MAGICZNA MJELLE

Jak to w Mørsvikbotn bywa, do załatwienia i obgadania było milion spraw i dopiero wieczorem wybraliśmy się na obiecaną wycieczkę. Do Bodø jedzie się około 2 godziny w jedną stronę, więc sama podróż zajmuje już trochę czasu. Norwegowie są jednak przyzwyczajeni do pokonywania sporych odległości i dwu godzinna przejażdżka, to dla nich całkiem niedaleko ;).

Na miejsce dotarliśmy w nocy i z marszu wbiliśmy na imprezę. Lało się regionalne piwo Nordlands pils, wino, wódka i wszystko czego dusza zapragnie (nie to, żebym ja to wszystko piła, trzech chłopa w końcu poza mną było ;))! A mówią, że w Norwegii to prohibicja i ciężko o alkohol… Otóż, nie jest tak łatwo jak w Polsce, gdzie mamy sklepy monopolowe na każdym rogu i w środku nocy możemy wyjść z imprezy, by uzupełnić braki, ale nie jest też aż tak trudno, po prostu trzeba mieć kupę kasy (a akurat norweski naród do biednych nie należy) i wiedzieć kiedy sklepy z alkoholem (a jest ich raptem ok. 150 (!) w całym kraju) są otwarte ;). Oczywiście piwo można kupić w supermarkecie (małych sklepików w Północnej Norwegii brak, chyba, że są tematyczne i sprzedaje się tam np. produkty azjatyckie), do określonej godziny, chyba, że to niedziela, to alkoholu nie kupimy wcale, NIGDZIE.

Ponadto nie ma opcji, by impreza w Norwegii odbyła się bez sławnego snus. Snus to (idąc za wikipedią) popularna w Szwecji, Finlandii i Norwegii używka, sporządzana na bazie tytoniu. Postacią przypomina sprzedawaną w Polsce tabakę, jednak w odróżnieniu od niej zażywana jest doustnie przez umieszczenie jej za dolną lub górną wargą, skąd następuje wchłanianie nikotyny. Snus zawiera większe ilości nikotyny niż papierosy i może służyć jako ich bezdymna alternatywa.

Snus są mega mocne i praktycznie od razu można wyczuć ich działanie np. w postaci zawrotów głowy. Jeśli ktoś nie pali papierosów, to zdecydowanie, na pierwsze próby, polecam najsłabsze rodzaje ;).

A tak w ogóle, dopiero pisząc ten post, dowiedziałam się, że W Polsce produkcja i handel snusem są nielegalne („zabrania się produkcji i wprowadzania do obrotu wyrobów tytoniowych bezdymnych”)! A to Ci… ale papierosy zawierające miliony szkodliwych substancji w sobie i w dymie i te elektroniczne, które też do najzdrowszych nie należą, to już spoko… troszkę hipokryzja jak dla mnie…

Osobiście snus próbowałam parę razy, ale jakoś nie do końca przemawia do mnie trzymanie między wargą, a zębami, przez całą imprezę ¼ kawałka torebki od herbaty, z której sączy się słona nikotyna. Przeszkadza w mówieniu, widać to to jak się uśmiechasz i na początku nie można opanować śliny :D. Ani to ładne, ani smaczne. Same problemy. Choć trzeba przyznać, że klepie. Mam znajomych, którzy na co dzień używają snus i praktycznie tak są do tego przyzwyczajeni i tak opanowali sztukę jego używania, że wcale nie widać, czy akurat „snusują”, czy nie ;).

Po hucznej i długiej imprezie, obudziliśmy się koło południa, zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy na wyprawę, by zobaczyć tę piękną plażę nieopodal miasta. Na szczęście pogoda nie zawiodła, świeciło słońce i choć było wietrznie, to można było ciepło się ubrać i cieszyć czasem spędzonym poza domem :).

Mjelle, bo tak nazywa się plaża, oddalona jest od Løpsmarka (to tam nocowałam) o jakieś 16 km. Wskoczyliśmy do auta i w raptem 20 minut byliśmy już na miejscu.

Zanim dotarliśmy, jechaliśmy górską drogą z widokiem na morze. Nagle, zza przydrożnych krzaków i zarośli pojawił się wspaniały widok. Z jednej strony szafirowe morze z pięknymi szczytami na horyzoncie, poprzedzielane gdzieniegdzie surowymi skałami, z drugiej zaś strony wspaniałe góry skąpane we mgle, otaczające zatokę. Coś wspaniałego.

Chwilę później już byliśmy na dole. Zostawiliśmy samochód na parkingu, a sami ruszyliśmy eksplorować okolicę.

Mjelle jest bardzo charakterystyczna i znana w tej części Nordlandu, jako popularne miejsce do pływania i urządzania pikników w lecie. Jednak to jej kolory czynią z niej prawdziwą atrakcję. Otóż, nie dość, ze plaże są piaszczyste (co nie jest zbyt częste w Norwegii), to na dodatek piasek ma różne kolory. Plaża składa się z czerwonego i białego piasku, a odcień wzdłuż brzegu zależy głównie od tego, jak wieją wiatry i jak fale zmieniają stosunek ziaren. Czerwony piasek wydaje się być cięższy, więc prawdopodobnie będzie bardziej widoczny po silnym sztormie. Podobno czasem plaża przybiera tak głęboki odcień czerwieni, że jest prawie purpurowa!

Wyczytałam też, że chociaż nie ma wyjaśnienia dla zmieniającej się żywej barwy piasku, mieszkańcy mówią, że bierze on swój kolor z cząstek granatu. Może to być jednak wiele minerałów, dających plaży tak charakterystyczny wygląd. Jednak niezależnie od prawdziwego kolordajcy, całkiem miło jest pomyśleć o całej plaży pokrytej odparowanymi i pokruszonymi kamieniami szlachetnymi <3!

Podczas mojego pobytu na Mjelle, plaże się podzieliły kolorami, gdyż jedna była biała, druga natomiast w jednym miejscu mocno czerwona.

Krajobraz był iście magiczny. Dookoła zielona trawa, gdzieniegdzie wystające z niej głazy i skały mieniące się w promieniach słońca. Ścieżka prowadziła wzdłuż morskiego brzegu. Plaża upstrzona byłą ogromem przeróżnych muszelek i kamyków, a piasek na niej błyszczał srebrzyście. Góry, które były za nami, swe wierzchołki skryte miały w delikatnej mgle. Akurat był odpływ i morze pokazało swoje tajemnice kryjące się na dnie. Znów trafiłam do raju <3!

Oczywiście zaraz udaliśmy się na plażę, by zobaczyć co ciekawego skrywało się przed chwilą w niedostępnych morskich otchłaniach ;). A było tego sporo!

Kamyki, muszelki, wodorosty, srebrzyste drobinki, dziwne, nieznane mi dotychczas żyjątka, albo już umarlaki ;), a i gdzieniegdzie nawet… całkiem żywe kraby!

Chodziliśmy po plaży, która z piaszczystej zamieniała się w kamienistą, a widok krystalicznie czystej wody, o kolorze jak z tropikalnych wysp, zapierał mi dech w piersiach. Miejsce to jest magiczne i wyjątkowe. Jakby ktoś wyciągnął je z baśni. Krajobraz wieńczył charakterystyczny dla Bodø i Løpsmarka szczyt-wyspa, który spokojnie wisiał sobie na horyzoncie pośród morskich fal, a jego wierzchołki zahaczały co jakiś czas chmury.

Za naszymi plecami natomiast góry również zaskakiwały swoim wyglądem. Nie dość, że mgiełka u wierzchołków dodawała im uroku, to głazy u ich stóp zdecydowanie nie należały do zwyczajnych i nieinteresujących. Nie dość, że miały ciekawe kształty, to jeszcze ich struktura była nietypowa. Niektóre kamienie były pasiaste, inne w swej strukturze miały mnóstwo miki i wyglądały, jakby posypane były magicznym, błyszczącym pyłem. Przepięknie, to mało powiedziane :)! Dobrze, że były tak wielkie, bo pewnie mniejsze od razu wylądowały by w moim plecaku, obok kamora wyciągniętego z rzeki… A później płacz i zgrzytanie zębów, że plecak waży 30 kg i trzeba go przenieść na własnych plecach przez pół Europy… :D.

Przeszliśmy przez głazowy kawałek zieleni i doszliśmy na drugą plażę. Początkowo nie było w niej nic nadzwyczajnego, ot piękna, piaszczysta plaża. Dużo przecież mamy takich w Polsce. Ale z każdym krokiem piasek jakby zmieniał kolor z białego, na coraz ciemniejszy.

W połowie plaży widać było dwa większe głazy wchodzące do morza i tworzące małą zatoczkę. Podreptaliśmy do nich, a tam coś wspaniałego! Zupełnie się nie spodziewałam, że zobaczę CZERWONY piasek! Byłam na czerwonej pustyni i niby tam piasek miał czerwony kolor (wtedy wydawał mi się rzeczywiście czerwony), jednak ten był żywo czerwony, zdecydowanie czerwieńszy niż ten pustynny! Coś niesamowitego!

Ponadto z gór spływał strumień, który to właśnie nanosił czerwone drobinki, które gromadziły się w kamiennej zatoczce :). Nie mogłam się napatrzeć na tę piękną plażę. Siedziałam i przyglądałam się, jak woda przesuwa piasek, który to z kolei mieni się i błyszczy w promieniach słońca <3!

Pomału robiło się późno i musieliśmy się zbierać, ponieważ czekała nas jeszcze dwugodzinna wyprawa do domu, do Mørsvikbotn. Poszliśmy więc ścieżką, z powrotem do auta. Po drodze zauważyłam dość dziwne zjawisko. Otóż na tzw. fjære, czyli obszarze morza, który został odkryty przez odpływ, ktoś zaparkował sobie traktor :D. Dość śmiesznie to wyglądało ;). Jeszcze pół biedy jakby ktoś sobie nim jeździł, ale traktor po prostu stał sobie po środku fjære i czekał na przypływ. Miejmy nadzieję, że ktoś go stamtąd zabrał, bo po spotkaniu ze słoną wodą, to nie wiem, czy byłoby co ratować z tego żelastwa ;).

Wsiedliśmy do auta i pognaliśmy do kolegi z Løpsmarka odebrać nasze rzeczy i od razu ruszyliśmy do domu. Jeszcze tego samego dnia Erlend musiał jechać do pracy, także nasz grafik był dość napięty.

W drodze powrotnej mieliśmy okazję podziwiać wspaniałe zjawisko na niebie, ponieważ chmury zbarankowały się, tworząc zdumiewający widok.

W Mørsvikbotn byliśmy o 20:00. Erlend od razu pojechał hen daleko do pracy, a ja znów przeprowadziłam się do Sissel, żeby spędzić u niej następny, pracujący tydzień, w miłym towarzystwie :).

Posiedziałam trochę z moimi gospodarzami-przyjaciółmi, pogadaliśmy, pojedliśmy, pośmialiśmy się i przed północą udałam się spać. Dzień pożegnał mnie już nie zorzą, ale przepiękną pełnią księżyca.

I jak tu nie kochać życia <3?!

A już za dwa dni wielkie wydarzenie :)! Zachowam jeszcze tajemnicę, byście byli równie zaskoczeni jak i ja byłam, w momencie, gdy się dowiedziałam, co wydarzyć się ma w tej maleńkiej wiosce, na dalekiej północy 😉

Martyna Opublikowane przez:

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *