycznie ;)? Rozmowy z miejscowym nie będzie, ale będzie jeszcze lepiej! Poznawanie jeszcze dalszej kultury na obczyźnie to super sprawa :)!

Umówiliśmy się koło 20, za mostem, na lekkim wzniesieniu. Wymieniliśmy się numerami, co by w nieskończoność nie szukać Internetu i udaliśmy się w wyznaczone miejsce. Za nic w świecie nie mogliśmy znaleźć ani adresu, ani wzniesienia, o którym mówił nasz gospodarz. Na szczęście byliśmy w kontakcie telefonicznym z Lungiem, co jednak niewiele nam pomogło w znalezieniu celu. Po wielkich poszukiwaniach i tłumaczeniach wreszcie odnaleźliśmy mieszkanie. Z żółtego drewnianego domku, z okna, machał do nas chłopak, który na Norwega nie wyglądał, to musiał być nasz przyszły gospodarz ;)!

Wyszedł po nas od strony ogródka, i od razu uprzedził, że zaraz tu będzie jeden mężczyzna, i że to on jest właścicielem domu, który wynajmuje, więc mamy najlepiej nic nie mówić, a jak się o coś nas zapyta, to jesteśmy tylko w odwiedzinach i znamy się od lat… No ok… niech i tak będzie ;). Ważne, że nadal chce nas przenocować :)!

Jak i mówił, tak też było. Ukryliśmy trochę nasze toboły, co by nie było, że się na chwilę wprowadzamy. Właściciel przybył do mieszkania, niby coś zagadać , niby cośtam innego, tak właściwie to nie wiadomo po co. To sprawy pomiędzy gospodarzem, a gospodarzem ;). Mieliśmy się nie wychlać za bardzo z salonu, więc siedzieliśmy cicho na kanapie i ładowaliśmy baterie naszych elektronicznych przyjaciół – telefon i baterie do aparatu. W końcu właściciel sobie poszedł, a my mogliśmy na spokojnie przywitać się z Lungiem.

Chwilę pogadaliśmy i w międzyczasie nasz couch zapytał, czy aby nie jesteśmy głodni (a nam nie powiem, burczało już trochę w brzuchach po owsiance ;)), więc potwierdzająco kiwnęliśmy głowami. Udaliśmy się zatem do sklepu po składniki do stworzenia obiadu :). Wzięliśmy co potrzebowaliśmy i doszło do płacenia… Zaproponowaliśmy, że jeśli jest możliwość płacenia kartą, to możemy zapłacić za zakupy. Lung nie godził się utrzymując, że jesteśmy jego gośćmi i nie będziemy płacić za obiad…. Podziękowaliśmy i udaliśmy się do domu.

Tam gospodarz pokazał chińskie sposoby przyrządzania jedzenia – gdyż okazało się, że z zawodu jest szefem kuchni ;). Dzisiejsze danie dnia to makaron z łososiem, cebulą, przyprawami i sosem sojowym! Brzmi wyśmienicie :)! Zatem zaprezentowane nam zostało szatkowanie cebuli w zastraszającym tempie, z groźbą obcięcia palców… Oraz podrzucanie dania na patelni iście chińskim sposobem :). I tak oto wspólnie przyrządziliśmy obiad i zasiedliśmy do stołu.

Kolacja była przepyszna! Lung wiedział co robi :)! Do dania została podana surowa sałata, którą trzeba było skropić sosem sojowym, jako sałatka do dania głównego.

IMG_5669

Pożywiliśmy się, pogadaliśmy, pośmialiśmy. Okazało się, że nasz gospodarz jest bardzo aktywny couchsurfingowo i niemal codziennie kogoś u siebie nocuje. Szaleństwo ;)! W międzyczasie zadzwonił skypeowy telefon i Lung zniknął z komputerem by porozmawiać ze swoją siostrą. Po chińsku! Fajnie było posłuchać :)!

Ogarnęliśmy swoje rzeczy, wykąpaliśmy się. Lung wrócił i opowiedział nam historię, jak to parę dni temu nocował kilku couchsurferów i z mieszkania zniknęły mu pieniądze, które przeznaczone były na zapłatę za wynajem mieszkania… Niefajna sprawa, jeśli ktoś mu to ukradł… Ale powiedział również, że miał otwarte okno i może ktoś wdarł się do środka i po prostu zabrał pieniądze… Tak czy inaczej przykra sprawa… I dziwna…

Mieszkanie było nietypowe. Maleńka kuchnia, duży salon, w którym był spory rozgardiasz i milion rzeczy, do łazienki schodziło się do piwnicy… a górne piętro było niedostępne dla odwiedzających ;). Prywatne pomieszczenia Lunga. Nikt nie wie co tam skrywa ;)…

Po kolacji nasz gospodarz zaproponował, że jeśli mamy ochotę i siły, może nas oprowadzić trochę po mieście. Oczywiście bezzwłocznie się zgodziliśmy! No bo co, Martyna z takich okazji korzysta zawsze :)!

Mieliśmy do wyboru dwie wycieczki, albo centrum, starówka, katedra, albo górna część miasta z fortecą. Jako, że w centrum byliśmy już wcześniej, zdecydowaliśmy się na drugą wersję :).

Udaliśmy się zatem do górującej nad miastem Kristiansten festning – fortecy. Będąc na miejscu weszliśmy na teren ruin. Noc była piękna, zbliżała się północ, a ogromny księżyc w pełni, nieśmiało wschodził na nieboskłonie. Z daleka mogliśmy podziwiać panoramę miasta oraz morze, na którym widniała mała wysepka. Munkholmen (bo tak nazywa się wyspa), niegdyś była miejscem egzekucji, fortecą oraz więzieniem, dziś natomiast jest tam umiejscowiony klasztor Benedyktynów, a miejsce stało się dość sławną atrakcją turystyczną Trondheim. Z drugiej zaś strony, panorama prezentowała charakterystyczną wieżę radiowo-telewizyjną – Tyholttårnet, , widoczną z każdego punktu miasta.

IMG_5678

IMG_5679

IMG_5684

IMG_5690

IMG_5696

IMG_5706

Poszwędaliśmy się trochę po murach, popodziwialiśmy „zachód” słońca, i chłonąc niesamowitą atmosferę miejsca, pogadaliśmy z Lungiem. Okazało się, że parę dni wcześniej, miał gości – też Polaków, którzy również zmierzali na Nordkapp :)! Fajnie :). Dał nam do nich namiary, w razie jakbyśmy się może z nimi minęli :). Kto wie kiedy znajomy nieznajomy na drodze się przyda :).

Po zachodzie, a raczej, gdy słońce schowało się za chmurami, udaliśmy się w dolne partie, by zobaczyć miasto o zmierzchu.

Przechadzaliśmy się wąskimi uliczkami, podziwiając starą, norweską architekturę. Ładne te ich drewniane domki, takie kolorowe i proste :). Przed 1:00 dotarliśmy do znajomych nam mostów. Weszliśmy na starszy z nich, by zrelaksować się nad rzeką i podziwiać panoramę z dołu, a tu taka historia!

Z drugiej strony mostu grupka młodych chłopaków, podejrzewam, że pod wpływem ;), zaczęła coś krzyczeć i się rozbierać (!). Co się dzieje?! Okazało się, że albo się założyli, albo coś i jeden nagle wskoczył z barierki mostu do płynącej pod nami rzeki! Istne szaleństwo! Ale widać zabawę mieli przednią, bo śmiechów było co nie miara :D! Na szczęście, nikt nie ucierpiał i pomimo nie sprawdzenia poziomu wody, chłopak w całości z wody się wynurzył i z krzykiem przerażenia, jaka ta woda lodowata, dopłynął do brzegu :). Uff…

IMG_5716

IMG_5719

Po tym nietypowym incydencie, już trochę zmęczeni udaliśmy się z powrotem do domu Lunga, by wreszcie odpocząć po długiej podróży i pełnej wrażeń wycieczce :). Ułożyliśmy się do spania i… w tym samym momencie dostałam smsa, że mogę spać u Polaka, któremu podałam numer w ogłoszeniu na CS-ie ;). Podziękowałam, życzyłam dobrej nocy i że chętnie skorzystamy innym razem z jego propozycji przenocowania nas i zapisałam jego numer – kto wie ;).

Lung szedł rano do pracy, więc musieliśmy się zawinąć przed 9:00. Zjedliśmy śniadanie, wypiliśmy herbatę, wpakowaliśmy wszystko z powrotem do plecaków i byliśmy gotowi do dalszej drogi – NA PÓŁNOC! 🙂

IMG_5727

Zajrzeliśmy jeszcze po drodze na wylotówkę, na pobliskie mosty, by zobaczyć jak wygląda starówka za słonecznego dnia :). W dalszym ciągu zjawiskowo :)!

IMG_5731

IMG_5736

IMG_5738

Jako, że w dalszym ciągu nie mieliśmy gotówki, a już 9 dni byliśmy w drodze, z czego aż tydzień w Norwegii (i nie wydałam ani grosza, ani korony ;)), postanowiliśmy w końcu wymienić przeznaczone na podróż eurasy, na bardziej użyteczne tu korony. W końcu nie będzie wstydliwych sytuacji, że nie mamy czym i jak zapłacić… W końcu mieliśmy pieniądze, tyle że do tej pory nie było okazji, ani czasu wymienić ich na lokalną walutę.

Popytaliśmy przechodniów gdzie szukać kantoru. Okazało się, że możemy wymienić pieniądze w okolicach portu, a tam nas jeszcze nie było, więc tym lepiej :). Coś nowego :)!

IMG_5746

W okolicach portu był również dworzec kolejowy i autobusowy. Ludzi przewijało się tu co nie miara, w końcu udało nam się znaleźć upragniony kantor. Wymieniłam sobie 70 euro, co dało ok 500 koron, z myślą, że powinno początkowo wystarczyć, bo rozrzutni za bardzo nie jesteśmy, a nie ma co wymieniać za dużo, bo w końcu za pracą tu jesteśmy, to może coś się dorobi po drodze, a jak nie, to albo gdzieś kasę wypłacimy, albo wymienimy więcej :).

Zatem gotowi do dalszej drogi ruszyliśmy na poszukiwania wylotówki. Łapać zaczęliśmy na rondzie, które prowadziło do drogi wylotowej z Trondheim. Niestety, nawet siedząc na barierkach i mega zwracając na siebie uwagę nikt się nie zatrzymał… No to trzeba ruszyć się dalej pieszo, by przynajmniej auta miały się gdzie zatrzymać.

Szliśmy i szliśmy, aż w końcu trafiliśmy na opuszczoną stację benzynową. No i dobra, auta mają się gdzie zatrzymać, my mamy gdzie usiąść, stanąć z kartonem i zrzucić plecaki. Dobrze jest. Czekanie, czekanie, czekanie, milion godzin czekania… NIKT! Nikt nie chce nas zabrać… Dzień znów robił się dość tropikalny i upał dawał się we znaki… Rafał zaczynał marudzić, że powinniśmy dalej iść pieszo, by wydostać się z miasta. Ja miałam przeczucie, że uda nam się złapać coś w tym miejscu i że dalej iść nie powinniśmy.

W tym momencie zgrzyty dotyczące dogadania się, między mną, a Rafałem, które już wcześniej zauważyłam, nasiliły się. On niechętnie zgodził się, byśmy jeszcze trochę poczekali tutaj, a później się przenosimy… NA SZCZĘŚCIE! Moja intuicja się nie myliła. Wreszcie wyczekiwane autko się zatrzymało :)!

Okazało się również, że bardzo dobrze, że nie szliśmy nigdzie dalej, bo grogi wylotowe z Trondheim są tak rozkopane i w remontach, że idąc dalej, nie dość, że nie znaleźlibyśmy właściwej drogi, to na dodatek nikt tamtędy nie jeździ… Ach ta moja intuicja! 🙂 Rafał nie chciał za bardzo się przyznać, ze popełnilibyśmy błąd idąc za jego pomysłem… Ech, no niektórzy tak mają, że nie przyznają się do własnych błędów – ich sprawa ;).

Ale już tam, najważniejsze, że wyjechaliśmy z Trondheim i jedziemy dalej – NA PÓŁNOC :)!

Martyna Opublikowane przez:

4 komentarze

  1. Małgosia
    19 listopada 2015
    Reply

    Uwielbiam to czytać pozdrawiam cieplutko

    • Martyna Piasecka
      19 listopada 2015
      Reply

      Bardzo mi miło :)! Cieszę się że się podoba :)!
      Zapraszam po więcej i pozdrawiam ciepło, ze śniegiem za oknem ;)!

  2. Justyna T.
    25 listopada 2015
    Reply

    Włoch, Chińczyk i Polacy w jednej opowieści o Norwegii 😀
    Świat jest taki nieprzewidywalny 😉

    • Martyna Piasecka
      30 listopada 2015
      Reply

      Hehe, świat jest mały :). A autostop i couchsurfing jeszcze bardziej potęguje to uczucie ;).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *